Białka Tatrzańska to bardzo dobre miejsce na rodzinne ferie.
O tej narciarskiej miejscowości słyszał każdy, ale pewnie nie każdy wie, że niedaleko od łagodnego, dobrego do nauki jazdy stoku jest obrosły mrocznymi legendami zamek w Niedzicy. I że w karczmie we dworze można zjeść dania związane z miejscowymi białymi damami. I że jest tam przewijak 🙂
Białka Tatrzańska uchodzi za najlepiej zorganizowany polski ośrodek narciarski. Górka do jazdy na sankach i szkółki narciarskie dla dzieci, sprawiają, że maluchy świetnie się tu bawią i chętnie stawiają pierwsze kroki na nartach. A w okolicy naprawdę jest co zwiedzić z małym poszukiwaczem przygód.
Miejscowość jest bardzo długa, jak to w górach, rozciągnięta wzdłuż jednej głównej ulicy, przy której jeden za drugim stoją szyldy apartamentów, willi i pokojów gościnnych. My zamieszkaliśmy w willi zbudowanej w stylu, który wychowany w Zakopanem Sergiusz trafnie i nieco z przekąsem określił „neozakopiańskim”, będącym późniejszą o 100 lat luźną wariacją na temat architektonicznej rewolucji, którą pod Tatrami pod koniec XIX wieku tworzył Stanisław Witkiewicz. Mnie się jednak bardzo spodobał, bo jako rasowa ceperka zachwycam się każdym domem z góralskim wzorem, oscypkami choćby i z krowiego mleka i wszelkimi gadżetami z góralskim detalem.
Miłym bonusem jest to, że pod sztandarowy stok – Kotelnicę, można całkiem blisko podjechać samochodem na przestronny (i darmowy!) parking na dwa tysiące samochodów. Od razu powiedzmy – to nie jest na Podhalu norma. Przebieramy się i ruszamy w kierunku budynku mieszczącego kasy, restaurację, wypożyczalnie sprzętu i kilka sklepów. Dzięki temu, że Górale potrafili się porozumieć, dziś Białka to konsorcjum narciarskie w prawdziwie alpejskim stylu, z jednym karnetem i rozwijającą się infrastrukturą. Stoimy kilka minut w kolejce do wyciągu (jak na Kotelnicę to bardzo niewiele) i wyjeżdżamy na górę. Widać ośnieżone szczyty Tatr, z majestatycznym Lodowym i Gerlachem. Po łagodnej, dobrze przygotowanej trasie jeździ się komfortowo, jest odpowiednia na rozruszanie się na początek sezonu. To też sprawia, że na trasie jest tłoczno i trzeba uważać na mniej zaawansowanych narciarzy. Przy dojeździe do wyciągu jest nieco ostrzejszy zjazd, który szybko pokrywa się lodem.
Karczma przy dolnej stacji wyciągu Kotelnica I może i nie jest szczytem marzeń o wykwintnej regionalnej kolacji, ale wystarczy, jeśli nie chcemy przerywać jazdy na zbyt długo i przegryźć coś na szybko nie zdejmując butów narciarskich. Tuż obok wyciągu, z przestronnym tarasem, gdzie w przejrzyste dni można wystawiać się do słońca i całkiem niezłą kuchnią. Co prawda jest to restauracja typu stołówka, z głośników lecą nieśmiertelni „Golcowie”, a ekspedientki ogłaszają przez mikrofon odbiór zamówienia z podhalańskim zaśpiewem, jakby po wyrecytowaniu „moskole, bigosik i flaczki” miały zakrzyknąć „hej!”. Góralszczyzna jest serwowana tak jak flaczki – pod turystów. Nad wejściem do restauracji jest napis „Witomy w karczmie”. Tylko, że po góralsku nie mówi się „witomy” tylko „pytomy”. Ale to szczegół.
