Myślałam, że się uda. Ale myliłam się. Albo wychowywanie dziecka na 100 procent, albo praca na pełnych obrotach. Ktoś w tym wyścigu zbrojeń musi ustąpić.

Wydawało mi się, że potrafię, że dam radę. Że jeśli ostatni tekst wysłałam do redakcji na 24 godziny przed cesarką, a pierwszy telefon w sprawach zawodowych odebrałam o 8.00 rano w poniedziałek, po tym jak w niedzielę wróciłam ze szpitala, to znaczy, że jestem cyborgiem. Na początku mały dużo spał, więc łączenie pracy i opieki nad dzieckiem wydawało się proste. Ale szybko przestało. Im był starszy i bardziej aktywny, wymagał nie tylko karmienia i przewijania, ale i zabawy, okazało się, że nie ma szans na bycie „pod mailem” i „pod telefonem” cały czas. Na początku nawet chodziliśmy z nim na spotkania. Mały zasypiał w foteliku i spokojnie udawało nam się wszystko załatwić, kiedy on spał. Ale to też minęło i teraz jedno z nas rozmawia, a drugie gania Chrucza. Potem zamieniamy się miejscami i – nie wiedząc o czym rozmawiało to pierwsze – próbujemy kontynuować wątek. Kiedy trochę podrósł chodziliśmy z nim na konferencje. Mały był grzeczny, uśmiechnięty i uroczy. Kiedy ktoś mówił, on grzecznie siedział cicho. Teraz, jeśli zabroni mu się czegokolwiek – piszczy i krzyczy. A zabraniamy mu tego, co lubi najbardziej, czyli wyrywania kabli z kontaktu, wyłączania rzutników podczas prezentacji czy tłuczenia szkła, które znajdzie się w zasięgu jego małych łapek. Poza tym, jest już tak wysoki, że potrafi dosięgnąć niemal do każdej klamki, włącznika czy przycisku przywołującego windę. I nie waha się tych możliwości użyć.

Przykłady? Wystarczą z ostatnich kilku dni. To tak z 10 procent tego co się dzieje.

Najpierw podczas bardzo eleganckiej prezentacji z gośćmi z całego świata najedliśmy się wstydu, kiedy Chrucz wyłączył oświetlenie w całej sali konferencyjnej. Wczoraj podczas wywiadu który przeprowadzaliśmy z szefem najsłynniejszej restauracji w Budapeszcie tak bardzo chciał zwrócić na siebie uwagę, że walił w stół czym popadło, żeby tylko zrobić jak największy hałas. Kiedy jedno z nas chciało go usunąć spoza zasięgu dyktafonu piszczał z wściekłości. Poprzedniego dnia w Galerii Narodowej w Pałacu w Budzie próbował dosięgnąć wszystkich co niżej wiszących dzieł sztuki, z całej siły tupał po kratkach wentylacyjnych w podłodze czyniąc metaliczny hałas na całe piętro, albo trzaskał wielkimi szklanymi drzwiami do kolejnych sal galerii. Pracownicy każdej sali solidarnie nas opieprzali nie szczędząc inwektyw na temat braku umiejętności wychowawczych. Na szczęście po węgiersku.

Ale Chrucz przeszedł samego siebie podczas najważniejszego spotkania – z szefem promocji turystyki Węgier. Eleganckie spotkanie zapowiadało się nieźle. Chrucz kulturalnie przywitał się z dyrektorem i śmiało podał małą łapkę. Ale kiedy tylko wypuściliśmy go z wózka zaczął swoje harce. Wskakiwał na fotele, szarpał za myszki komputerów, krzyczał, że chce klawiaturę. Kiedy odciągaliśmy go od biurka wrzeszczał jak obdzierany ze skóry. Trzaskał szafkami, ściągał z biurka ważne papiery, albo uciekał na biurowy korytarz.

