Home Podróże po świecieEuropa Mykeny. Najgorsi rodzice świata.

Mykeny. Najgorsi rodzice świata.

by Sergiusz Pinkwart

To miejsce, którego nie powinniśmy pokazywać naszemu synowi. A na pewno nie jest dobrym pomysłem opowiadanie trzylatkowi krwawej historii rodu Atrydów. Ale my, zdaniem obu babć Chruczka, nie jesteśmy najlepszymi rodzicami. Spakowaliśmy więc plecak i pojechaliśmy zwiedzać z synkiem Mykeny.

Autobusy z Napflio do Myken są według rozkładu trzy dziennie – o 10, 12 i 14, a powrotne godzinę później. Nasz powinien odjechać równo o dziesiątej rano. Dobrze, że wzięliśmy piętnastominutową „poprawkę”, bo o 9:50 byliśmy już w drodze. Razem z nami zabrało się sześcioro Amerykanów. Dwójka starszych Niemców, która przyszła na przystanek z „rozsądnym” dziesięciominutowym wyprzedzeniem, mogła tylko bezsilnie wygrażać naszemu kierowcy stojąc pod kasą biletową.

O ile wyjechaliśmy wcześniej, to 45-minutowa podróż do Myken przedłużyła się o dobre pół godziny. Bo kierowca objeżdżał wszystkie wioski po kolei, zabierając miejscowych włościan spod domu na pola uprawne. Trochę się tym niepokoiliśmy (jak się okazało – całkiem słusznie), bo musieliśmy wrócić kursem o 13-tej, żeby zdążyć na dalszą część naszej podróży. Tego dnia mieliśmy jeszcze zaplanowaną podróż autobusem z Napflio do Galatas, wyjeżdżającym o 14:30, a stamtąd prom do Poros, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg.

W Mykenach, pod kioskiem z biletami na teren wykopalisk, byliśmy o 11:20.

Wzgórze Myken z ruinami cytadeli.

Wzgórze Myken z ruinami cytadeli.

Teraz mała dygresja dla czytających nas dziennikarzy: swoje wspaniałe, zalaminowane legitymacje dziennikarskie, z których jesteście tak dumni, bo po ich okazaniu w większości muzeów świata witają was z otwartymi ramionami, jadąc do Grecji możecie spokojnie zostawić w domu. Tutaj nikogo nie wzruszycie opowieściami o artykułach, relacjach radiowych, czy tego typu nudziarstwami.

Dlatego bez gadania zapłaciliśmy po 9 euro i weszliśmy na drżącą od gorąca kupę kamieni.

Mykeny były kiedyś gwarnym miastem. A dziś...

Mykeny były kiedyś gwarnym miastem. A dziś…

Nie wiem ile razy śnił mi się ten moment. Ze znalezisk w grobowcach okręgu B pisałem kiedyś pracę semestralną. Podchodząc pod Bramę Lwów (a właściwie lwic) myślałem o tym jak bardzo to miejsce jest związane z historią i mitologią.

Brama wiodąca do starożytnego miasta.

Brama wiodąca do starożytnego miasta.

Lwice – symbol królewskich Myken.

Lwice – symbol królewskich Myken.

Chruczek jeszcze przez chwilkę siedział grzecznie w wózeczku, więc mógł wysłuchać mitu założycielskiego Myken – grodu, w którym panowali Perseusz i Andromeda, zanim zniknęli wśród gwiazd. Potężne mury ułożyli cyklopi, jednoocy mocarze. Potem jednak sytuacja się mocno skomplikowała.

Muzeum archeologiczne w Mykenach.

Muzeum archeologiczne w Mykenach.

W miejscowym muzeum znajdziemy wykopane tu figurki z okresu neolitu (ok. 3 tys. lat p.n.e.) ale najwięcej jest ceramiki ze „złotego” okresu Myken ok. 1600 do 1200. To od tego miasta wojowniczych Achajów mamy nazwę całego okresu, gdy ta część Peloponezu oddziaływała na całą Grecję. To też mityczny czas herosów. Władcą Myken miał być z woli Zeusa jego syn – Herakles. Ale Hera, wściekła na zdradzającego ją na prawo i lewo małżonka, sprytną sztuczką sprawiła, że to tchórzliwy Eurysteusz zasiadł na mykeńskim tronie. I to on wymyślił słynne 12 prac, które Herakles miał wykonać, by odpokutować dzieciobójstwo. A potem było już tylko gorzej. Władcy Myken nie mieli w zwyczaju umierać naturalną śmiercią. Ginęli najczęściej z rąk własnych dzieci. Częściej synów, ale zdarzały się też zbrodnicze córeczki. A ponieważ związki kazirodcze były normą, więc trzeba naprawdę dużego skupienia, żeby przypomnieć sobie, czy kolejny nieszczęśnik stracił koronę od ciosu sztyletem w plecy zadanym przez żonę, matkę, czy córkę.

