Pojawia się w Odysei i w Biblii. Fenicjanie, a potem Grecy, składali tu ofiary najważniejszej bogini świata antycznego. Rzymianie ustanowili stolicę całej prowincji. Pafos dzieliło dole i niedole ludzi, którzy tu się osiedlali, skuszeni łagodnym klimatem i urodzajną ziemią. Ale zawsze kończyło się tak samo – natura niszczyła ludzkie wysiłki, ku radości współczesnych archeologów. Bo ten skrawek Wyspy Afrodyty to dla miłośników historii jedno wielkie pudełko najwspanialszych czekoladek.
Błyskawica przecięła ciemniejące niebo i niemal równocześnie rozległ się grzmot. Kelnerzy zerwali się na równe nogi przerywając obiecujący flirt z dwiema blondwłosymi turystkami i zaczęli w pośpiechu składać stoliki. Pomiędzy gęstymi chmurami a ołowianą taflą morza pojawiła się chwiejna kreska. Trąba powietrzna? W Oklahomie – to zrozumiałe. Ale tu, nad Morzem Śródziemnym? Potem lunął deszcz, a wirująca pręga skierowała się prosto na miasto. Jakby starożytne Pafos, z jakąś magiczną siłą, przyciągało katastrofę. Nie pierwszy raz w swojej historii.
Specjalnością Pafos są trzęsienia ziemi. Ostatni duży wstrząs – aż 6,6 stopnia w skali Richtera, zanotowano 11 stycznia 2022 roku. Mocno? Bywało jeszcze mocniej. Na przykład w maju 1222 roku. Według naukowców trzęsienie ziemi miało wówczas siłę aż 7,5 stopnia w skali Richtera, a towarzyszące mu tsunami kompletnie zburzyło bizantyjską zabudowę miejską. Ale największe zniszczenia Pafos przeżyło w pierwszym wieku – mniej więcej w tym samym czasie, gdy na Półwyspie Apenińskim wybuchł Wezuwiusz i zatopił lawą Pompeje.
Pompeje – wiadomo co tam się wyrabiało – nic dziwnego, że gniazdo rozpusty dotknęła kara boża, ale Pafos? Według Dziejów Apostolskich, to tutaj, zaledwie kilka lat wcześniej, święty Paweł nawrócił na chrześcijaństwo pierwszego znacznego rangą Rzymianina – takiego tutejszego Poncjusza Piłata, który nazywał się Lucius Sergius Paulus. Tuż potem przyszło trzęsienie ziemi i tsunami. Przypadek?
Kolejne, jeszcze większe trzęsienie ziemi miało miejsce w 365 roku. To był czas najbardziej burzliwych przemian, jakie widziało Imperium Romanum. Minęło zaledwie kilka dekad odkąd chrześcijanie uzyskali edykt cesarski gwarantujący religijną tolerancję i zaprzestanie prześladowań. I ku zdumieniu 90 procent obywateli Cesarstwa, którzy wyznawali w tamtym czasie politeizm, ta „tolerancja” błyskawicznie zmieniła się w „nietolerancję” starych bogów.
Wystarczyło zblatowanie z władzą i już w połowie IV wieku zapłonęły greckie świątynie, posągom odrąbano ręce i nosy, a gromadzone przez stulecia skarby – rozgrabiono. W takiej sytuacji trzęsienie ziemi wydaje się całkiem adekwatną reakcją olimpijskich bogów. Ale nawet taki „cud” nie odwrócił biegu historii. Afrodyta musiała odejść w cień.
Pałac prokonsula Sergiusza
Gwałtownie zniszczone miasto to tragedia dla zwykłych ludzi, ale raj dla archeologów. Dlaczego? Żeby to sobie opowiedzieć, chodźmy na spacer po Kato Paphos – parku archeologicznym z listy UNESCO nieopodal nadmorskiej promenady.
Greckie czy sycylijskie ruiny antycznych miast wymagają od nas uruchomienia wyobraźni. To nie Rzym, ze swoim Forum Romanum czy Koloseum. Pafos bardziej przypomina rozległe przestrzenie Agrigento, gdzie pojedyncze budynki czy kolumny wystają z kupy gruzu. Wszystko przez to, że mieszkańcy zniszczonego miasta, zamiast ku rozpaczy archeologów budować kolejne budowle na ruinach dawnych willi i pałaców, woleli się przenieść w bezpieczniejsze, bardziej oddalone od wybrzeża miejsca, a wiatr i piasek z czasem zasypały całe kilometry kwadratowe dawnej metropolii.