Na szczęście pan dyrektor też ma dwoje dzieci, więc szybko opanował sytuację. Włączył na swoim laptopie youtube, usadził Chrucza na swoim wygodnym dyrektorskim fotelu i włączył mu bajki. Sam usiadł w kąciku, obok przysiadł Sergiusz z dyktafonem, a Chrucz rozparty za biurkiem słuchał „Five little ducks” i „Baa baa black sheep” i rysował coś drogim dyrektorskim piórem na jakichś ważnych dokumentach. Co prawda nie wytrzymał tak długo i wkrótce odbył rajd po całym biurze (klamki są dokładnie w jego zasięgu, więc przechodził od pokoju do pokoju zaczepiając zapracowane panie i pobierając od każdej a to mandarynkę, a to czekoladkę), łapał za słuchawki telefonów i próbował wysyłać faksy. Po godzinie znało go i uśmiechało się do niego całe biuro promocji.

Po raz kolejny jakoś się udało. Ale tylko dlatego, że każdy ma lub zna jakieś dzieci, a rezolutny maluch, który wszędzie się wpycha i uroczo uśmiecha przez godzinę jest do wytrzymania. Gorzej gdy mamy go na więcej niż godzinę. Na 24 godziny, podczas których niewiele i niechętnie śpi. A chciałby, żebyśmy wreszcie przestali pisać na tych komputerach tylko bawili się z nim cały czas.

Dlatego staramy się jak możemy, żyjemy i podróżujemy razem, ale nie jesteśmy w stanie ani w stu procentach pracować, ani w stu procentach wychowywać dziecka. Gdyby mały chodził do żłobka moglibyśmy robić znacznie więcej. Ale boję się, że żłobek mógłby złamać mu charakter. A przecież – jak mówią podręczniki – pierwsze dwa lata są kluczowe dla budowania self esteem na całe życie. Z kolei bylibyśmy znacznie lepszymi i uważnymi rodzicami, gdybyśmy tyle nie pracowali. Ale przecież z siedzenia na placu zabaw kokosów nie będzie. Nie bójmy się tego powiedzieć – nie ma szans na kompromis i dobre rozwiązanie, dlatego chyba trzeba pogodzić się z tym, że przynajmniej przez pierwsze dwa-trzy lata nie będziemy „pracownikami miesiąca” ani „rodzicami marzeń”, którzy spędzają długie słoneczne przedpołudnia na placu zabaw, a potem gotują dziecku pożywne zupki.

Trudno. Podziwiam matki którym się to udaje i które w komentarzach pod naszymi wpisami, w których przyznajemy się do błędów piszą, że one wychowały x dzieci i spokojnie da się to wszystko pogodzić, bo one pracują, poświęcają dziecku tyle czasu ile potrzebuje, a do tego dom pachnie ciastem a obrusy są wyprasowane.

Na szczęście nie mamy w domu obrusów a ja jestem na diecie…

Ale po kolejnym katorżniczym dniu z Chruczem, gdy wreszcie położę go spać i możemy z Sergiuszem późnym wieczorem usiąść do pisania i zarywania kolejnej nocy, mam świadomość, że daleko mi do kamienia filozoficznego wychowania dziecka. Żeby z jednej strony nie weszło nam i innym na głowę, a z drugiej nie ograniczać go w poznawaniu świata, co pozwoli mu rosnąć na pewnego siebie i kreatywnego chłopaka.

No ale cóż, co zrobić kiedy trafia nam się – jak każdemu rodzicowi – tak wyjątkowy i niezwykły egzemplarz małego człowieka. Chyba tylko patrzeć i podziwiać dzieło Boże. I nie przeszkadzać za bardzo. A praca musi się jakoś do tego cudu natury dostosować.

