Home Poradnik Nomadzi marzą o wolności. OK, a co z dzieciakami?

Nomadzi marzą o wolności. OK, a co z dzieciakami?

by Sergiusz Pinkwart

Nomadzi doby internetu pracują tam gdzie akurat są. Czasem w kawiarni, kiedy indziej na plaży, w samolocie, czy w biurze co-workingowym. Są samotni, albo mają rodziny. W kraju zostawili dobrą pracę i mieszkanie. Łączą ich wartości. A najważniejsza jest wolność.

Natalię Hatalską poznaliśmy w Gdańsku na Blog Forum. Była kimś w rodzaju guru od blogosfery i w niczym nie przypominała gwiazdek, które przyjechały tam, by dać się poklepać po pleckach i nacieszyć sławą. Była jak surowa nauczycielka, która na towarzystwo wzajemnej adoracji patrzy zza szkieł okularów. I na pewno wady wzroku nie nabawiła się grając nocami w Minecrafta. Do blogosfery i nowych technologii podchodziła z chłodnym zainteresowaniem naukowca. Jej raporty oparte były na rzetelnych analizach i wielu żmudnych zestawieniach. Potrafiła je jednak przedstawić w bardzo atrakcyjnej formie. Właśnie trafił w moje ręce jej raport o współczesnych nomadach. Przeczytałem go jednym tchem.

Bo myślałem, że to raport o nas. W końcu staramy się pracować zdalnie, kochamy podróże i spędzamy w drodze każdą wolną (i zajętą – też) chwilę. Ale czy przez to możemy się nazwać współczesnymi nomadami?

Duży plus dla Allegro – sponsora tego raportu. Naprawdę mają żelazne nerwy. Przypuszczam, że spodziewali się czegoś bardziej „pod siebie”. Zwabieni informacją, że wkrótce miliard ludzi będzie pracować z dala od swoich biur, wyobrażali sobie coś na kształt przydatnego poradnika: co kupić, żeby zostać współczesnym nomadą? Przecież przemysł gadżeciarski prześciga się w kreatywnych pomysłach na co można byłoby jeszcze wydać pieniądze. A ktoś, kto pracuje z „biura” na plaży w Tajlandii, na pewno otacza się masą fajnych rzeczy. Nic z tego. Choć bez laptopa, komórki, czy modemu nie da się pracować zdalnie, to na tym lista potrzeb w zasadzie się wyczerpuje. Na dodatek z raportu wynika, że potrzebne im rzeczy kupują raczej w sklepach stacjonarnych, a nie w internecie. Nomadów łączą wartości, a nie wartość posiadanych rzeczy. Liczy się wolność, niezależność i mobilność. A gadżety? Wszystko musi się zmieścić w plecaku, który zabieramy ze sobą na pokład tanich linii.

Takie podejście jest nam bardzo bliskie. A Magda to już w ogóle mogłaby być ikoną minimalizmu. Myślę, że w roczną podróż dookoła świata spakowałaby się w pięć minut i zmieściła do małego plecaczka.

W raporcie Hatalskiej odnaleźliśmy fajne historie ludzi, którzy zdecydowali się na taki krok. Porzucili dotychczasowe życie, w którym za cenę kompromisów mieli pieniądze i wygodę. Ale nie mieli wolności. Wybrali niezależność, międzynarodowe towarzystwo globtroterów, pracę bez biurka i etatu, za to z kompletnie nienormowanym czasem. Bardzo atrakcyjna oferta dla ciekawych świata singli i bezdzietnych par.

Ale zaraz! Przecież w raporcie Hatalskiej są też nomadyczne rodziny! Nawet duże, z pięciorgiem dzieci!

I tak, i nie.

