W Maso Corto coś dla siebie znajdzie każdy narciarz – od przedszkolaka do olimpijczyka. Maleńka wioska, którą niełatwo jest odnaleźć na mapie, cieszy się zasłużoną sławą doskonałego kurortu zimowego. Dziś piszemy dlaczego tak jest i jakie trasy narciarskie przyciągają tu amatorów sportu.
Patrzę przez okno i biel śniegu mocno kontrastuje z granatem nieba, które wygląda tu tak, jak na zdjęciach himalaistów, albo jak w filmie „Everest” z Jakem Gyllenhaalem, Keirą Knightley i Joshem Brolinem. W sumie nic dziwnego, bo 70 procent plenerów tego hollywoodzkiego dreszczowca powstawało właśnie w Maso Corto. I nie jest to jedyny film „górski” kręcony tutaj. Nawet podczas naszego pobytu, koło górnej stacji kolejki zainstalowała się ekipa i narciarze mogli rzucić okiem na ubezpieczanych przez ratowników aktorów, którzy „walczyli o życie” wymachując czekanami i wspinając się po ośnieżonych skałach.
Jaki kręcą film? Nie mam pojęcia i nawet przez sekundę nad tym się nie zastanawiam. Bo wiosenna pogoda jest tak rewelacyjnie „narciarska”, że cały showbiznes mógłby dla nas nie istnieć.
Narciarska pogoda, to jednak nie wszystko. Do szczęścia, oprócz słońca, potrzeba jeszcze nart i stoku ze śniegiem. Narty pożyczyliśmy w hotelu Top Residence Kurz. A śnieg i stoki narciarskie dla każdego – od żółtodzioba do profesjonalisty, widać z okna hotelu. Wystarczy kilka kroków.
Dla początkujących
Masz narty na nogach pierwszy raz (każdy kiedyś musi zacząć), albo twoje dziecko zaczęło właśnie chodzić i uznałeś, że to ten moment, gdy trzeba go zacząć stawiać na deski. W każdym razie idealny stok dla żółtodziobów znajduje się w samym centrum Maso Corto, na oślej łączce pomiędzy dolną stacją kolejki linowej na Graue Wand, a wyciągiem krzesełkowym do schroniska Teufelsegghutte. Dojście z hotelu zajmuje dwie minuty, nawet w butach narciarskich.
Ta kilkudziesięciometrowa, treningowa ośla łączka, była ulubionym stokiem naszego czterolatka. Przypominała mi nieco górkę na osiedlu przy ulicy Orkana w Zakopanem, gdzie spędziłem dzieciństwo. Ale podobieństwo kończy się na długości stoku i stopniu nachylenia. Na szczęście. Bo w Zakopanem osiedlowa górka była ulubionym miejscem wyprowadzania psów, zjazd prowadził prosto na ulicę, no i trzeba było samemu wdrapać się na szczyt z nartami na plecach, ewentualnie podchodząc „schodkami” albo „jodełką”.
Ośla łączka w Maso Corto jest w całkowicie bezpiecznej odległości od ulicy (po której i tak nic nie jeździ). Zwierzęta wyprowadza się gdzie indziej (albo po nich sprząta), a na szczyt pagórka dzieciaki wjeżdżają ruchomym „dywanikiem”, czyli rodzajem taśmociągu. A jeśli znudzi im się zjeżdżanie przodem, tyłem, slalomem, czy „na krechę”, to mogą pokręcić się na karuzeli, albo pobawić w indiańskim tipi.
Dla średnio zaawansowanych
Orczyk to król zakopiańskich stoków pod Nosalem. Ale i w Alpach stosuje się ten rodzaj wyciągu w zasadzie tylko tam, gdzie trasa jest dość krótka i niezbyt stroma. Dokładnie taka, jakiej pragną średniozaawansowani narciarze, którzy chcą poćwiczyć technikę jazdy bez stresu, a gdy się zmęczą – odpiąć narty i poopalać się na leżaku, czy usiąść w barze przy kieliszku aperolu. W Maso Corto orczyki są w dwóch miejscach. Najbardziej popularny jest na samym dole, po prawej stronie dolnej stacji koleki na Graue Wand. W dwie minuty wjeżdżamy na górę i minutę zjeżdżamy. Poziom trudności stoku jest niewielki. Ja zjeżdżałem głównie tyłem, towarzysząc Wilhelmowi, który miał lekcję indywidualną z polską instruktorką – Basią.
Jednego dnia, gdy po południu w górach zrobiło się bardzo mgliście, a powyżej trzech tysięcy metrów rozszalała się wiosenna burza śnieżna, zjechałem do orczyka i – niczym w moich czasach „zakopiańskich”, w pół godziny obróciłem na dolnym stoku dziesięć razy, co było także całkiem miłym doświadczeniem.