Related Articles

9 komentarzy

Izabela Rególska 19 marca 2015 - 20:59

Mi się udawało[pracowałam przed urodzeniem i po urodzeniu przez ponad rok non stop w jednej ręce laptop, w drugiej karmię dziecko i jedziemy 😉 ] i jestem przekonana, że jakbym kontynuowała karierę w poprzedniej firmie, nadal by mi się to udawało. No ale, życie postanowiło inaczej i pozbawiło mnie pracy. I obecnie myślę, że tak, chyba byłam jakimś rodzajem cyborga, albo rzeczywiście nie poświęcałam dziecku stu procent swojej uwagi. Teraz będąc mamą na cały etat i to dziecka 2 letniego, jestem przekonana, że jakbym jednocześnie pracowała to ucierpiałaby na tym albo praca albo córka. Ledwo jestem w stanie wieczorem przejrzeć maile a co dopiero pracować. Padam na pysk i długo się nie podniosę 😉

Reply
Joanna Gruszczak 19 marca 2015 - 21:06

Ufff. mój syn jest w wieku Chrucza, i do tej pory czytając Was zazdrościłam wlaśnie że tak ładnie godzicie wszystko. Obecnie nasi synowie są na tym samym poziomie.. każdy dzień to katorga..widze w zachowaniach Chrucza identyczne dosłownie sytuacje. A gdy Bartek położy się spać i ja dopadam do komputera by popracować to padam na twarz zwykle. Dlatego walczę z partnerem o to, by móc jak najwięcej pracować poza domem, z dala od ciekawskich łapek i głośnego gardełka i przekornego usposobienia 🙂

Reply
Marti Krzy 19 marca 2015 - 21:23

Ja miałam straszne wyrzuty sumienia, że praca cierpi ale usłyszałam, że nikt nie wymaga ode mnie takiej pracy jak „przed”;)) są jeszcze Pracodawcy-Ludzie;))

Reply
Małgorzata Chustecka 20 marca 2015 - 03:51

To i tak dobrze, że na początku dużo spał a jak jeszcze zdrowy!:)Mój od drugiego miesiąca mało spał a jak był niewyspany to wiadomo- marudny, a do tego rehabilitacja + już 3chorowania w tym szpital 2tygodnie, a to dopiero pół roku! I choć pracuję w domu to znacznie znacznie mniej bo się nie da – ale wiecie co?Pracować będę jeszcze ze 35/40lat pewnie a dziecko będzie małe 3-4latka

Reply
Anna Maria Rutkowska 20 marca 2015 - 08:19

Ja lubię chodzić do pracy jak robie cos fajnego to łatwo wpadam w pracoholizm nie jestem kanapowcem. Obecnie pracuje 6dni na 6dni młody jest wiecznie chory. Wiec zamiast korzystać z wolnego i cieszyć sie wiosna siedzimy juz drugi raz w domu x/ no cóż..

Reply
Magdalena Kaniak 20 marca 2015 - 08:59

Jestem pełna podziwu bo i tak jakoś dajecie radę. Ja mam w tej chwili niespełna sześcio miesięczną córkę, która potrzebuje tyle uwagi, że często gęsto nie mam czasu by obiad zrobić (nie wspominając już o sprzątaniu itp.).

Reply
KENGE 20 marca 2015 - 19:06

Cała prawda o energicznym i inteligentnym dziecku! Chrucz jak widać jest na etapie nazywanym przeze mnie 'demolka’. Potem będzie chwila wytchnienia a potem 'turbo demolka’ bo zasięg i pomysłowość dziecka będą większe. A potem mój ulubiony 'a dlaczego?’. To dopiero ćwiczenie cierpliwości dla rodzica! Nie mogę się wprost doczekać waszych felietonów na ten temat!
Jeśli mogę zasugerować: lepszym rozwiązaniem od żłobka jest niania. Mniej chorób, większa wasza kontola nad tym co robi dziecko no i możliwość umówienia się na wybrane dni w tygodniu lub liczbę godzin w ciągu doby. Tyle ile potrzebujecie by spokojnie i efektywnie popracować bez ciągłego zarywania nocy a z drugiej strony bez wyrzutów sumienia, że oddajcie dziecko do placówki, gdzie być może nie będzie dość 'zaopiekowane’. Przy dobrej niani indywidualizm Chrucza nie ucierpi a ona /on będzie miała dla Młodego 100% czasu. Przecwiczylam to dwukrotnie. Działa.

