Włochy dostały od losu nie lada prezent. Mają wysokie góry na północy i ciepłe morze na południu. To sprawia, że ich oferta, zarówno wakacyjna, jak i zimowa, jest trudna do przebicia. Dlaczego warto wybrać się na narty w Dolomity?
Dolomity to największy na świecie region narciarski. Wielkość, niestety, ma znaczenie. Wychowałem się pod Tatrami i przez całe lata symbolem potęgi i górskiego majestatu był dla mnie widok z okna domu, w którym spędziłem dzieciństwo. Codziennie patrzyłem na wycinek Tatr – od Koszystej po Giewont. Byłem szczęściarzem, bo to chyba najpiękniejsza panorama w Polsce. Pasmo skalistych turni prezentuje się imponująco. Cały obszar Tatrzańskiego Parku Narodowego to 211 kilometrów kwadratowych. Można po nim wędrować całymi tygodniami. Włoskie Dolomity to tylko część „słonecznej strony Alp”. Ich powierzchnia to 15942 kilometrów kwadratowych. Tak. Kosmos mojego dzieciństwa to 211 kilometrów. Dolomity są nie dwa, nawet nie dziesięć razy rozleglejsze. Są bardziej rozległe od polskiej części Tatr aż 75 RAZY. I choć Dolomity są jednym z najczęściej wybieranych miejsc na narty w Europie, to nie czułem tu ścisku i tłoku, jaki aż za dobrze znam z Podhala.
Dolomiti SuperSki – 1200 kilometrów tras na jednym karnecie
Jest jeszcze jedna rzecz. Cały ten ogromny obszar, podzielony na 15 wielkich resortów narciarskich, łączy mały, plastikowy kartonik – skipass Dolomiti SuperSki. Tak, jeden skipass na 450 wyciągów i 1200 kilometrów tras narciarskich. Przejeżdżenie tych wszystkich tras w ciągu jednego urlopu… a nawet jednej zimy, wydaje się zadaniem ponad siły. Ale sama świadomość, że moglibyśmy to zrobić, powoduje, że krew mocniej krąży w żyłach, a narciarski urlop staje się jeszcze bardziej sportowym wyzwaniem. Mamy karnet „na wszystko”, więc trzeba się z tym zmierzyć. Wstawać wcześniej, jeździć dłużej. Korzystać z zimy, słonecznej Italii i życia.
Pizza kontra spaghetti
Tylko jak to wytłumaczyć dzieciom? Bo najmłodsi narciarze mają przecież swoją własną agendę. Szkółki narciarskie działają od rana na kilka zmian. Instruktorzy z różnych stron narciarskiego świata, uczą zarówno 3-4 latków, jak i całkiem dorosłych. Najstarszy adept, którego spotkałem, miał 56 lat i był statecznym, japońskim biznesmanem, który postanowił wreszcie nauczyć się trudnej sztuki jeżdżenia na desce. Wśród instruktorów sporo jest Polaków. Może dlatego, że w szkółkach też jest wiele polskich dzieci. Sposoby uczenia są takie same jak w Polsce, czy w Austrii. Ale trochę inne komendy. Pod Tatrami i w niemieckojęzycznej części Alp, żeby narty ustawić równolegle (na przykład na wyciągu, albo gdy chcemy zwiększyć prędkość), instruktor wydaje komendę: „frytki!” Bo dwie narty ustawione równolegle do siebie, mają dzieciom budzić skojarzenie z ulubioną przekąską w fast foodzie. We Włoszech frytki ustępują popularności innej potrawie. Dlatego tutaj równoległe ustawienie nart nazywa się „spaghetti!”. Żeby zahamować, trzeba ustawić narty tak, by zbliżyły się do siebie szpice, a tyły rozjechał na boki. W ten sposób powstaje trójkąt, przypominający wykrojoną z koła cząstkę pizzy. Komendy „pizza!”, „spaghetti!” niosą się po alpejskich reglach wszędzie tam, gdzie instruktorzy ćwiczą z młodzieżą (lub starszymi Japończykami). No i dobrze. Kiedyś każdy z nas tak, lub podobnie, zaczynał. Zostawmy dzieci pod dobrą opieką i ruszajmy na czarne i czerwone trasy, z których słyną Dolomity.
