Podróże z dzieckiem mają wiele jasnych stron, ale jest też jedna drażliwa kwestia: spanie z kilkulatkiem w jednym łóżku. To dla rodziców w podróży smutna konieczność. Czy przyjemność zwiedzania i oglądania krajobrazów naprawdę mogą zastąpić seks?
a
Przez pierwsze dwa lata wszystko jest OK, bo niemowlak śpi osobno. Wiele hoteli standardowo dostawia rodzicom rozkładane niemowlęce łóżeczka. Czasem to kosztuje kilka euro, częściej – nic. Dziecko, zmęczone całodziennym zwiedzaniem i pełne wrażeń wieczorem pada i zasypia. Nawet, jeśli zbudzi się za trzy-cztery godziny i trzeba je będzie nakarmić, to nie mamy powodu do narzekania. Trzy godziny na wino, rozmowy i seks! Lepiej się zawczasu nacieszyć tym luksusem, bo wkrótce będzie gorzej.
W naszym przypadku już dwulatek zdecydowanie odmówił spania w łóżeczku turystycznym. Wzięliśmy się na sposób: gdy zasypiał, przenosiliśmy go do kojca i było po sprawie. Budził się najczęściej dopiero rano. Miał oczywiście pretensje. Trudno. Na to poświęcenie byliśmy gotowi. Życie dzięki temu było bardziej kolorowe.
Jednak upływające miesiące przyniosły kolejne zmiany na gorsze. Mały nauczył się nas przechytrzać. Wrzucał dwie-trzy godziny snu w ciągu dnia, zasypiając w wózeczku podczas zwiedzania katedr i muzeów, a potem balował do późnej nocy. Zamiast dać nam od siebie odetchnąć, angażował nas w swoje zabawy.
Wszystko fajnie, ale po całym intensywnym dniu, zamiast usiąść na balkonie z widokiem na morze, sączyć z kieliszków wino i cieszyć się sobą, oglądaliśmy kreskówki na YouTube, czytaliśmy setny raz „Lokomotywę” Tuwima, albo wyłączaliśmy światło z mocnym postanowieniem, że jak tylko mały zaśnie, to reszta wieczoru będzie już tylko dla nas. To była zazwyczaj ostatnia myśl przed zaśnięciem. I nie mam tu na myśli dziecka, które zasypiało ostatnie, gdy już wyładował się iPad i naprawdę nie było co robić, ani z kim pogadać.
Fikuśna bielizna, gorące noce pełne namiętności – to raczej nie jest rzeczywistość podróżujących rodziców. Mały łobuz z premedytacją zajmuje środek materaca i przytula się do mamy, która balansuje gdzieś na krawędzi łóżka. Tata może spróbować położyć się z drugiej strony dziecka, ale musi się liczyć z tym, że mały terrorysta gwałtownie się przekręci w poprzek łóżka i z całą parą skopie go na podłogę. W sumie lepiej położyć się od razu na podłodze, bo kopniak w brzuch, albo nos może sprawić, że w ogóle odechce nam się wspólnych podróży.
Kobieta w naszej rodzinie potrzebuje więcej snu. Dlatego Magda z reguły zasypia pierwsza, a budzi się, gdy już naprawdę nie ma innego wyjścia – Chruczek po niej skacze, a ja stoję w drzwiach i po raz kolejny powtarzam, że śniadanie kończy się za dwie minuty, więc jeśli chcemy zdążyć choć na kawę, to już NAPRAWDĘ musi wstać.
Dla rodziców, którzy w podróż z dzieckiem wyruszają raz – dwa razy do roku, taki układ nie musi być przykry. Dwa tygodnie zwiedzania mijają jak z bicza strzelił. Jeszcze lepiej mają ci, którzy na ten wymarzony urlop jadą z babcią, chętną do opieki nad wnukiem. Trochę to ogranicza zasięg geograficzny do miejsc, do których da się wyjechać samochodem (chyba, że pieniądze nie stanowią problemu). No i babcia musi mieć ochotę na dostosowanie się do naszych planów. U nas nie ma na to szans. Po pierwsze, wyjeżdżamy zbyt często i nigdy nie robimy tego „stacjonarnie”. Zamiast dwóch tygodni w Dębkach – objeżdżamy Armenię, albo eksplorujemy Bałkany. Szukamy opcji najtańszych, więc dwupokojowe apartamenty raczej nie wchodzą w grę. No i – najważniejsze – babcia Chrucza jest aktywna zawodowo i ma mnóstwo ciekawszych zajęć. Raczej nie możemy liczyć na to, że rzuci wszystko i pojedzie pomieszkać nocami z czterolatkiem tylko po to, żeby było nam przyjemniej.
Powrót z wakacji do domu w normalnych rodzinach zazwyczaj rozwiązuje problem przymusowego „wakacyjnego” spania z dzieckiem. Maluch grzecznie maszeruje do swojego pokoju i rodzice mają wreszcie spokój. Ale u nas wygląda to trochę inaczej. Podróży było zawsze więcej niż „domowej rutyny”. A i w domu rzadko się składało, byśmy byli w komplecie. Zawsze jedno z nas gdzieś wyjeżdżało, a mały skrzętnie to wykorzystywał. Doszło do tego, że gdzieś tak w wieku trzech lat kategorycznie odmówił spania w swoim pokoju. Zwłaszcza mama, której obecność miał w ostatnim roku mocno „reglamentowaną”, stała się cenną zdobyczą. Gdy jesteśmy razem, przykleja się do Magdy i chyba żadne z nas nie ma serca, by go wyganiać. Zła, ale trudna do uniknięcia rutyna hotelowa przeniosła się na grunt domowy.
Mamy świadomość, że spanie z czterolatkiem jest czymś złym. Zarówno dla nas i naszego związku, jak i dla dziecka. Wciąż odsuwamy jednak jakieś radykalne kroki. Bo patrząc w kalendarz, widzimy, że takie „normalne” dni, gdy całą trójką będziemy razem we własnym domu – możemy policzyć na palcach. Raz nie ma Magdy, potem mnie, potem wspólnie z Wilim wyjeżdżamy. I tak w kółko. Robienie rewolucji tylko po to, by za tydzień znów wspólnie wylądować w małym, hotelowym pokoju, jest chyba bez sensu.
Co więc robić?
Chyba po pierwsze – nie przejmować się tym zanadto. W czasie podróży jesteśmy po prostu bardziej kreatywni. Oczywiście nie w takim sensie, w jakim to rozumieją czytelniczki „50 twarzy Greya”. Raczej stosujemy zasadę „carpe diem”.
Ale najważniejsze jest stworzenie najciekawszego możliwego programu zwiedzania. Seks jest ważny, ale wspólne oglądanie świata też buduje między nami fajną, niesamowicie mocną więź.