Reply
sweet cherimoya 4 czerwca 2015 - 12:11

Podpisuję się pod tą notką obiema rękami. Po prostu się nie da być mamą na 100% i idealnym pracownikiem na 100%. I nie ma co wyrzucać sobie, że się traci bezcenne chwile z dzieckiem jak się jest w pracy. Niestety tak jest, że trzeba pracować, żeby móc z dzieckiem pojechać na wakacje, kupić mu niezbędne rzeczy i te mniej potrzebne. Ale ja staram się przestrzegać jednej zasady. Gdy pracuję to mobilizuję się na 200%, żeby nie musieć ciągnąć nadgodzin, a jak wracam do domu to po przygotowaniu obiadu i krótkim odpoczynku poświęcam się w całości dziecku. Bawię się, wysłuchuję opowieści o przedszkolu i tulę do utraty tchu. A gdy jedziemy na wakacje czy na wycieczki to nie ma odbierania telefonów z pracy, nie ma maili firmowych. Jesteśmy tylko my.
Mam 2,5 letnią córeczkę i z różnych powodów pół roku temu poszła do żłobka. Teraz przeniosłam ją do przedszkola. I teraz widzę, że obie te instytucje nie zaburzyły rozwoju córeczki, nie spowodowały spustoszenia w jej rozwoju. Wręcz przeciwnie. Gagatka rozwija się dużo lepiej, bardzo wydoroślała i już nie jest taki „cycuś” mamusiny. Potrafi się bawić z dziećmi i nie potrzebuje mnie 24h na dobę. Córeczka jest bardzo żywiołowa, ma silny charakter i aktualnie bardzo mocno i na każdym kroku okazuje swój indywidualizm. Jednak przedszkole jej nie złamało. Panie dają jej możliwość wyrażenia siebie, ma sporo zajęć dodatkowych, może się wykazać przed innymi. Codziennie gdy wracamy z przedszkola opowiada z wielkim przejęciem o tym co robiła i widać, że bardzo jej się tam podoba. Dlatego o zatrzymanie indywidualnego rozwoju bym się nie martwiła. Trzeba tylko poszukać placówki odpowiedniej do charakteru i zainteresowań dziecka.
Jedyną i bardzo istotną wadą przedszkola czy żłobka jest permanentne chorowanie. Taki maluch łapie wszystko i nie ma się co oszukiwać. U nas nie pomógł tran, witaminy ani żadne domowe sposoby zapobiegania chorobom. Aktualnie jesteśmy w trakcie zapalenia ucha, wcześniej było zapalenie płuc, które skończyło się w szpitalu, a w międzyczasie katar non stop i inne łagodniejsze infekcje. Dlatego jeśli masz możliwość, to zastanów się nad nianią co najmniej do 3 roku życia. Dziecko wtedy ma szansę lepiej się bronić przed chorobami i przejdzie je lżej niż dwulatek.

Reply
Spokojna MAMA 12 marca 2018 - 12:55

Ja swoje maleństwo musiałam oddać do żłobka. Niestety nie jestem w stanie połączyć pracy z opieką. Na szczęście udało mi się znaleźć odpowiednie miejsce, w którym moje dziecko ma zapewnioną profesjonalną opiekę i nie muszę się martwić o jego bezpieczeństwo. Jestem z Krakowa i jeśli są tutaj również mamy z tych okolic to bardzo polecam żłobek Bebaby przy ulicy Ludwinowskiej. Miłe Panie opiekunki cudowne wnętrze i dodatkowo mój mały skarb ciągle się uśmiecha!

Reply

Leave a Comment