Olimpijska czerń
Słynną „Olimpię” – 7,5 kilometrową trasę biegu zjazdowego z igrzysk w 1956 roku, znajdziemy wyjeżdżając na szczyty Alp Cermis z Cavalese, nieopodal Trentino w głębokiej i długiej dolinie Val di Fiemme. „Czarne”, czyli ekstremalnie trudne, są pierwsze dwa odcinki. Ostatni, prowadzący przez limbowy las – jest „czerwony”, teoretycznie łatwiejszy, ale ta klasyfikacja może być myląca. Olimpia numer I to od dziś dla mnie absolutnie numero uno tras narciarskich. Rewelacyjne widoki, świetnie przygotowana i dająca ogromną satysfakcję z jazdy. Z dziećmi bym tu raczej się nie pchał, ale samotny zjazd zazwyczaj kompletnie pustą trasą, na którą składają się niemal pionowe ścianki z widokiem na szczyty Dolomitów, to przeżycie mistyczne. Olimpia II to już bardziej techniczne „łojenie” i znacznie węższa trasa wiodąca przez pięknie pachnący limbowy las. „Trójka” jest łatwiejsza, mniej stroma, ale jeszcze węższa, no i bardziej zatłoczona, bo to jedyna możliwość zjechania na nartach do kurortu Cavalese. Ale do ośrodka Alpe Cermis przyciągają nie tylko „Olimpie”. Można tu znaleźć trasy dla każdego, a jednocześnie jest dość przestronnie. A po nartach w Alpe Cermis zregenerujemy się w basenach miejskich w Cavalese, licznych pubach, barach i restauracjach. Miasteczko zimą wygląda jak z bożonarodzeniowej pocztówki.
Nie tylko Direttissima
Nie opuszczając resortu narciarskiego Val di Fiemme, pojechaliśmy za Predazzo (odbędą się tu w 2026 roku Zimowe Igrzyska Olimpijskie). Ostre zakosy na drodze przypominają nieco drogę z Zakopanego do Łysej Polany i Morskiego Oka. Ale to tylko dojazd do kolejnego ośrodka tego wielkiego resortu narciarskiego – Alpe Lusia. Położony w sercu Dolomitów, ma niesamowite widoki na postrzępione skały masywu Palle di San Martino. I choć największą gwiazdą tutejszych stoków jest słynna czarna trasa „Diretissima”, to jest to także jeden z najbardziej przyjaznych rodzinom i początkującym narciarzom, ośrodków narciarskich. Kilka kroków od obszernego parkingu i zaplecza gastronomiczno-rozrywkowego jest „ośla łączka” z wyciągiem dywanikowym i infrastrukturą potrzebną dla dzieciaków, które stawiają swoje pierwsze kroki na nartach. Nasza pięcioletnia córka zakochała się szczególnie w wielkich dmuchanych kwiatach, które pełnią rolę tyczek rozstawionych na stoku slalomu dla najmłodszych. Zadaniem małych kadetów jest omijanie „kwiatów” raz z jednej, raz z drugiej strony. Nasza Lara podjeżdżała i przytulała się do każdego z dmuchanych, kolorowych słoneczników. Za to sportowym wyzwaniem były dmuchane bramki, których pokonanie wymagało kucnięcia na nartach i błyskawicznych skrętów. Nie udało się? Nic strasznego. Kontuzja nam tu nie grozi.
Jesteśmy w raju
Sieć doskonałych wyciągów krzesełkowych wywozi bardziej doświadczonych narciarzy na ponad dwa tysiące metrów, skąd rozpościera się magiczna panorama zarówno na pobliskie urwiska, jak i na odległy mur Alp Sztubajskich. Już od południa, z opalanych drewnem kuchni niesie się po stokach aromat obiecujący naszym kubkom smakowym bardzo wiele. Włochy cieszą się opinią najsmaczniejszej kuchni na świecie i w większości regionów tego wspaniałego kulinarnie kraju, nie ma co z tym przekonaniem dyskutować. Podsumowując – Dolomity są narciarskim rajem. Jeden bilet – Dolomiti Superski – uprawnia nas do korzystania z infrastruktury, która budzi uznanie i daje nieskończone możliwości eksploracji ogromnej liczby stoków. To największy na świecie panregion narciarski, nie ma szans, by udało nam się nim znudzić. A wszystko to w przyzwoitej odległości od Polski. Z Krakowa do Cavalese jedzie się samochodem 12h. Można też polecieć tanimi liniami do Włoch, wynająć samochód i w 3h z lotniska w Bergamo dotrzeć na stok narciarski. Pogoda po słonecznej stronie Alp na pewno nas nie zawiedzie.
Karnet na 1200 km tras narciarskich w Dolomitach kupisz na stronie Dolomiti SuperSki
Jeśli nasze teksty dają Ci inspirację, a praktyczne rady przydają się w podróży, postaw nam kawę. Z pełnym kubkiem łatwiej nam tworzyć kolejne wartościowe, sprawdzone relacje z pierwszej ręki! Dzięki!