Dowiecie się wszystkiego o arabskiej kulturze! – kusili. – Można o wszystko pytać! – zapewniali. Będzie pyszne jedzenie – szepnęli. Więc oczywiście wybraliśmy się na kulturoznawczy lunch organizowany przez Sheikh Mohammed Center for Cultural Understanding w samym środku dubajskiej starówki.
– W naszym kraju jesteśmy mniejszością – zaczął Omar, upiwszy najpierw z czarki łyczek jasnej, niemal żółtej, pachnącej kardamonem kawy. – Z trzynastu milionów mieszkańców, tylko koło dwóch milionów, to obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Przyjezdnych witamy serdecznie, chętnie dzielimy się naszym bogactwem, bo dobrze pamiętamy czasy, w których to my jeździliśmy za chlebem i pracowaliśmy w obcych krajach.
Dopił kawę i potrząsnął czarką.
W ten sposób dał do zrozumienia wpatrzonemu w niego służącemu z pięknym, blaszanym czajniczkiem, że już nie chce więcej aromatycznego napoju. Za to chętnie zabije smak kawy w ustach słodkim daktylem.
To była pierwsza lekcja.
Arabski posiłek, w przeciwieństwie do np. włoskiego, zaczyna się od kawy i czegoś słodkiego. Najpierw nalewa się z czajniczka gospodarzowi, który upija łyk. Dopiero później goście mogą się napić kawy. Czemu?
– Ach… – Omar lekceważąco macha ręką. – No wiecie, kiedyś, gdy poszczególne klany mocno ze sobą rywalizowały na Półwyspie Arabskim, zdarzało się, że kogoś tam otruto. Dlatego gospodarz próbuje jedzenia i picia jako pierwszy.
Przyszliśmy na kulturoznawczy lunch do Sheikh Mohammad Center for Cultural Understanding, które ma za zadanie zbliżać do siebie rdzennych mieszkańców i miliony ekspatów szukających w Emiratach szczęścia. Cultural meals, to spotkania organizowane przede wszystkim dla ludzi, którzy wybrali Dubaj jako swoją tymczasową ojczyznę. Żeby poznali zwyczaje i arabską kulturę. Wiedzieli cokolwiek o kraju, w którym mieszkają i pracują. A także dla przybywających w to egzotyczne miejsce turystów.
Nie wiem, czy ktokolwiek z głównego „targetu” był dzisiaj z nami. Raczej nie. Ludzie, którzy pracują tu po 12 godzin dziennie, siedem dni w tygodniu, chyba nie mają czasu na takie fanaberie, jak „kulturoznawcze śniadanie”. Za to było spore grono turystów z całego świata. A szczególnie z Japonii.
Dubaj szczyci się tradycją sięgającą 5 tys. lat. Ale prawda jest taka, że jeszcze niedawno środkiem dzisiejszego miasta maszerowały po piaszczystych wydmach karawany wielbłądów. Bardzo ładnie ta metamorfoza jest pokazana w Muzeum Dubaju w najstarszym budynku w mieście – Al Fahidi Fort. W latach dwudziestych XX wieku Dubaj to była nieznana nikomu wioska poławiaczy pereł. Morze było głównym „pracodawcą” i źródłem bogactwa. Naturalne perły z Zatoki Perskiej do dziś uważane są za najpiękniejsze na świecie. Są wyjątkowe, bo Zatoka Perska jest płytka, wody bardzo ciepłe, a piasek drobniutki i biały jak mąka. Ale w latach czterdziestych Japonia rozpoczęła przemysłową hodowlę perłopławów i ceny dramatycznie spadły. Gdyby na Półwyspie Arabskim nie odnaleziono ropy naftowej, nie byłoby już Dubaju.
Ale ropę odnaleziono. I zaczęły się lepsze czasy.
W latach sześćdziesiątych Dubaj zaczął być wielką przetwórnią ropy i potężnym portem. Lata siedemdziesiąte, to postępująca industrializacja. Zakłady produkcyjne, a wokół piasek.
W latach osiemdziesiątych dubajscy szejkowie dość przytomnie zauważyli, że gospodarka oparta na monokulturze ropy, to słaby pomysł na przyszłość. I wymyślili, że w niedawnej małej wiosce poławiaczy pereł można zrobić po prostu stolicę świata. Wystarczy ściągnąć inwestycje i postawić na nieruchomości. Czyli wybudować wieże. Biurowce. Drapacze chmur. Dużo drapaczy chmur. I jeszcze więcej drapaczy chmur. Bajkowe zamki na piasku. Rozkręcić koniunkturę. Skorzystać z tego, że tak jak w Średniowieczu, Półwysep Arabski jest najkrótszą i najprostszą drogą z Azji do Europy (a teraz także do Australii). Jest po prostu w środku świata. Tu krzyżują się wszystkie szlaki handlowe i turystyczne wiodące ze Wschodu na Zachód i z Południa na Północ. Samoloty ze złotym logo linii Emirates startują z lotniska DXB (Dubai International Airport) średnio co minutę. I to nie jakieś Embraery czy Airbusy A320, tylko potężne, największe Airbusy A380 i Boeingi 777.