Po obiedzie wjeżdżamy na Kotelnicę i zjeżdżamy dość wąską, pełną muld przecinką na drugą stronę góry. Stąd zabiera nas na Janukalowski Wierch jeden z najnowocześniejszych polskich wyciągów krzesełkowych. Miękkie, podgrzewane kanapy, elegancka niebieska pleksi-zasłona, którą można opuścić, gdy zacina śnieg, czy wieje wiatr. Zjazd szeroki i przyjemny, na dole mijamy grupę dzieci z instruktorem – stok jest łagodny, więc sporo maluchów uczy się tu stawiać pierwsze kroki na nartach.
Po nartach najlepiej zregenerować się w Termach Białka. To piętrowe SPA ze strefą pięciu saun, kompleksem basenów wewnętrznych i zewnętrznych, barami i restauracjami. Największą atrakcją są zewnętrzne baseny, do których można wskoczyć wprost z sauny fińskiej i kąpać się pod gołym niebem nawet w środku zimy. Albo po prostu skandynawskim sposobem wytarzać się w śniegu (jeśli akurat jest). W końcu, jak wiadomo, na zbolałe mięśnie najlepsze jest zimno. Masaże i kąpiele w chłodnych basenach i termalnych wodach szybko koją obolałe mięśnie.
A co po nartach? Jeśli „Wakacje z duchami” były filmem waszego dzieciństwa, powinniście pojechać do zamku w Niedzicy. Zwłaszcza, że to jedno z najciekawszych miejsc w okolicy Białki, a tak dobrze zachowanych renesansowych zamków w Polsce nie ma zbyt wielu. Zamek Dunajec strzegł przez lata węgiersko-polskiej granicy (należał do węgierskiego rodu Berzeviczych) i wsławił się, dość niechlubnie, faktem, że w zamkowych włościach pańszczyznę zniesiono najpóźniej w Europie – bo dopiero w połowie lat trzydziestych XX wieku. Ale do legendy graniczna warownia przeszła już wcześniej. W XVIII wieku zamieszkał tu po powrocie z Peru, polsko-węgierski awanturnik Sebastian Berzeviczy. Z dalekich wojaży przywiózł Uminę – inkaską żonę i jej syna, który był potomkiem ostatniego inkaskiego przywódcy – Tupaka Amaru. Podobno inkaska starszyzna w zamian za opiekę nad małym księciem przekazała Berzeviczemu bezcenny skarb. Hiszpańska inkwizycja wpadła jednak na trop Uminy i zamordowano ją na zamku w Niedzicy. Pochowano ją w srebrnej trumnie, gdzieś w ukryciu, a Berzeviczy udał się z małym księciem na Morawy. Skarb inkaski został w Pieninach. Po II Wojnie Światowej do kustosza muzeum w Niedzicy zgłosił się Andrzej Benesz – potomek Sebastiana Berzeviczy’ego i posługując się rodzinnymi dokumentami wskazał trzeci stopień prowadzący do zamkowej bramy. Pod nim był spisany po łacinie dokument i inkaskie kipu – pismo węzełkowe. Co tam było zapisane? Nie wiadomo, bo Andrzej Benesz zginął wkrótce po tym w wypadku samochodowym.
Niedzica nie była bezpiecznym miejscem dla kobiet. Jeszcze w Średniowieczu podobno w afekcie, młody dziedzic Bogusław zamordował swoją żonę – Brunhildę (wrzucił ją do studni liczącej sześćdziesiąt metrów głębokości). Potem modlił się o przebaczenie. W nocy przyśniła mu się żona mówiąca: „przebaczam ci Bogusławie Łysy”). Tylko, że Bogusław do tamtego dnia szczycił się całkiem bujną fryzurą. Gdy obudził się i spojrzał w lustro, zobaczył, że jest łysy jak kolano. Muzeum zamkowe można zwiedzać codziennie, z wyjątkiem poniedziałków. Szczególnie interesująca jest izba tortur, w której ponoć męczono bohatera polsko-słowackich legend – Janosika.