Rozumiem dlaczego Natalia Hatalska chciała w swoim raporcie uwzględnić „dzieciatych” nomadów. To było bardzo kuszące, bo potwierdzało tezę, że taki styl życia to kwestia osobistego wyboru, a nie zawodu, wieku, czy statusu materialnego. Ale rzeczywistość nie zawsze da się nagiąć pod najbardziej nawet atrakcyjną tezę. Bezdzietni i rodzinni mogą się spotkać w Tajlandii na tej samej plaży, ale ich status jest kompletnie inny. Bezdzietni tam są, bo przygnała ich chęć samorealizacji. Mogą sobie pozwolić na całkowite poświęcenie się swojej pasji. Popracują trochę tu, trochę tam. Do życia potrzebują niewiele. Są panami swojego czasu. Tak naprawdę nie „podróżują”, chyba, że jest to podróż do wnętrza samego siebie. Po prostu „są” w różnych miejscach.

Gdy w Europie robi się szaro i zaczyna się jesienno-zimowa udręka, uciekają do Azji lub Ameryki Południowej. Wracają w maju, potem jadą dalej. Są specjalistami od couchsurfingu, co-workingu i wszystkich form socjalizowania się w gronie podobnych sobie – młodych, zdolnych, mówiących językami, otwartych, kreatywnych. Ich „nomadowość”, to rzeczywiście wybór na życie. To o nich jest ten raport.

Podróżujące rodziny to właśnie „podróżujące rodziny”. Kochają świat, potrzebują szerszego oddechu, ale każda z opisanych przez Natalię Hatalską rodzin ma konkretny dom, środowisko, często pracę. Podróż jest odskocznią, a nie sposobem na życie. Nawet siedmioosobowa familia Mitrali, która jest w trakcie kilkumiesięcznej wyprawy kamperem po USA, nie ma planów, by „pomieszkać sobie trochę tu, trochę tam, a potem się zobaczy”. Są w podróży, a potem wrócą do pracy i szkoły.

Ania Alboth z zaprzyjaźnionego bloga www.TheFamilyWithoutBorders.com mówi szczerze, że mieszkają na co dzień w Berlinie, a wyjazdy są okazjonalnym świętem. Czy wyjeżdżając, nawet 6-7 razy w roku na kilka tygodni uzyskujemy status „nomady”?

Charakterystyczne jest też to, co „wyszło na jaw” w raporcie Hatalskiej. Nomadami są najczęściej ludzie w wieku 25-44 lata. 60% pozostaje w związkach, ale tylko 31% zadeklarowało się jako „standardowa” rodzina z mężem/żoną/dziećmi (ale nie wiemy ile z tych rodzin to układ tylko 1+1).

Bo prawda jest taka, że zawsze w życiu jest coś za coś. O ile singlom czy parom łatwo jest rzucić wszystko i zacząć realizować swoje pasje, to rodziny z dziećmi – zwłaszcza z dziećmi, które już chodzą do szkoły, muszą mieć jakieś swoje miejsce na ziemi. Nie twierdzę, że z dzieckiem nie da się ćwiczyć jogi na plaży, ani podziwiać wschodów słońca nad Himalajami. Można. I staramy się to naszym życiem udowodnić. Ale pamiętamy, że potem trzeba wrócić do rzeczywistości.

Z sylwetek „nomadów obarczonych rodziną” z raportu Natalii Hatalskiej, wynika to jednoznacznie.

fot. Tomek Gola, autor sesji naszej podróżującej rodziny na potrzeby kampanii samochodu Jeep Renegade dla National Geographic Traveler

Related Articles

1 comment

aldek 4 lutego 2017 - 16:34

„i przepisy na regionalne potrawy” … to Ci Sergiusz sprzedam moją tajemnice jak robię pierogi. A robię ruskie i z mięsem i z kapustą taką i owaką. Otóż nie wyrabiam ciasta tylko w chińskim/koreańskim sklepie kupuję ciasto na wanton dumplings i używam polskiej maszynki do klejenia. Sklejam 50 na godzinę. Wszystkie znajopme panie mi mówią: „Ale doskonałe ciasto! Używasz gorącej wody? Dodajesz białka?” A ja cicho siedzę i nie przyznaję się jakie to naprawdę ciasto.

Reply

Leave a Comment