Szejkowie to przewidzieli i tak powstał dzisiejszy Dubaj.
– Pytacie dlaczego chodzimy tak ubrani i czy to jest wygodne – ciągnie dalej Omar. – Ten biały strój – kandora – jest idealny na nasz klimat. Pod spodem mam podkoszulek i bokserki albo szorty. Na głowie biała kefija, taka chusta, która nas chroni przed słońcem. Ten podwójny czarny otok, który ją stabilizuje, to agal. Przytrzymuje nam chustę na głowie, ale ma jeszcze jedno zastosowanie… – zdjął plecioną z koziej sierści pętlę i kilka razy ją przekręcił. Powstały specyficzne „kajdanki”. – To bardzo praktyczne. Możemy tym spętać nogi wielbłąda na noc. Ale w tym stroju raczej do zwierząt nie wyjdziemy. To nie jest łatwa rzecz, by chodząc cały dzień na biało się nie ubrudzić. Popatrzcie na nas. Dokładnie odprasowana kandora, biel aż razi w oczy. Nie udałoby się, gdybyśmy nie byli uważni. Nie robimy gwałtownych ruchów, trzymamy dystans. Myślimy, zanim wejdziemy gdzieś, gdzie jest brudno. To i tak wszystko na nic, gdy wracam do domu i moja mała córeczka rzuca mi się na szyję. A rączki ma upaćkane czekoladą. Trudno. Zmieniam kandorę na czystą. Zresztą i tak bym zmienił, bo inną mam do pracy, a drugą do domu. Chcecie kupić kandorę? Nie idźcie do tanich sklepów z souvenirami dla turystów. Idźcie do prawdziwego krawca. Kandora kosztuje. Musi kosztować, bo to nie jest tania rzecz. Od 350 dirhamów. Górnej granicy nie ma, ale za dwa-trzy tysiące, będziecie zadowoleni.
A kobiety?
Omar pogładził starannie wypielęgnowany zarost. A potem skinął na siedzącą u jego boku dziewczynę spowitą w czerń. Myśleliśmy, że zabierze głos, ale ona tylko wstała i zaprezentowała nam nieśmiały uśmiech.
– Fatma ma na sobie nie burkę, a abbayę, czyli taką wierzchnią suknię – kontynuował Omar. Na głowie ma chustę, ale twarzy nie zakrywa. Oczywiście może to zrobić, ale to nie nasza tradycja, tylko raczej z okolic Pakistanu i Afganistanu. Muszę wam wyznać, że mam już pięćdziesiąt jeden lat i bardzo dobrze pamiętam lata siedemdziesiąte. Dubaj był małym miastem, a tam gdzie dziś są wieżowce, takie jak Burdż Khalifa, był jasny, niemal biały piasek. Moja babcia i jej koleżanki, nie nosiły czarnych abbai, które są teraz takie modne. I nie zasłaniały twarzy. Miały kolorowe suknie. Wszystko się zmieniło w latach osiemdziesiątych. Za sprawą rewolucji w Iranie, ale też wzmożeniu religijnym w całym świecie Islamu, kobiety zaczęły zasłaniać twarze i nosić czarne, powłóczyste szaty. A nawet maski. Fatma, pokaż państwu maskę…
Dziewczyna nałożyła na twarz ozdobną metalową osłonę, nazywaną tu burka chalidżi. Na karnawale w Wenecji wywołałoby entuzjazm.
– Nie widzicie tego, ale Fatma się śmieje – wytłumaczył nam Omar. – Takie zasłony były nakładane przez kobiety wcale nie ze względów religijnych, lecz praktycznych. Kobiety pracowały, więc chroniły w ten sposób twarz przed palącym słońcem i piaskiem pustyni.
– A jak to jest z tym wielożeństwem? – zapytała młoda Japonka, wpatrzona w Omara roziskrzonym wzrokiem. – Naprawdę macie po kilka żon?
Omar powiódł po nas zmęczonym spojrzeniem i pociągnął wodę z plastikowej butelki. Pewno jego dziadek nie byłby tym pytaniem zachwycony.
– Dobry Allach ograniczył nam możliwość ożenku do czterech kobiet. Ale niemal nikt z tego nie korzysta. Zaledwie dwadzieścia pięć procent mężczyzn w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ma więcej niż jedną żonę. A ja osobiście nie znam nikogo, kto miałby więcej niż dwie. Powód jest prozaiczny. Prawo wymaga, by każdej z żon zapewnić ten sam standard życia. Powinna mieć przede wszystkim swój dom. I trzeba je traktować na równi. Mało kogo stać na taki luksus. A ci, którzy się na to decydują, zazwyczaj robią to z jednego powodu – ich pierwsza żona nie może mieć dziecka. Zamiast się rozwodzić, bierze drugą żonę i kocha je obie. Wszyscy są zadowoleni.
