Home Emigracja Kluczyk do portfela, czyli czy życie w UK jest drogie?

Kluczyk do portfela, czyli czy życie w UK jest drogie?

by Sergiusz Pinkwart

Czy życie na Wyspach jest droższe niż w Polsce? To zależy. Może być. Ale nie musi. Dlaczego tak trudno odpowiedzieć na to pytanie? Najlepiej to wytłumaczę na konkretach.

Jest już późny wieczór i temperatura spadła do czternastu stopni. Ciepło? Tak sobie… bo mówię o temperaturze w mieszkaniu. Chruczek śpi przykryty ciepłą kołdrą, Magda jest w Polsce, więc choć obiecywałem sobie, że dziś już na pewno na noc włączę piecyk elektryczny, to zamiast tego robię sobie kolejną gorącą herbatę i zakładam bluzę na komplet bielizny termicznej. Mój przyjaciel – Dominik, który był u nas kilka dni, siedział w grubej kurtce, czapce i trząsł się z zimna. Ale on wychował się w Afryce (razem zrobiliśmy dla National Geographic przewodnik po Gambii) i spędza na Czarnym Lądzie każdą wolną chwilę, jako fotograf i organizator wycieczek w biurze przygodowym AfricaPoint.

Ja jestem z Zakopanego – chłodu się nie boję. Ale to nic, w porównaniu z tym, jak zachowuje się mój syn. Chruczek jest chyba z Syberii, bo po domu biega na bosaka i w koszulce z krótkim rękawkiem. Nie da się go ubrać ciepło na dłużej niż dwie minuty. Zaraz zdziera z siebie skarpetki i dalej tupie bosymi nóżkami po zimnej podłodze.

Dlaczego nie włączę ogrzewania?

Klimat w Anglii jest wybitnie morski. Nie ma upalnego lata, ani mroźnej zimy. Od października do maja temperatury wahają się od 15 do 0 stopni. Domy są kiepsko izolowane, ale trudno się temu dziwić. Skoro nie ma śniegu i mrozu…

Powietrze, nawet zimą jest w mieście czyste, bo ogrzewanie jest głównie elektryczne, z indywidualnych grzejników. A energia elektryczna płynie z elektrowni atomowych, a nie z elektrociepłowni. Może przez to ciepła woda jest wszędzie z elektrycznych bojlerów, a nie z „wodociągów”. Gdy wstaję rano, grzeję przez pół godziny wodę na kąpiel. Wieczorem jest często jeszcze ciepła.

No chyba, że przyjeżdża Magda, która beztrosko potrafi wlać do wanny cały bojler gorącej wody. Ostatnio mało się o to nie pokłóciliśmy. Rozumiem dlaczego o tym nie myśli: nigdy w życiu nie mieszkała w domu, w którym gorąca woda byłaby w jakikolwiek sposób reglamentowana. A ja już wiem, że po kilku takich dniach z beztroskim grzaniem non-stop, muszę iść do sklepu ze specjalnym kluczykiem i za 20 funtów „nabić go” prądem. W kluczyku jest elektroniczny chip, w który sprzedawca wprowadza informację o moich zakupach. Po przyjściu do domu kluczyk wsadzam w odpowiedni zamek w liczniku i na wyświetlaczu pojawia się informacja ile mamy prądu do wykorzystania. W normalnych warunkach, 20 funtów wydaję na prąd w trzy tygodnie.

20 funtów, to suma, jaką wydaję średnio na trzy wyjścia na zakupy do marketu. I jakoś specjalnie nie oszczędzam. Mleko kupuję w czteropintowych (2,27 litra) baniaczkach po ok. 90 pensów, czyli 4 zł z groszami. Dwa litry soku pomarańczowego to jeden funt. Ulubione płatki kukurydziane Chruczka – niecały funt. A wystarczają na dwa tygodnie. Duża paczka chlebków pita – 45 pensów. Paczka awokado (ja lubię – Magda nie znosi) – półtora funta. Cztery puszki brytyjskiej fasolki – jeden funt (chyba cztery razy taniej niż w Polsce). Pudełko jajek – 70 pensów. Jakieś owoce, na przykład banany, za którymi Chrucz przepada – 60 pensów. Makaron, ryż – kosztują grosze. Mięso i ryby kupuję raz w tygodniu i płacę za nie ok. dwóch funtów. Wędliny i chleb kupuję w polskim sklepie, też niezbyt często.

