Od pierwszego trymestru puszczaj brzuszkowi Mozarta. Na pierwsze urodziny kup skrzypce, a w ramach prezentu pod choinką niech brzdąc znajdzie abonament do filharmonii. I na pewno będzie wtedy geniuszem. Prawda, czy fałsz?
Nie ma tak łatwo. Jeśli myśleliście, że podzielę się z Wami magiczną receptą na wychowanie artysty to przykro mi – nic z tego. Jak zostać gwiazdą estrady? Czemu niektórzy ludzie stają się wielkimi postaciami sztuki? Pytałem o to moich kolegów w liceum muzycznym i Akademii Muzycznej w Warszawie, w orkiestrach, w których pracowałem, wreszcie zadawałem pytania uznanym artystom, z którymi robiłem wywiady do Vivy!, Gali czy PANI i starałem się znaleźć wspólny mianownik, który łączyłby artystyczne dusze.
A mity, czy też „powszechne opinie” na ten temat są takie:
Artyści rodzą artystów.
Fałsz!
Najzdolniejszy skrzypek, jakiego poznałem, pochodził z biednej, góralskiej rodziny. Życie mu się nie ułożyło i poważna choroba położyła kres jego karierze, ale P. nie był wyjątkiem. Rodzice z podstawowym, czy średnim wykształceniem, zupełnie nie związani z muzyką, mogą wychować muzycznego geniusza. Byleby się na nim wcześnie poznali. Z kolei rzeczywiście w szkołach muzycznych jest więcej niż przeciętnie dzieci z „dobrych rodzin” (cokolwiek to oznacza), ale to dlatego, że tam rodzice obserwują uważnie swoje dzieci i są skłonni pozytywnie zareagować na wykazywane (lub wyimaginowane przez rodziców) muzyczne zdolności. OK. Wolfgang Amadeusz Mozart miał ojca muzyka i wyrósł na geniusza. Ale sam „Wolfie”, miał dwóch synów, którzy choć także poszli w jego ślady, to geniuszami nie byli. Tu prawo serii nie działa.
Naukę muzyki trzeba zacząć wcześnie.
Prawda
Choć na naukę nigdy nie jest za późno, a są przypadki pięknych karier muzyków, którzy rozpoczęli swoją przygodę ze sztuką w wieku 12-14 lat, to fakty są bezwzględne. Jeśli w wieku 6-7 lat nie zaczniesz grać, to tracisz swoją szansę. Wyjątkiem są śpiewacy, którzy swój talent odkrywają często dopiero ok. 18 roku życia, a potem błyskawicznie nadrabiają zaległości. Ale są to ludzie, którzy mają naturalne predyspozycje do śpiewu i nauka polega tylko na szlifowaniu „diamentu” jakim jest ich głos. Cały system szkół muzycznych powstał właśnie po to, by jak najwcześniej odnaleźć i otoczyć opieką utalentowane dzieci. To ma sens.
Muzyka odbiera dzieciństwo.
Fałsz
Odkąd pamiętam, w moim rodzinnym domu zawsze była przyczepiona magnesami do lodówki kartka, z rozpisanym tygodniowym grafikiem moich zajęć. Co do godziny. Od tej – do tej szkoła. Potem obiad. Zajęcia w szkole muzycznej, zabawa na podwórku, ćwiczenie na skrzypcach, odrabianie lekcji, dobranocka, czas wolny (czyli w moim przypadku nałogowe czytanie książek i komiksów). O 22 gasimy światło. Czasami wyjścia do kina. W soboty, albo w niedziele, zazwyczaj jakiś koncert. Oprócz tego miałem wyrzucać śmieci (do śmietnika chodziło się na drugi koniec osiedla, co zimą bywało przykre), dwa razy w tygodniu odkurzać (w domu mówiło się „elektroluksować”) i prać ręcznie swoją bieliznę (bo szkoda włączać notorycznie psującą się pralkę Wiatka). No i zajmować się młodszą siostrą. Naprawdę, wszystko da się wcisnąć w grafik, jeśli nie ma tam „pustych przebiegów” i bezmyślnego gapienia się w telewizor. Nawet da się zaplanować granie na komputerze i jeżdżenie na rowerze, zakupy z mamą i zmywanie, łażenie po górach latem i jeżdżenie na nartach i na łyżwach zimą. Tak. Miałem więcej obowiązków niż moi rówieśnicy, ale na pewno nie mam przez to mniej fajnych wspomnień z dzieciństwa.
