Home Emigracja Zdrowie po angielsku, czyli jak to się robi na Wyspach

Zdrowie po angielsku, czyli jak to się robi na Wyspach

by Sergiusz Pinkwart

Wydaje się, że brytyjski system nauczania w połączeniu z opieką zdrowotną to dla polskich rodziców prawdziwy horror. Ale czy na pewno?

 

W ostatnich dniach sporo chodzimy po lekarzach. Nie tylko dlatego, że Chruczek się rozchorował, ale przede wszystkim nadrabiamy zaległości, robimy badania kontrolne, zapisujemy się do przychodni i rozmawiamy z lekarzami. Zdrowie przecież jest najważniejsze.

Mamy szczęście, bo jeden z najlepszych lekarzy w Liverpoolu ma dyżury w pobliskiej przychodni i udało nam się – został GP Chruczka. GP, czyli lekarz rodzinny (może powinno być raczej Osobisty Lekarz Prowadzący). Czy wspominałem już, że to Polak?

Na początek jeszcze kilka słów o dzieciach. Nasz lekarz potwierdził, że zwykłe infekcje nie są wskazaniem do pozostawienia dziecka w domu. W końcu i tak rozsiewa zarazę na długo przed pierwszymi widocznymi objawami. A jak ma siedzieć w domu i oglądać bajki, to równie dobrze może w szkole uczyć się czegoś pożytecznego. Nauczycielki są fachowo przeszkolone w podawaniu lekarstw i krzywdy dziecku nie zrobią.

Najpierw odebraliśmy z apteki lekarstwa, które dla dzieci są w UK za darmo. To była miła odmiana, bo w Polsce, po wizycie u prywatnego lekarza (z chorym dzieckiem czekać aż przyjmie go państwowa przychodnia?) wywalaliśmy co najmniej 100 zł na wizytę w aptece i wykupienie antybiotyków, probiotyków, inhalacji itp. Po tym jak poczuł się lepiej, Chruczek przez tydzień chodził do szkoły, a nauczycielki codziennie o 12:30 podawały mu antybiotyk. I nikt się temu nie dziwił, mało tego, na pierwszym zebraniu poinformowano wszystkich rodziców, że chore nie chore, dziecko do szkoły ma chodzić. I koniec. No to chodziło. Było pod szczególną opieką i codziennie dostawaliśmy dokładny raport z pobytu w szkole. Wiedzieliśmy co jest OK, a gdzie zdrowie mu szwankowało.

No cóż, nie przeczytałbym połowy książek i komiksów, które połknąłem w dzieciństwie, gdybym wychowywał się w tych nieludzkich warunkach. Gdy w latach osiemdziesiątych w Empiku na tyłach domu towarowego Granit w Zakopanem pojawiał się nowy „Tomek” Alfreda Szklarskiego, można było być pewnym, że następnego dnia rano będę kaszlał, a termometr włożony na chwilę do ciepłej herbaty z sokiem malinowym, pokaże co najmniej 37,5. I przez kolejne trzy dni będę miał spokój i mnóstwo czasu do czytania. Moi rodzice wychodzili z założenia, że zdrowie jest ważniejsze niż szkoła. A jak dziecko jest chore to przecież musi leżeć.

Im jestem starszy, tym jakoś mniej chętniej chodzę do lekarza. Może zwyczajnie się boję, że coś u mnie wykryją? Tutejszy system, tak „nieludzki” dla dzieci, jest też złośliwie wymierzony w dorosłych.

Pierwsze wezwanie na badania okresowe dostałem tuż po rejestracji w NHS, czyli tutejszym NFZ-cie. Jakiś wszechwiedzący mądrala wypomniał mi sędziwy wiek i zaprosił przed zimą na badania, „bo jesteś już po czterdziestce”. Gdybym miał jeszcze parę lat więcej, to załapałbym się nawet na darmowe szczepienia przeciwko grypie.

Kolejne badania miałem niecały rok później. Przeprowadzaliśmy się i po zapisaniu do nowej przychodni znów musiałem przejść badania.

Acha, nie przeprowadza ich lekarz, tylko pielęgniarka. Robi też na miejscu, i na poczekaniu, wszystkie proste testy i analizy. Nastawiłem się na poważne kłucie, ale to była tylko kropla krwi z palca i analiza moczu. Po pięciu minutach już znałem swój poziom cukru we krwi i wyniki testów krwi. Jeszcze tylko wejście na wagę i obowiązkowa pogadanka o zdrowym trybie życia.

Kilka miesięcy później postanowiłem zafundować sobie (a raczej rodzinie) ubezpieczenie na życie. Firma ubezpieczeniowa jest chyba jedną z największych w UK, więc nie spodziewałem się cudów. Ale jednak udało im się mnie zaskoczyć. Składka – mniej więcej taka jak w Polsce. Ale…

– Wie pan, że można odzyskać jedną trzecią rocznej składki? – zapytał sympatyczny agent.
Nie przesłyszałem się i raczej zrozumiałem, bo mówił po polsku.
– Sto kilkadziesiąt funtów? – upewniłem się.
Kiwnął głową.

– Ale trzeba się trochę nachodzić. A dokładnie, trzeba cztery razy w tygodniu przejść dwanaście i pół tysiąca kroków. Za to dostanie pan 40 punktów. Jeśli zapisze się pan na siłownię, to dojdą kolejne punkty. I jeszcze za bieganie w weekendowych zawodach. No i za wizyty u lekarza i regularne badania. I za wizyty u dentysty. Jeśli uzbiera pan tych punktów wystarczającą liczbę, to ubezpieczyciel odda jedną trzecią składki.

– To nielogiczne – pokręciłem głową. – Przecież nie po to ściąga kasę, żeby oddawać.
– To całkiem logiczne – uśmiechnął się agent. – Jeśli pan będzie dbał o zdrowie, to pożyje pan dłużej i nie trzeba będzie rodzinie wypłacać ubezpiecznia. Ma pan zegarek, który zlicza kroki?
– Mam.
– O, to szkoda… – zmartwił się. – Bo w tym programie dostaje pan nowego Apple Watcha za 29 funtów. No nic, skorzysta pan, czy nie, pana sprawa. Będą też przesyłać co tydzień darmowe bilety do kina i kupony do Starbucksa. Oczywiście, jeśli będzie pan robił te 12,5 tys. kroków cztery razy w tygodniu.

No to robię od lipca te kroki.

Zrobiłem też szczegółowe badania. W porównaniu z wynikami sprzed dwóch lat z Polski, spadł mi  poziom cholesterolu i obniżyło się ciśnienie. To pewno efekt odstawienia TVP Info. Jeszcze tylko wyjdę z nałogu słuchania TOK-FM i będę całkiem zdrowy.

Related Articles

Leave a Comment