Okręgi grobowe A, wewnątrz murów miasta.

Okręgi grobowe A, wewnątrz murów miasta.

Zanim udało mi się opowiedzieć historię Agamemnona, Klitajmestry, Elektry i Orestesa – obchodząc słynne kręgi grobowe A, w których legendarny archeolog-amator Heinrich Schliemann odnalazł czternaście kilogramów złota, w tym słynne maski – Chruczek zeskoczył z wózeczka i dziarsko ruszył pod górę. A historia te jest tyle niesamowita, co krwawa. Otóż Atreusz podał podczas uczty swojemu bratu, Tiestesowi (który nomen omen uwiódł jego żonę), pieczeń z ciała jego syna Tantala. Potem jest jeszcze gorzej, bo zaczynają się historie kazirodcze, romanse synów z żonami ojców i okrutne morderstwa rodziców i wujów. Słowem – opowieść nie dla uszu trzylatka.

Nasz syn samodzielnie oprowadza nas po Mykenach.

Nasz syn samodzielnie oprowadza nas po Mykenach.

Było – lekko licząc – sto stopni, a w pobliżu niczego, co by dawało choćby iluzoryczny cień. Zwiedzanie mykeńskiej cytadeli w czerwcu, w samo południe, to jednak dość kontrowersyjny pomysł. Ale Chrucz parł do przodu. Aż doszedł na tutejszy akropol i wreszcie tu padł. Powietrze miało parametry nadające się do wnętrza dobrze rozgrzanej fińskiej sauny. Patrzyłem ze wzruszeniem na leżące pod naszymi stopami równiny Argolidy, aż do niebieskiej kreski Morza Egejskiego. Z drugiej strony, nad naszymi głowami wznosiła się niemal idealnie trójkątna kamienna piramida. Czy to dlatego Perseusz wybrał to niegościnne wzgórze na swoją siedzibę? Starożytne kultury lubiły naturalne piramidy. A jak brakowało naturalnych piramid – budowali je sami.

Piramida nad Mykenami. Czyli Grecja i Egipt w jednym.

Piramida nad Mykenami. Czyli Grecja i Egipt w jednym.

Zeszliśmy z wierzchołka w stronę cysterny, do wnętrza której wiedzie 99 wykutych w skale schodów. Ogarnął nas miły chłód, ale nie na długo. Po kilkunastu stopniach dalszą drogę zagrodziła nam barierka. Trzeba wracać. Tędy dalej nie przejdziemy – zwłaszcza, że promień światła z latarki w telefonie komórkowym, wsiąkał w czerń jak kropelki wody wlewane w wysuszone gardło.

Chwila ochłody. Schody prowadzące do starożytnej cysterny.

Chwila ochłody. Schody prowadzące do starożytnej cysterny.

Problem stanowiska archeologicznego w Mykenach, to właściwie kompletny brak informacji. W kilku miejscach stoją tablice, ale najczęściej puste. Czy ktoś zdarł z nich plansze z informacjami, jak rozkłady jazdy z przystanków na warszawskim Grochowie? A może dopiero przygotowano tablice, ale ich w pełni nie zamontowano? Kto to wie. W tych kilku miejscach, gdzie tablice są razem z planszami informacyjnymi, teksty są tak zawiłe i nieciekawe, że chyba układali je archeolodzy, a nie historycy. I za punkt honoru postawili sobie zniechęcenie ciekawskich turystów do Myken.

Magda próbuje wczytać się w informacje na jednej z nielicznych tablic.

Magda próbuje wczytać się w informacje na jednej z nielicznych tablic.

Chruczek miał już trochę dość grzecznego siedzenia w wózeczku. Chciał wracać do autobusu.