Na wprost zamkowej bramy, w starym, zabytkowym kasztelu znajduje się dziś karczma „Hajduk”, specjalizująca się w daniach regionalnych z węgierskimi akcentami. Z zewnątrz budynek prezentuje się znakomicie. Wewnątrz już jest bardziej „standardowo”, ale za to nadrabia miłą atmosferą, przystępnymi cenami i troską o najmłodszą klientelę (są specjalne dania dla dzieci, w toalecie można znaleźć przewijak dla niemowląt, a starsze dzieciaki usiądą na specjalnych krzesełkach). Zamawiamy „Kopertę Brunhildy”, czyli soczysty kotlet nadziewany serem i pieczarkami, oraz i filet Palocsaya (smażona pierś kurczęcia z ananasem). Za obiad dla dwóch osób (z herbatą i półlitrowym piwem) płacimy pięćdziesiąt złotych.
11 komentarzy
Przepiekne miejsce, polecam wszystkim bo tam bywam
Wow… bardzo się cieszę z tego cyklu. My podróżujemy na razie tylko po Polsce, no chyba, że jesteśmy gdzieś przy granicy, to robimy krótki wypad poza nią.
Mogę polecić rewelacyjny pensjonat na Mazurach w miejscowości Remieńkiń… dla rodziców z dziećmi super!! Jeśli lubicie mazurskie klimaty, ciszę i spokój to idealne miejsce.
świetny pomysł, wiele pięknych miejsc, które warto zobaczyć : )
Jestem za 🙂 na pewno na początek łatwiej po Polsce 🙂
A na stoku jest gdzie dziecko przewinac i czym je zająć (jak jest jeszcze za małe by jeździć)? Gdzie spać by znaleźć udogodnienia dla dzieci? Czy jest je czym nakarmić na stoku?
No właśnie z tym jest problem – w karczmie przy stoku są toalety tylko „narciarskie” więc naniesione na butach mnóstwo śniegu. przewijaków brak. Nie jest też komfortowo kiedy jesteś z dzieckiem przy długim stole przy której siedzi kilkanaście obcych osób (każdy się przysiada do każdego) i musisz przekrzykując lecących z głośnika Golców pytać wszystkich czy nie będzie im przeszkadzało, że przewinę na ławie dziecko – w końcu jesteśmy już tu 3 godziny więc kiedyś trzeba. Nikt nie miał nic przeciwko, więc szybko i sprawnie załatwiliśmy sprawę. Zdarzało się nam przewijać dziecko bezpośrednio na stoku: https://keepcalmandtravel.pl/top-10-dziwnych-miejsc-przewijania-w-podrozy/
Ale jak ktoś jest mniej ekstremalny, to najlepiej zamieszkać tuż obok stoku w hotelu Bania – na sanki są 2 minuty, podobnie do wyciągu na Kotelnicę, komfortowe pokoje przyjazne dzieciom, animacje dla maluchów, infrastruktura dla dzieci, baseny z piłeczkami etc tuż obok termy, więc dla najmłodszych dużo wodnych radości. Podobnie z jedzeniem – w góralskich stołówkach frytki, bigos i oscypki. Nasz syn teraz jest tym zachwycony, ale jak byliśmy z nim tam kiedy miał kilka miesięcy jadł swoje mleczko i też nie było problemu.
Ponad pół tysiąca za noc to przegięcie. Moim zdaniem co jak co ale Białka i kompleks narciarski nie jest miejscem przyjaznym dla dzieci.
a gdzie spać żeby miejsce było przyjazne dla dzieci? Przyznam, że ja tam byłam z moim 9 miesięcznym dzieckiem i wszystko było katastrofą. Nigdzie krzesełek do karmienia w okolicy, nie było gdzie z dzieckiem wyjść, nocleg w malutkim pokoju i zero udogodnień dla dzieci…
Polecam serdecznie pensjonat Burkaty 🙂 Pensjonat przyjazny rodzinie .Śpimy tam kilka razy w roku i nie zamienimy go na żaden inny .Jest w nim dużo atrakcji dla dzieci i tych małych i tych większych .Stoki narciarskie na wyciągnięcie ręki a latem za pensjonatem jest rzeka Białka w której można się przyjemnie ochłodzić i wykąpać.Wkoło dużo atrakcji .W restauracji regionalnej Burkaty jedzenie pyszne no i śniadania palce lizać .Polecam każdemu .
Dzięki za info o miejscu przyjaznym dzieciom!