Choć to najmniejsze państwo kontynentalnej Afryki, to pod względem fauny i flory Gambia może być uznana za kontynent w pigułce. I potrafi zadziwić na każdym kroku. Niedaleko od stolicy znajdziemy na przykład mały rezerwat, w którym możemy pogłaskać krokodyle. I nie jest to atrakcja wymyślona dla turystów. Gady są tu od stuleci i pełnią ważną funkcję społeczną…
Dzieciaki otaczają samochód kilkanaście kroków przed bramą, za którą są zatopione w zieleni stawy, a w nich krokodyle. Spoglądam na naszego przewodnika, Lazara, który z przedniego siedzenia piorunuje wzrokiem, domagających się słodyczy i długopisów zasmarkanych kilkulatków.
– Don’t do it! – upomina mnie, gdy sięgam do plecaka. – Lepiej rozdaj to co masz w szkole, a nie na ulicy. Tak uczysz je żebrać.
Cofam rękę. Nie chcę być odpowiedzialny za sprowadzenie gambijskich dzieci do poziomu żebraków. Rzeczywiście, zeszyty, długopisy, czy słodycze to tu bardzo pożądane dobra, ale lepiej będzie wybrać się do lokalnej szkoły i rozdać to, co przywieźliśmy pod okiem nauczycielki. Dzieciaki podzielą się tym sprawiedliwie i nie będzie wrażenia, że rozdajemy jałmużnę.
Za to grupa naszych rodaków, która przyjechała kilka minut wcześniej, bawi się doskonale. Rzucają w tłum dzieci długopisy i robią zdjęcia kotłujących się i walczących o groszowe BIC–i maluchów. W końcu przychodzi żołnierz z krótkim kijaszkiem i bez entuzjazmu rozgania towarzystwo.
Wchodzimy na teren Kachikally, świętych sadzawek, zamieszkałych przez najbardziej przyjazne krokodyle na świecie.
– Te krokodyle są święte, jak w Egipcie? – upewniam się, a przewodnik kręci głową z niezadowoleniem.
– To nie krokodyle są święte, tylko sadzawki – poprawia. – Kobiety przychodzą tu od wieków, modlić się o powodzenie i szczęście rodzinne. A przede wszystkim te, które mają problem z zajściem w ciążę modlą się o dziecko. Obmywają się świętą wodą z sadzawki, a po dziewięciu miesiącach rodzi się dziecko. W zamian muszą mu tylko na pierwsze lub drugie imię dać Kachikally.
– I co, dużo dzieci nosi takie imię? – dopytuję.
– O, tak – zapewnia nasz przewodnik i wolnym krokiem kieruje się w stronę odpoczywających w wodzie gadów.
Faktem jednak jest, że krokodyle, w słodkowodnych basenach czują się jak… (przecież nie mogę napisać, że jak ryby w wodzie) doskonale. Są może tylko nieco otępiałe. Jest ich tutaj ponad sto, ale z pokrytych zielonym kożuchem stawów wystają tylko dziurki od nosów.
Schodzimy nad samą wodę. Przewodnik wyjmuje z plastikowego kubła dwie ryby i macha nimi nisko nad wodą. Wśród krokodylego towarzystwa robi się niejakie poruszenie. Powierzchnia stawu marszczy się i na brzeg wyłażą dwie bestie. Kłapią z wolna, lecz groźnie, uzębionymi paszczami, połykają ryby, a potem leniwie zastygają.
– Możesz go pogłaskać po grzbiecie – przewodnik zachęca Magdę. – Gdy są najedzone, nie zrobią ci krzywdy. A najedzone są, bo codziennie obsługa karmi je 250 kilogramami ryb.
Głaskanie krokodyli, to przyjemność zarezerwowana dla wybranych. Kilkadziesiąt osób przygląda nam się zza ogrodzenia. Magda, z lekką obawą dotyka pokrytego grubymi guzami grzbietu. Potem, już ośmielona, klepie gada po umięśnionych udach, gdzie skóra wydaje się być delikatniejsza. Podchodzę od strony krokodylej paszczy i robię zdjęcia, czując nieco absurd sytuacji.
Wycofujemy się i nasze miejsce zajmuje brytyjska rodzinka. Starsza pani, balansując niezgrabnie na śliskich kamieniach, łapie gada za długi ogon. Jej córka pstryka zdjęcia i równocześnie próbuje zwrócić uwagę wiekowego mężczyzny, który stoi obok nas i błądzi wzrokiem gdzieś po okolicznych drzewach.
– Dad! Look! Mum’s touchin’ a crocodile! – krzyczy podekscytowana młoda kobieta.
Mężczyzna z niechęcią spogląda w stronę żony. Słyszę jak mruczy:
– Go on, croq! Go on!
Wśród zieleni, pomiędzy stawami stoi prosta, betonowa altana obrośnięta lianami. To przebieralnia. Gdy turyści sobie pójdą, do świętej sadzawki przyjdą miejscowe kobiety, które cierpliwie czekają za siatką ogrodzenia. To co dla nas jest zabawą, dla nich będzie mistycznym przeżyciem. W betonowej altanie pozostawią kosze, pakunki i kolorowe zawoje. Powoli obmyją się w wodą z pokrytego rzęsą stawu, by wypełnić przedwieczny rytuał i uzyskać łaskę macierzyństwa.
Kachikally Museum and Crocodile Pool
Bakau, Gambia
ok. 12 kilometrów na zachód od Banjul
otwarte dla turystów od 9 do zmierzchu
tel: +220 778 24 79
wstęp: ok. 100 dalasi (10 zł)
W czasie naszych rodzinnych wyjazdów korzystamy z ubezpieczenia oferowanego przez Twoja Karta Podróże. Możesz je kupić TUTAJ. Polecamy!
4 komentarze
http://obserwatormiedzynarodowy.pl/2017/01/04/gambia-dobra-zmiana-i-powyborczy-chaos/
[…] dziś, ewentualnie wczoraj po południu, i zamiast wyjść na plażę siedzieliśmy w hotelu. Albo karmiliśmy krokodyle. Na jedno wychodzi: teraz […]
nasuwa się ważne pytanie, dlaczego te krokodyle dają się głaskać? szkoda mi tych zwierząt
[…] ekstremalnych emocji najemników, a nie podróżników, którzy chcą dzieciom pokazać krokodyle, delfiny, czy przyjazną, bezpieczną afrykańską […]