Jaszczurki zwinnie przebiegają po rozpalonych słońcem głazach.

Jaszczurki zwinnie przebiegają po rozpalonych słońcem głazach.

Rozdzieliliśmy się więc i Magda z Chruczkiem poszła w kierunku budynku muzeum, żeby podglądać zwinne jaszczurki wspinające się po kamiennych ścianach, a ja pognałem do pięknie sklepionego Grobu Klitajmestry. I zacząłem intensywnie szukać Skarbca Atreusza. No wiecie…

„Niech fantastycznie lutnia nastrojona,
Wtóruje myśli posępnej i ciemnej
Bom oto wstąpił w grób Agamemnona
I siedzę cichy w kopule podziemnej,
Co krwią Atrydów zwalana okrutną
Serce zasnęło, lecz śni. Jak mi smutno”.

Grobowiec Klitajmestry.

Grobowiec Klitajmestry.

Uwielbiałem ten wiersz Słowackiego w czasach licealnych, jak większość pryszczatych młodzieńców, którzy uważają, że Mickiewicz to patriotyczna kicha, a kosmopolityczny Słowacki jest cool.

Ale im bardziej szukałem Skarbca Atreusza (czyli domniemanego grobowca Agamemnona), tym bardziej go nie było. Wstyd mi było się zapytać, bo przecież to ja studiowałem archeo.

Wnętrze grobowca Klitajmestry.

Wnętrze grobowca Klitajmestry.

A potem spojrzałem na zegarek. i zrozumiałem, że Słowackim „in citu” powzruszam się kiedy indziej.

Pobiegliśmy na przystanek. Ale tym razem autobus spóźnił się piętnaście minut.

Szkoda, że tego nie wiedziałem, bo Skarbiec Atreusza jest ze trzysta metrów szosą w dół od parkingu. Mignął mi w prawych oknach autobusu, gdy jechaliśmy z powrotem do Nafplio.

Zdążyliśmy w ostatniej chwili i przesiedliśmy się prosto do autobusu, który miał nas zawieźć do Galatas, na północno wschodnie wybrzeże Peloponezu. A przynajmniej tak nam się wydawało. Kiedy Magda spytała w informacji w dworcowym kiosku, pan z uśmiechem odesłał ją do kierowcy autobusu, który na przedniej szybie miał wyraźnie napisane, że jedzie do Kranidi, nie do Galatas. Zapytany kierowca odpowiedział tajemniczo: „To nie autobus do Galatas, ale wsiadaj, dojedziesz tam. Zaufaj mi”. Cóż było robić. Wsiedliśmy.

Zasnąłem tuż przed Chruczkiem. I wtedy Magda mną potrząsnęła. W autobusie byliśmy sami, a kierowca niecierpliwie na nas patrzył i coś szybko mówił po grecku. Wokół po horyzont zalesione wzgórza, a przecież mieliśmy dojechać nad morze.

– Jesteśmy w Epidauros – wyjaśniła Magda, patrząc na ekranik smartfona i niebieską kropkę na google maps.

Kierowca coraz bardziej się niecierpliwił i pokazywał gestami mały busik, który stał tuż obok, a z rury wydechowej wydobywały mu się kłęby czarnego dymu.

– Chyba mamy się przesiąść… – domyśliłem się.

Przeniosłem śpiącego Chruczka, przerzuciłem bagaże do luku pełnego paczek i jak jedyni pasażerowie ruszyliśmy busikiem w stronę zielonych, pokrytych oliwnymi gajami wzgórz.

Górzysty Peloponez z okien autobusu

Górzysty Peloponez z okien autobusu

Magda była już kiedyś na Peloponezie, jako pilot wycieczki. I zaklinała się, że zapamiętała go jako łagodną równinę pełną gajów pomarańczowych. Tymczasem teraz jechaliśmy przez wysokie góry, zaglądając do każdej, najmniejszej wioski. Nasz busik to była po prostu „kareta pocztowa”. Jak dyliżanse z XIX wieku, woził paczki i przy okazji pasażerów. Bardzo praktyczne rozwiązanie.

Zachwyciły nas widoki, a także przydrożne kapliczki, przypominające stojące na słupach modele kościołów. Chyba nie chcę wiedzieć dlaczego postawiono je na co ostrzejszych zakrętach, nad brzegami przepaści.

