Wypróbowaliśmy aplikację TransferGo. Można dzięki niej przesyłać i wymieniać waluty. Im mamy na to więcej czasu, tym taniej wychodzi.
Jedną z konsekwencji życia i pracy w dwóch (a teraz nawet w trzech) krajach naraz, jest konieczność częstego przerzucania pieniędzy ponad granicami i wymiany walut. Jeszcze dwa lata temu, gdy Magda mieszkała w Polsce i co tydzień, dwa – wpadała do Liverpoolu, byliśmy stałymi klientami warszawskich kantorów, a Magda niemal nabawiła się nerwicy przewożąc pliki banknotów to w jedną, to w drugą stronę. Alternatywą były bezpośrednie przelewy z polskiego konta, na brytyjskie. Ale wkurzało nas to, że banki „obrabiają” nas kilka razy: najpierw przeliczając po najbardziej niekorzystnym kursie walutę, a potem dorzucając jeszcze swoje prowizje za wysłanie i przyjęcie naszych pieniędzy. Wszystko, oczywiście, zgodnie z regulaminem i tabelą opłat bankowych, które są stosownym załącznikiem do umowy o prowadzenie konta.
Nic dziwnego, że prowadząc firmę w UK, ale z fakturami z kilku krajów Unii i stowarzyszonych z UE, zaczęliśmy szukać alternatywnych rozwiązań.
Gdyby w piątek 13 października 1307 roku francuski monarcha Filip Piękny nie zlikwidował Zakonu Templariuszy (to od tej daty uznaje się piątek 13-go za feralny dzień), zapewne wszyscy korzystalibyśmy dziś z usług bankowych świadczonych przez tych mnichów-rycerzy, którzy w Średniowieczu specjalizowali się w finansach, pożyczkach krótko i długoterminowych, a przede wszystkim – w przelewach gotówki. W czasach krucjat Templariusze wpadli na pomysł genialnej usługi. Rycerz udający się na wyprawę krzyżową miał przed sobą długą i najeżoną niebezpieczeństwami drogę z Francji, czy Anglii do Ziemi Świętej. A często był to młody chłopak – drugi, czy trzeci syn bogatego barona. Ekwipunek takiego rycerze: zbroja, miecz, kopie, kilka bojowych koni – warte były majątek. Na drogach roiło się od bandytów, a w mijanych miastach bogaci chłopcy wystawieni byli na liczne pokusy. Kogo nie obrabowano, łatwo tracił majątek w zamtuzach, czy grając w karty. Dlatego worki złota oddawano – za pokwitowaniem – w najbliższej komandorii Templariuszy. W zamian zakonnicy dawali przyszłemu krzyżowcowi napisany szyfrem list. A właściwie – można go nazwać czekiem. Po dotarciu do Ziemi Świętej, w skarbcu Templariuszy w Akkce, albo Jerozolimie, rycerz otrzymywał swoje złoto – oczywiście po potrąceniu odpowiedniej prowizji dla zakonu. Templariusze – rzecz jasna – raczej nie wozili tych pieniędzy z miejsca na miejsce (choć i to się zdarzało). Ale ponieważ rycerze korzystali z ich usług finansowych jeżdżąc w obie strony, wpłaty i wypłaty odbywały się po prostu w lokalnych skarbcach.
Dokładnie na tej samej zasadzie – która rewelacyjnie sprawdziła się w czasie krucjat – działa firma TranferGo. Pieniądze wpłacamy do lokalnego banku w jednym kraju, a wyjmujemy w drugim kraju – też lokalnie. Nikt naszych pieniędzy nie wozi, nie przesyła. Tak naprawdę to internetowy kantor, który działa globalnie i ma ponad milion klientów. Jest przy tym odporny na politykę i – co w naszym przypadku jest ważne – brexitoodporny. Nie zatrzymają go korki w Calais, czy potrójne kontrole na lotniskach. Bo nikt naszej gotówki nie wozi. Przesyłamy na konto w lokalnym banku i z lokalnego banku przelew odbieramy. Proste.
No i firma nie działa od wczoraj. W 2014 roku wpadł na ten pomysł 28-letni chłopak z Litwy – Daumantas Dvilinskas. Dziś mieszka w Londynie i jest szefem TransferGo. W zeszłym roku Polacy przerzucili ponad granicami z pomocą TransferGo ponad pół miliarda złotych (z czego 400 milionów z UK).
No dobra, a gdzie jest haczyk? Na czym TransferGo zarabia?
Tak jak każdy kantor – zarabia na spreadzie, czyli różnicy pomiędzy kursem kupna a sprzedaży waluty. I tak jak w życiu, obowiązuje zasada time is money. Im szybciej chcemy przesłać pieniądze z kraju do kraju, tym drożej będzie nas to kosztowało. Ale jeśli nie mamy nic bardzo pilnego i jesteśmy w stanie poczekać trzy dni, to przesłanie kasy jest w zasadzie darmowe, bo kurs wymiany jest na poziomie minimalnego spreadu międzybankowego, korzystniejszy nawet niż w dobrych kantorach.
Żeby przetestować TransferGo, ściągnąłem na telefon darmową aplikację (znajdziemy ją zarówno w applowskim AppStore, jak i w GooglePlay na Androida. Wystarczy prosta rejestracja i już możemy przesyłać pieniądze. Dopiero, jeśli chcemy wysłać więcej niż £900 albo drugi z kolei przelew, zostaniemy poproszeni o weryfikację tożsamości. Ja musiałem zeskanować dowód/paszport i strzelić telefonem selfie. Czyli standardowa procedura przy aplikacjach finansowych.
Chcieliśmy wysłać rodzicom w Polsce równowartość stu funtów. W miarę szybko, choć oferowany przez TransferGo przelew w 30 minut uznaliśmy za zbytnią fanaberię. Dochodziło południe i szybki (choć nie błyskawiczny) przelew miał dojść do polskiego banku do 18:30. Tymczasem rodzice odebrali pieniądze już o 16.00. Opłata wyniosła niecałe dwa funty.
TransferGo kusi klientów ciekawym programem lojalnościowym. Po zalogowaniu się na stronie głównej znajdziemy kod – w moim przypadku to yVUu6l – jeśli go prześlemy znajomemu, który zarejestruje się w TransferGo i prześle za pomocą aplikacji co najmniej £50, zarówno ja, jak i znajomy, dostaniemy na konto po 10 funtów. Czyli ok. 50 zł. Nieźle!
A jeśli namówimy dwie osoby. Albo trzy? Zwłaszcza jeśli i tak przesyłają – tak jak my – od czasu do czasu pieniądze z zagranicy do Polski (i odwrotnie).
Na pewno TransferGo to rozwiązanie, które warto przetestować.
Tekst powstał we współpracy z TransferGo
Fot: Wili przed kantorem w Stone Town, Zanzibar