Muzyka poważna rozwija inteligencję dziecka.
Fałsz, chociaż…
Słynny Efekt Mozarta, czyli wyższa inteligencja dzieci, których matki w czasie ciąży słuchały nagrań z utworami wiedeńskiego klasyka, to jeden z najsilniejszych mitów, który mimo ostatecznego obalenia tej teorii w 2007 roku, wciąż pokutuje. Oczywiście to jeden z najprzyjemniejszych mitów i zupełnie niegroźny dla matki, ani dziecka, ale niestety żadne poważne badania nie potwierdziły zbawiennego wpływu muzyki Wolfganga Amadeusza. Natomiast jestem przekonany, że muzyka, słuchana z rodzicami, może rozwijać wyobraźnię dziecka. Do dziś pamiętam niezwykły zimowy wieczór, gdy u znajomych rodziców, w skupieniu słuchaliśmy uwertury koncertowej „Egmont” Ludwiga van Beethovena. Wcześniej dzieciakom dorośli opowiedzieli straszliwą historię obcięcia głowy holenderskiego bojownika. Miałem wówczas pięć lat i do dziś słyszę ten świst smyczków i ponure akordy kończące dzieło. Innym razem słuchaliśmy „Nocy na Łysej Górze” i „Obrazków z Wystawy” Modesta Musorgskiego. Przed muzyką zawsze była opowieść o tym, co usłyszymy. Dzięki temu dźwięki w naszych głowach zamieniały się w obrazy, co na pewno wspierało myślenie abstrakcyjne i pomagało w odbiorze muzyki.
Jak nie masz szans być wirtuozem, to daj sobie spokój.
Fałsz do kwadratu
Kompletna nieprawda, choć w wielu tzw. renomowanych szkołach muzycznych, sporo nauczycieli tak właśnie myśli. Ukończyłem najlepsze szkoły muzyczne w naszym kraju – piszę to nie po to, by się chwalić, tylko by pewną rzecz powiedzieć jasno: wśród mojego rocznika absolwentów Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, może o trzech osobach odważyłbym się powiedzieć, że zostali wirtuozami. Pozostali są dziś po prostu sprawnymi muzykami. Wielu z nich pracuje w świetnych orkiestrach w Polsce i za granicą. Inni – zmienili zawód, bądź grają okazjonalnie. Czy przez to życie im się nie udało?
Wręcz przeciwnie. Zostali dyrektorami, dziennikarzami, biznesmenami. Radzą sobie w Polsce i za granicą. Muzyka nauczyła ich cierpliwości, dała umiejętność publicznych występów, działania pod presją, układania hierarchii priorytetów. Oswoiła z porażkami, bez których nie ma motywacji, by się rozwijać.
Czy można się tego nauczyć gdzie indziej? Zapewne tak. Ale zamiast zapisywać dziecko na dziesięć kursów rozwoju osobowości, wystarczy zaprowadzić je do szkoły muzycznej.
A potem przez sześć lat zmuszać do codziennych ćwiczeń.
I przez kolejnych sześć lat wytrzymywać jego/jej wielogodzinne zmagania z gamami, pasażami, etiudami, sonatami i koncertami.
A dalej już jest z górki…
1 comment
ooo świetna strona, dlaczego tak późno ją odkryłam?! 🙂