Oczywiście, jak przyjeżdża Magda, to muszę wymyślać coś ekstra, bo świat jest jakoś tak skonstruowany, że kobiety nie są zadowolone, gdy mają dwa razy zjeść to samo. Mnie, ani Chruczowi to w ogóle nie przeszkadza. Rybę w panierce, spaghetti bolognese, ewentualnie parówki z szynki moglibyśmy jadać na obiady na okrągło.

Dopóki mój synek ma ciepłe rączki i mam problem z tym, żeby go cieplej ubrać, to psychologicznie ciężko mi wywalać taką kasę na ogrzewanie, które najwyraźniej Chruczkowi nie jest do niczego potrzebne.

Ja, oczywiście, wolałbym, żeby było w domu cieplej. Wychowałem się i większość życia mieszkałem w PRL-owskich blokach, w których za termostat robiło okno. A od października do kwietnia temperatura nie spadała poniżej 23 stopni. Ale póki jesteśmy zdrowi…

To pójdę zrobić jeszcze jedną herbatkę…

Related Articles

4 komentarze

Kamila Grądzka 17 października 2016 - 11:59

Ciekawy wpis. Ja swojej nie moge niczym przykryc wiec chodzi spac ubrana na cebulke;)

Reply
Dziecko w drodze 17 października 2016 - 12:09

No jest to jakiś pomysł 🙂

Reply
Adrian 17 października 2016 - 18:50

Mała poprawka: klimat w Liverpoolu, nie [w całej] Anglii bo na tej wyspie temperatura jest inna w różnych miejscach – na południu Anglii jest oczywiście cieplej, a tu u nas w Liverpoolu temperatura rzadko przekracza 25 stopni i rzadko spada poniżej zera. Ale jestem tu już prawie 10 lat i parę razy byłem zaskoczony śniegiem… a raczej reakcją autochtonów na niego.
Ale o tym sam się przekonasz, gdy zamkną Ci szkoły i autobusy przestaną jeździć z powodu 5 cm śniegu.

Co do cen to w Tesco są specjalnie oznaczone produkty [bez marki albo Tesco value], które są chyba najniższymi cenowo produktami w Anglii – np. paczka płatków kukurydzianych kosztuje 39p za 750g; 6 bułek 65p [ale za £1 – 12 szt.] itd. Przy minimalnych zarobkach 7,20 za godzinę pracy naprawdę można się najeść za 'grosze’!
Plus oczywiście codzienne promocje: 'Buy 1 Get 1 Free’ czyli kup 1 produkt weź drugi za darmo… W porównaniu z polskimi cenami wychodzi to niewiele drożej ale gdy patrzymy ile tu zarabiamy… to jest przepaść – wydajemy na jedzenie 4-5x mniej.
Oczywiście zależy co kupujemy bo tutaj te 'lepsze’ [czyli normalne jakościowo produkty, gdy wyjeżdżałem z kraju] oznaczone są napisem: 'Organic’ i one są droższe czasami nawet 2-3x niż nieorganiczne jedzenie. Poza tym na każdym towarze w angielskich sklepach musi być informacja o tym, co dany produkt zawiera – mam na myśli 'Nutrition’ czyli wartości odżywcze: cukry, tłuszcze, proteiny itd. oraz witaminy i minerały. Producent również jest zobowiązany do podania składników, na które możemy być uczuleni [np. orzechy, mleko].

Reply
sergiusz 17 października 2016 - 19:37

No proszę… Do Tesco mamy daleko (a bez samochodu łatwo nie jest), ale i tak mamy wrażenie, że jest generalnie taniej niż w Polsce. I to nawet porównując normalnie ceny, a nie tylko odnosząc się do zarobków.

Reply

Leave a Comment