Posadzono tam gaje oliwne, uprawiano winorośle i zboże. Czasem tylko, w świeżej skibie zaoranej ziemi, grecki wieśniak znajdował srebrne drachmy z podobizną diadochów czy cezarów, lub fragmenty kunsztownych mozaik. Dziś, wchodząc na teren parku archeologicznego Pafos, większość z nas zapewne poczuje zdziwienie. Wiatr hula wśród kęp maków i macierzanki, spośród których trudno dostrzec cokolwiek, co przypominałoby nam dawne, tętniące życiem miasto.
Ale miasto tu było, a w odkrywaniu jego pozostałości brali udział polscy archeolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego – mojej Alma Mater. Stosowne tablice są rozstawione w wielu miejscach parku archeologicznego, którego zwiedzanie nie jest wcale takie trudne. Po prostu musimy pogodzić się z tym, że 99 procent dawnego Pafos utraciliśmy, bądź wciąż spoczywa przykryte warstwą ziemi i przywalone kamieniami. Ale to co zostało – i tak nas zachwyci.
Specjalnością Pafos są mozaiki. Żeby je podziwiać wchodzimy na drewniane pomosty, drabiny i odwiedzamy zadaszone konstrukcje, pod którymi są posadzki dawnych willi z czasów rzymskich. Archeolodzy nazwali je „roboczo” domami Dionizosa, Ajona, Tezeusza i Orfeusza – bo ci bohaterowie greckich mitów mają tam swoje kunsztowne portrety z drobnych, kolorowych kamyczków. Mozaiki są elegancko podpisane przez twórców, co przywodzi na myśl współczesne komiksy. Wille – rzymskie, a podpisy na mozaikach – po grecku.
Czemu? Bo w tej części Cesarstwa, język grecki był nie tylko językiem „ludu”, ale i władzy. A Rzymianie, odkąd podbili greckie polis w II wieku p.n.e., oszaleli na punkcie greckiej kultury i mowy. W dobrym tonie było mieć za młodu greckiego nauczyciela (najlepiej filozofa i naukowca, wzorem Aleksandra Macedońskiego, który uczył się od Arystotelesa) i prywatną bibliotekę wypełnioną zwojami z grecką poezją.
Nie samą poezją żyje człowiek. Choć grecki kod kulturowy był na tyle atrakcyjny, że te same mity nie nudziły się przez prawie tysiąc lat. Znajdziemy ich ślady w dziełach sztuki, ale i – właśnie – na posadzkach w budynkach porozrzucanych po całym Pafos. Także przy basenach i łaźniach – obok była świątynia Asklepiosa, boga lekarzy. Asklepios był tu czczony wraz z córkami: Higieną i Panaceą, które pomagały mu w leczeniu. W pobliżu jest też niewielki teatr, poprzewracane kolumny z pałacu gubernatora Sergiusza i nieźle zachowane ruiny obronnej warowni z czasów krzyżowców. Przede wszystkim jest tu jednak przestrzeń dla wyobraźni.
Cypryjskie Krupówki
Gdy wyjdziemy z fascynującego parku archeologicznego, będziemy już głodni i zmęczeni – to założenie, które możemy przyjąć bez większego ryzyka. Ale ratunku nie musimy szukać daleko, bo kilkanaście kroków od bramy parku zaczyna się nadmorska promenada, a przy promenadzie – restauracje i kafejki.
Najsłynniejsza jest oczywiście ta z żywym pelikanem, który przechadza się pomiędzy stolikami. Zgadniecie jak się ten lokal nazywa? Tak, macie rację – „The Pelican”. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki, bujają się w marinie jachty i statki wycieczkowe stylizowane na pirackie okręty.
To właśnie przeciwko takim pirackim łajbom sto metrów dalej wybudowano średniowieczną fortecę, strzegącą wejścia do portu. Warto tu podejść na spacer, bo widok z górnego tarasu osłoniętego blankami jest naprawdę imponujący. Grube mury mają liczne nisze i tajemnicze korytarze, które budzą w naszych dzieciach niebezpieczną żyłkę Indiany Jonesa. A kto wie, gdzie prowadzi taki korytarz, w który może się wcisnąć jedynie gibka czterolatka?
To już lepiej przespacerować się promenadą. Zwłaszcza, że odkąd w 2017 roku Pafos zostało Europejską Stolicą Kultury, działa tu miejski hotspot internetowy i można ukradkiem sprawdzić pocztę w telefonie.