Drugi orczyk znajduje się na nieco dłuższym stoku już na lodowcu, dochodząc do wysokości 3000 metrów. Dojedziemy do niego kolejką linową na Hochjochferner, a potem zjedziemy trzymając się prawej strony, aż do austriackiej granicy, która jest jedynie abstrakcyjną linią na mapie i nikt tu nie łapie niesfornych turystów, którzy czasem szukają emocji jeżdżąc trochę poza szlakiem ubitym ratrakami.
Dla jeżdżących swobodnie
Otwarta w 1975 roku kolejka linowa w zaledwie sześć minut wywozi nas z centrum Maso Corto (2011 m n.p.m.) do Grawand, najwyżej położonego w Europie hotelu – 3212 m n.p.m. Widoki przyprawiają o zawrót głowy. A do tego nieco mniejsza zawartość tlenu w powietrzu robi swoje. Dobrze, że tu, na lodowcu, trasy są szerokie i perfekcyjnie przygotowane ratrakami.
Jazda na nartach, zwłaszcza przy słonecznej pogodzie, to prawdziwa poezja i ogromna przyjemność. Spod hotelu zjedziemy do widocznego u naszych stóp tzw. Biwaku Ötziego (o Ötzim, czyli odnalezionym w tych okolicach w 1991 roku tzw. Człowieku Lodu, będziemy pisać w kolejnych wpisach).
Biwak, to dolna stacja wyciągu krzesełkowego prowadzącego od północnej strony do hotelu Grawand, a zarazem górna stacja „krzesełka” dojeżdżającego tu z doliny Hintereis. Zjeżdżamy tam szerokim łukiem trasami zachwycającymi widokowo. Z doliny Hintereis wjeżdżamy kolejnym krzesełkiem na przeciwległy stok, gdzie nartostrada jest już bardziej nachylona i węższa, lawiruje pomiędzy wystającymi z lodowca skałami.
Nagrodą za trud jest odpoczynek w rifugio, a raczej tyrolskim hütte na wysokości 2845 m n.p.m. Schronisko Bella Vista prowadzi Paul Grüner, Tyrolczyk z krwi i kości, o imponującej posturze i budzącej zaufanie aparycji. Lubi wdawać się z gośćmi w pogawędki, puszcza w swojej restauracji francuskie radio jazzowe, podwozi gości hotelowych skuterem śnieżnym i serwuje najsmaczniejsze żeberka w całej Val Senales.
Bella Vista rzeczywiście ma przepiękny widok na otaczające dolinę trzytysięczniki, ale możemy tu skorzystać z najwyżej położonej sauny i basenu (no… balii wypełnionej gorącą wodą). A potem ruszyć dalej. Czarną trasą T1 w dół, do Maso Corto.
Dla profesjonalistów
W górnej części nie jest to wcale droga trudna, czy jakoś szczególnie wymagająca. Za to – moim zdaniem – jest najpiękniejszą nartostradą, jaką w życiu jechałem. Żarty się kończą, gdy poniżej schroniska Teufelsegghutte czarna trasa T1 przechodzi w T2. Nieprzypadkowo Maso Corto to od lat ośrodek przygotowań olimpijskich włoskiej (i nie tylko) kadry zimowych olimpijczyków. Na „diabelską” ścianę (Teufel to po niemiecku diabeł) wjedziemy kolejką krzesełkową startującą pod hütte.
Tak jak w przypadku Biwaku Ötziego, to „Diabełek” jest stacją przesiadkową. Można tu wjechać bezpośrednio z Maso Corto (dolna stacja wyciągu jest na przeciwko hotelu Zirm). A drugi wyciąg zaczyna swój bieg od Teufelsegghutte i prowadzi na stromą ścianę Hinteren Eis. Stąd zjazd do Maso Corto również nie należy do łatwych, więc jeśli nie czujemy się na siłach, albo jesteśmy z małym dzieckiem, lepiej wsiąść na krzesełko i w ten sposób wrócić do hotelu. Jedynie najtwardsi i ci o najmocniejszych nerwach zjadą czarną T2. Szczególnie ostatnia prosta, gdy widać już dachy hoteli, da się nam we znaki. Stromizna jest jak na trasie biegu zjazdowego, a lawirowanie pomiędzy skałami a kopnym śniegiem, wymaga maksymalnej koncentracji i stalowych mięśni nóg.
Za to włoskie słońce piecze już jak na najlepszej plaży i zanim dojedziemy do celu, będziemy strzaskani na mahoń.
2 komentarze
Ale piękna pogoda! Co prawda po długiej polskiej zimie nie tęsknię za śniegiem, ale jak patrzę na takie widoki to zazdroszczę. I to bardzo! Super wyjazd 🙂
Fajny jest włoski Tyrol. Najlepsze, że tam zima i idealne warunki na narty są teraz na lodowcu, ale wystarczy zjechać na dół kolejką, a tam ptaszki śpiewają, 24 stopnie, słoneczko, wszyscy na tarasach piją białe wino, jak latem, a w dolinie kwitną migdałowce 🙂