Z Epidauros do Galatas jest około trzydziestu kilometrów. Pokonanie tej odległości zajęło nam dobrą godzinę.

Nasz bus pocztowy wysadził nas tuż na portowym nabrzeżu, przy kiosku sprzedającym bilety na prom odpływający na Poros regularnie co pół godziny.

Prom z Galatas na Poros.

Prom z Galatas na Poros.

Bilety po 70 centów – zapewne solidnie dotowane przez UE. Kurs promem na wyspę znajdującą się niemal na wyciągnięcie ręki zachwycił Chruczka. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że zamieszkamy w świetnym pensjonacie, dwie minuty od portu, z widokiem na przystań promową. I Chruczek będzie wpatrywał się w „swój” kursujący prom, doskonale widoczny z balkonu.

Nasz synek na promie.

Nasz synek na promie.

Zameldowaliśmy się w hoteliku „Dimitra” i z ulgą walnąłem się na łóżko.

Nie na długo.

– Chyba nie zamierzasz tu teraz zasnąć? – Magda uniosła brwi.

No pewnie, że nie zamierzam. Tylko tak sobie zażartowałem z tym, że jestem zmęczony.

Magda wrzuciła do torby kostium kąpielowy i ruszyliśmy szukać plaży.

Poros też ma swoją syrenkę.

Poros też ma swoją syrenkę.

Na szczęście poszliśmy w złym kierunku, w stronę mariny, i dzięki temu udało mi się uniknąć tego dnia moczenia się w Morzu Egejskim.

Za to przekonaliśmy się, że Poros, to malownicze miasteczko usytuowane na ostro wrzynającym się w morze półwyspie. Niekończąca się marina i szereg sklepów i restauracji. Wszędzie masa ludzi, najczęściej Greków, którzy wyskoczyli tu na weekend z Aten, oraz Amerykanów. Można ich łatwo odróżnić, bo Grecy zamawiają karafki wina, a Amerykanie wolą colę.

Zachód słońca na Poros.

Zachód słońca na Poros.

My kończymy dzień wpatrzeni w światła jachtów kołyszących się w głębi zatoki. Z naszego balkonu mamy doskonały widok.

Ale humory niestety nam się trochę skwasiły. Okazuje się, że nie możemy tu zostać i jutro musimy się wynieść. Jak zawsze zarezerwowaliśmy pokój na jedną noc i kiedy się zorientowaliśmy, że nam się tu bardzo podoba i chcemy zostać dłużej – już było za późno.

– Może kolejne miejsce będzie równie fajne? – uśmiecham się do Magdy. Ale oboje przeczuwamy, że taki fart jak w Poros już nam się nie powtórzy.

Related Articles

3 komentarze

Katarzyna Bańka Ciesielska 12 czerwca 2016 - 11:06

myślę, że nie ma co koloryzować, ale może mówić w języku zrozumiałym dla dziecka, chyba rodzice znają swoje dzieci najlepiej i wiedzą jaka informacja nie przestraszy dziecka i nie spowoduje nocnych koszmarów

Reply
Emilia Markot 12 czerwca 2016 - 12:57

będziemy tam z naszym dwulatkiem za miesiąc 🙂 po Waszych wskazówkach stwierdzam, że warto przed wyjazdem wyciągnąć z piwnicy zakurzone podręczniki z rozdziałami o kulturze mykeńskiej 🙂 ps. na szczęście na Poros zarezerwowaliśmy kilka dni więcej 😀

Reply
Patrycja Piekutowska 12 czerwca 2016 - 14:07

Nigdy nie opowiadam smutnych, a tym bardziej krwawych historii. Uważam, że całe zycie i tak kazdy z nas wie i widzi co się złego dzieje, zatem jeżeli dzieciństwo moze byc przepełnione wiarą w to, że wszystko jest wspaniałe, dobre i piękne, to niech takie będzie. Poza tym jest niezwykle ważna kwestia wyobraźni; nigdy nie wiadomo co zostanie w głowie małego człowieka, czego się będzie bał, co mu się przyśni i jakie lęki wywoł. Każdy etap w życiu jest po coś. Takie jest moje zdanie i tak wychowuję swojego Synka, sześciolatka

Reply

Leave a Comment