Znad morza kierujemy się w stronę centrum miasta. Ale zanim przedrzemy się przez gęstwę sklepików i tawern, wchodzimy na kamienistą łąkę otaczającą kościółek. To, rzecz jasna, kolejne stanowisko archeologiczne. A przy tym jedno z najcenniejszych miejsc związanych bezpośrednio z Apostołem Narodów Świata – świętym Pawłem.
Pojedynek na cuda
Zwiedzamy okolice czekając na polskie nabożeństwo. Polski kościół? W Pafos? To skomplikowane… Kościół Agia Kyriaki Chrysopolitissa wybudowano w XIII wieku na ruinach wczesnobizantyjskiej bazyliki. Wnętrze ma wyposażenie typowe dla kościoła wschodniego. Jest ikonostas, wiszą na ścianach bizantyńscy święci. Ale biskup Cypru oddał go w użytkowanie katolikom i anglikanom. Stąd gromadzą się tu na nabożeństwa także Polacy.
Miejsce jest „święte” od co najmniej dwudziestu pięciu wieków. Stała tu niegdyś świątynia opiekunki Cypru – Afrodyty. To na schodach jej sanktuarium w 45 roku stanął święty Paweł i wygłosił płomienną mowę ewangelizacyjną. Z początku wydawało się, że misja raczej się nie powiodła. Grecy dość zgodnie uznali, że takie postępowanie to jawne świętokradztwo.
Paweł został pochwycony i pewno byłby zlinczowany, gdyby nie zasłonił się rzymskim obywatelstwem. Zaciągnięto go więc przed prokonsula Sergiusza, który przyznał rację oburzonym wyznawcom Afrodyty i skazał Pawła na 39 uderzeń biczem. Karę wykonano przy kamiennej kolumnie, zwanej dziś Filarem św. Pawła, która stoi teraz nieopodal wejścia do kościółka.
Rzymskiego gubernatora zaciekawiła, całkiem prywatnie, historia kaznodziei. Zwłaszcza, że jak wieść gminna niosła, potrafił on czynić cuda. A tak się składało, że był w tamtym czasie w Pafos jeszcze inny „cudotwórca” z Palestyny – niejaki Bar-Jezus. Spragniony rozrywki cesarski urzędnik, nudzący się zapewne na prowincjonalnej placówce, postanowił urządzić sobie igrzyska. Poprosił, by Paweł zmierzył się w pojedynku na cuda z Bar-Jezusem. Podczas walki Paweł oślepił przeciwnika, co zrobiło tak wielkie wrażenie na prokonsulu, że przyjął chrzest.
Ile w tym prawdy? Nie wiadomo. Jedziemy do Muzeum Archeologicznego, żeby sprawdzić co nauka ocaliła z tamtych czasów.
Skarby z kuferka Asklepiosa
Budynek jest przyjemny, nowoczesny, choć zaprojektowany w sposób przypominający dawne rzymskie wille, z dziedzińcem w środku. Ekspozycja niewielka, można wszystko obejść w pół godziny. Ale to dobrze spędzony czas. Hitem numer jeden jest najlepiej na świecie zachowana kolekcja narzędzi chirurgicznych z II-III w n.e. Zachowały się nawet gliniane „termofory” do kataplazmów. Cypr w antyku uchodził za centrum sztuki medycznej. W tutejszych świątyniach Apollina, czy jego syna – Asklepiosa (w rzymskiej terminologii – Eskulapa), lekarze przyjmowali chorych. Religia i nauka szły ze sobą w parze.
Ale w Muzeum Archeologicznym zobaczymy całą historię Cypru. Od kultur egejskich i rozkwitu sztuki sprzed trzydziestu pięciu wieków, gdy na pobliskiej Krecie rozwijała się pierwsza wielka europejska cywilizacja – zwana minojską. Aż po upadek rzymskiej cywilizacji, gdy rozmodlony tłum rzucił się, by okaleczać i niszczyć posągi „demonów” ze świątyń Mitry, Apolla, czy Afrodyty.
Natura nie znosi próżni, a natura ludzka jest niezmienna. Wciąż potrzebujemy wiary i nadziei. Dlatego na miejscu świątyń poświęconych starym bogom, powstawały nowe. I te – przejmowały rolę pośredniczenia pomiędzy ziemią a niebem.
Święci się zmieniają, wiara trwa
Mamy kilkanaście minut, by to przemyśleć, gdy jedziemy piękną drogą wzdłuż gajów bananowych, z centrum Pafos do Agios Georgios. To stary szlak pielgrzymkowy. 18 kilometrów to nie aż tak dużo, ale wystarczająco, by droga zmuszała piechura do wysiłku. My jedziemy samochodem, ale nie mamy ambicji by wynegocjować coś z nadnaturalnymi mocami w zamian za nasz trud czy ofiarę.