– A może Fatma by nam powiedziała, co o wielożeństwie sądzą kobiety? – poprosiła Magda.
Zapadła niezręczna cisza. Omar wzruszył ramionami i podał mikrofon dziewczynie.
– Nie mamy nic przeciwko temu. Sama bym wybrała mojemu mężowi drugą żonę, gdybym była bezpłodna. Wcale nie byłabym o nią zazdrosna i traktowałabym ją jak siostrę – wyszeptała dziewczyna i oddała mikrofon mężczyźnie.
– Zaręczam ci, dziecko, że byłabyś zazdrosna – Omar popatrzył na Fatmę z pobłażaniem. – Taka jest kobieca natura. Ale z czasem byś się z tym pogodziła. Czy są jeszcze jakieś pytania, bo jedzenie stygnie?
Ciekawska Japonka podniosła rękę.
– A co kobiety wkładają pod tę abbayę? I dlaczego one są czarne? Nie jest im gorąco?
Omar pogładził brodę.
– No cóż… Co tylko im wyobraźnia podpowie. Ale najczęściej jeansy i bluzki. Koran nie precyzuje co kobiety mają nosić pod abbayą. Mają pełną dowolność. A dlaczego czarne? To raczej ja powinienem zapytać Ciebie, dlaczego kobiety wybierają czarne kolory. Może dlatego, że czarny wyszczupla – zastanowił się. – A skoro już nie macie żadnych pytań, to przejdźmy do posiłku. Najpierw umyjemy ręce. Nad złotą miską polał sobie dłonie wodą z blaszanej konewki. – Dziś na śniadanie mamy ryż z kozim mięsem, warzywa, sałatkę z pomidorów i ogórków i małe pączki bez nadzienia, polewane syropem z daktyli.
– To tradycyjny arabski posiłek? – zapytałem.
– No cóż… – stropił się Omar i sięgnął po łyżkę. – Nasi przodkowie na pustyni na co dzień jedli suszone daktyle i ser z wielbłądziego mleka. Nie mieli ryżu, warzyw, ani w zasadzie innych owoców niż daktyle. Ale dziś, w miastach, mamy więcej możliwości. No i nie jemy już rękami, tylko używamy sztućców.
Jedzenie było pyszne. Pełne egzotycznych przypraw, wśród których wyraźnie wyczuwało się kumin.
Na koniec podano herbatę i potraktowano nas kadzidłem. „Żeby gość nie wychodził z domu pachnąc jedzeniem, a kadzidłem” – wytłumaczył Omar.
– Bardzo się zmieniliście, odkąd zaczęliście zarabiać duże pieniądze? – zapytałem.
Omar westchnął i przytaknął.
– Nasze pokolenie jeszcze pamięta ciężkie czasy, kiedy Dubaj był pustynią. Ale ci młodzi, urodzeni w latach dziewięćdziesiątych… Szkoda gadać. Dlatego jak tylko możemy uciekamy z miasta na wieś. Do rodzin, które żyją z dala od Dubaju. Żeby pokazać dzieciom, że świat to nie tylko wieżowce i autostrady, a wielbłądzie mleko nie bierze się z supermarketu. Bo inaczej nie będzie miał kto opowiadać o naszej tradycji i kulturze. Znikniemy, w tłumie emigrantów…
W czasie naszych rodzinnych wyjazdów korzystamy z ubezpieczenia oferowanego przez Twoja Karta Podróże. Możesz je kupić TUTAJ. Polecamy!
4 komentarze
[…] się znakomicie, to po dwóch godzinach spacerowania po rozgrzanym mieście robi mi się gorąco. Pod burką mam plażową sukienkę, bo wybieramy się nad morze. A poza tym chciałam mieć możliwość szybko się przedzierzgnąć, […]
Dlaczego w krajach arabskich faceci chodza w sloncu w jasnych „szatach” a kobiety musza w tym samym sloncu i w tych 45 -50 C chodzic w czerni? To jest czysty sadyzm, czyz nie?
To pytanie, które zadaliśmy podczas „lunchu kulturowego” w Dubaju. Odpowiedź jest w tekście 😉
A tak serio, to jest to rzeczywiście sprawa dość świeżej mody. A wyjazd poza miasto pozwoli nam zobaczyć nieco inny Dubaj i inne kolory kobiecych abbay.
[…] organizowany przez Sheikh Mohammed Center for Cultural Understanding w samym środku starówki. Podczas takiego spotkania, siedząc na orientalnych dywanach można spróbować przysmaków regionalnej kuchni, jak […]