Naiwnie założyliśmy, że Wili pamięta wszystko, czego nauczył się w Święta Bożego Narodzenia w austriackiej szkółce narciarskiej. Grossarltal ma piękne, zaśnieżone stoki, nic tylko zakładać narty i śmigać. Tak nam się przynajmniej wydawało.
– Popełniliśmy błąd! – Magda popatrzyła na mnie z wyrzutem, żeby było jasne, że liczba mnoga była w tym wypadku użyta wyłącznie z czystej uprzejmości.
– Kochanie, ale wszyscy instruktorzy…
– Wszyscy instruktorzy cały czas nas okłamywali! Popatrz na te dzieciaki na stoku. Ten ma pewnie tyle samo lat co Wili. A tamten z pewnością jest młodszy. I co? Śmigają na nartach aż miło. A nasz syn…
Czy wy też tak macie, że na nartach wydaje wam się, że wszyscy mają lepszy sprzęt, ładniejsze kombinezony, a przede wszystkim lepiej jeżdżą od was?
My tak właśnie mamy. Ale najbardziej wrażliwą kwestią jest ostatnio poziom umiejętności narciarskich naszego syna. Magda bardzo by chciała, żeby był najmądrzejszy, najwspanialszy, najodważniejszy i najlepszy we wszystkim. Jeśli coś idzie nie po jej myśli – na przykład tak jak teraz, gdy Wili stoi na nartach i od pół godziny mówi tylko o tym, że chce wrócić do hotelu, pójść na basen, a potem spędzić wieczór oglądając bajki na tablecie – to jej pierwszą myślą jest: popełniliśmy błąd, bo nie zaczęliśmy uczyć dziecka jeździć na nartach w wieku dwóch lat. Ale przecież wszyscy instruktorzy, i w Polsce, i na Słowacji, i w Austrii, przekonywali nas, że idealny moment, żeby pierwszy raz założyć dziecku narty, to cztery lata…
Wiosna w Alpach dziś pokazała swoje pogodne oblicze. Wczoraj padał mokry śnieg i była mgła. Dziś od rana świeci słońce. Na wysokości dwóch tysięcy metrów, na szczycie Kreuzkogel jest plus jedenaście stopni. Nie ma cudów – przy takiej temperaturze śnieg będzie mokry, i choć z samego rana, po wyratrakowanym „sztruksie” jeździło się wspaniale, to z każdą godziną warunki są trudniejsze. Powiedziałbym, że przypominają Galicową Grapę, albo Gubałówkę w majowy weekend, ale nawet w latach osiemdziesiątych, gdy bywały jeszcze długie zimy, nigdy o tej porze roku nie jeździłem po śniegu, który miałby dwa metry głębokości. A tyle ma pokrywa śnieżna na trasach w Grossarltal.
– Austriackie dzieciaki jeżdżą odkąd przestały raczkować i nie można z nimi porównywać naszego małego mieszczucha – próbowałem załagodzić sytuację. – A tutaj, w Grossarltal, w nieco mniej znanej części regionu Ski amadé, po prostu więcej jest miejscowych, niż przyjezdnych. Tu nie ma rosyjskich oligarchów, czy Szwajcarów, dla których Austria jest rajem tanich cen i dobrego jedzenia, ale nie chce im się jechać dalej niż do kilku kurortów przy granicy. Dlatego trzylatki śmigają koło nas, denerwując nas swoimi umiejętnościami.
Wili dał się w końcu przekonać, że warto zjechać dosłownie dwieście metrów w dół po łagodnym zboczu, by usiąść na leżakach przy stylowej drewnianej hütte, czyli schronisku-restauracji.
Pół godziny zabawy na śniegu poprawiło humor czterolatka. A nam przywrócił spokój przepyszny Eierlikör, czyli ajerkoniak podawany tu na ciepło, okraszony bitą śmietaną i przyprószony cynamonem. Tak, zdecydowanie tego nam było trzeba, by podjąć jedyną rozsądną decyzję: Wili wraca do szkoły!
A właściwie do szkółki. Narciarskiej.
Wili był jedynym nie mówiącym po niemiecku dzieckiem, ale nie było problemu, by rozumiał polecenia i świetnie się bawił. Dwie godziny nauki później doskonale opanował dwa podstawowe pojęcia, którymi operują instruktorzy w szkółkach narciarskich dla najmłodszych:
– Pommes! – czyli „frytki” – ustawiamy narty równolegle, czubami w dół stoku. Dzięki temu nabieramy prędkości.
– Pizza! – czuby kierujemy do siebie, tworząc z nart trójkąt, podobny do kawałka pizzy. Im bardziej kąt trójkąta jest rozwarty, tym szybciej i skuteczniej zahamujemy.
Na alpejskich, szerokich stokach Grossarltal (czyli „doliny wielkich górskich łąk”) to wystarczy, by zjechać każdą niebieską trasą. Po kawałeczku, kilkanaście metrów od punktu A (mama) do punktu B (tata). Frytki, pizza, frytki, pizza…
Oczywiście będą kryzysy. Jasne, że nie obędzie się bez małego przekupstwa. Ale kilka razy uda mu się zjechać na własnych nartach z kilku łatwych, dobrze przygotowanych stoków.
A na dole, w sklepie Inter Sport Wili dostanie obiecany mały ratrak, który wygląda jak prawdziwy i jest produkowany przez tę samą firmę Kassbohrer, która robi duże ratraki szykujące nam trasę na kolejny dzień na nartach.