Agios Georgios to oczywiście Święty Jerzy – chyba najbardziej lubiany święty kościołów wschodnich, utożsamiany czasem z Marsem, czy Aresem. Stajemy na małym placyku przed przepięknym (choć całkowicie nowoczesnym) kościółkiem. Możemy tu w kawiarence wypić niezłą kawę po cypryjsku i rozejrzeć się po stanowisku archeologicznym Pegeia.
Pierwszą łopatę wbito tu w ziemię w połowie lat pięćdziesiątych. Od tamtego czasu systematyczne odkrywane są pozostałości portowej osady, która rozrosła się wokół antycznego ośrodka pielgrzymkowego. Według naukowców szczyt rozkwitu Agios Georgios przypadł na panowanie bizantyjskiego cesarza Justyniana. Pafos leżało wówczas w gruzach po kolejnym trzęsieniu ziemi. A port w Agios Georgios przyjmował cesarskie statki płynące z Konstantynopola do egipskiej Aleksandrii.
To niesamowite, jak czasem splatają się wątki. Niczym w brazylijskiej telenoweli, w której scenarzyści dręczą kilkunastu aktorów, zmuszając ich, by na przestrzeni stu odcinków popełniali najróżniejsze zbrodnie. Aby żenili się, rozwodzili, wstępowali do zakonów i doznawali cudownych uzdrowień. Jeśli rzeczywiście Agios Georgios było portem w którym zatrzymywały się statki wiozące do Egiptu cesarskich posłańców, to musiała tam się rozegrać ważna dla nas historia, która po wiekach zaowocowała najpiękniejszą galerią warszawskiego Muzeum Narodowego – Faras.
Wiemy z zachowanych listów, że posłowie z Pachoras, stolicy nubijskiego królestwa nad Nilem (w dzisiejszym Sudanie) poprosili cesarza Justyniana o przysłanie chrześcijańskich misjonarzy. Co też cesarz – oczywiście – uczynił. Ale nie wiedział, że rozmowę z posłami podsłuchała jego żona – cesarzowa Teodora, która była monofizytką. Wierzyła, tak jak dzisiejsi Koptowie, że Chrystus miał pojedynczą naturę – boską lub ludzką, a nie podwójną. Tak – to były poważne linie sporu w ówczesnym chrześcijaństwie.
Uprzedziła więc Justyniana i wysłała do Pachoras swoich – monofizyckich – misjonarzy. A sprzyjającym jej gubernatorom prowincji poleciła opóźnianie przejazdu cesarskich emisariuszy. Oczywiście otwarty konflikt z cesarzem nie wchodził w grę, ale od czego są „obiektywne trudności”? Dlatego misjonarze Justyniana utknęli na Cyprze, czekając na poprawę burzliwej pogody. A potem w Aleksandrii długo nie mogli skompletować karawany jadącej na południe. Gdy w końcu, po licznych przygodach dotarli do Pachoras, królestwo było już chrześcijańskie, w monofizyckim rycie. Królowa Teodora nie miała z tym, rzecz jasna, nic wspólnego…
Fakt, że burze na Morzu Śródziemnym potrafią być epickie. Wracając do Pafos stajemy na parkingu nieopodal wraku statku M/C Edro III. To w sumie niesamowite, że w dobie GPS-u i lotów w kosmos, wciąż zdarzają się katastrofy jak przed wiekami. Bo transportowiec, który wyszedł w październiku 2011 z Limassol, by popłynąć na pobliskie Rodos z ładunkiem płyt gipsowych, trafił na gwałtowną burzę i roztrzaskał się o skały koło Pafos. Kilkukrotnie próbowano go usunąć, ale plany spaliły na panewce, bo 83-metrowy transportowiec tkwi kilka metrów od klifów, jakby sam Posejdon nadział go na swój trójząb.
W pobliżu są miłe alejki spacerowe, a nawet altanka, w której zakochani mogą wziąć plenerowy ślub. Można więc powiedzieć, że wrak stał się kolejną lokalną atrakcją turystyczną i pewno zostanie tu na dłużej.
Ale my dłużej już nie mamy zamiaru tu stać. bo niebo się chmurzy, a na granicy horyzontu widzimy pierwszy niepokojący rozbłysk. Idzie wiosenna burza.