Dla jednych „Ziemie Odzyskane”, dla innych „Utracone”. Jedno jest pewne – gdy „utracił” ten teren lodowiec, jakieś 10.000 lat temu, my uzyskaliśmy najpiękniejszą krainę tysiąca jezior i wielu frapujących zagadek…
Odkąd doprowadzono do Warszawy autostradę, Olsztyn jest naszym ulubionym kierunkiem rodzinnych, weekendowych wypadów. Nie, nie musicie z niedowierzaniem przecierać oczu, ani sprawdzać daty w kalendarzu. Ten tekst nie pojawił się też znienacka za sprawą jakiejś tajemniczej dziury w czasoprzestrzeni i wciąż mamy rok 2016, a nie 2050. Chodzi nam o autostradę Warszawa – Łódź – Gdańsk, za sprawą której można dość wygodnie dojechać w cztery godziny do Trójmiasta. Oczywiście na Warmię i Mazury nie mamy zamiaru tamtędy się wybierać. Ale cieszymy się, że złaknieni morskiego powietrza warszawiacy, przedkładają uroki płatnej autostrady nad „starą” drogę numer siedem. Dzięki temu my możemy w miarę sprawnie i bez uciążliwych korków dojechać tam gdzie chcemy. Czyli do Olsztyna i dalej do krainy najpiękniejszych jezior, dzikich lasów i tajemniczych pamiątek po pokręconej historii tych ziem.
Nasz Ford C-MAX lubi autostrady. Szerokie asfaltowe wstęgi, które prowadzą prosto nakreślonymi pasami. Jest wyposażony w czujnik śledzący to, jak „mieścimy się” pomiędzy liniami pasa drogi. Na ekraniku przy prędkościomierzu ma specjalną ikonkę. Gdy zbliżam się do bocznych linii, przyjazna zieleń, którymi są zaznaczone pasy po obu stronach samochodu, zamienia się na ostrzegawczy żółty kolor. Wystarczy rzucić okiem, by sprawdzić, czy dobrze wybraliśmy trajektorię jazdy. Ale gdy za Wyszkowem zjechaliśmy z drogi szybkiego ruchu, nieoceniony stał się umieszczony w obu lusterkach czujnik martwego pola. Nie musiałam kręcić głową na wszystkie strony, by wiedzieć, że jakiś bolid zbiera się, by mnie wyprzedzić. Podpowiadała mi to pomarańczowa dioda, która zapalała się w rogu lusterka. I wszystko było już jasne.
Do Olsztyna dojechaliśmy w dwie i pół godziny, czyli idealny „etap” podróży z naszym trzyletnim synkiem. Pierwsze pół godziny ciekawie oglądał świat z fotelika przymocowanego iso-fixem do tylnej kanapy. Komentował na żywo wszystkie „ciężarówy”, „kopary” i „ciuchcie”, które wypatrzył swoim sokolim okiem. A nawet samoloty, które podglądał przez przezroczysty dach. A potem grzecznie zasnął.
Znajomi polecili nam hotel nad samym jeziorem Ukiel. I rzeczywiście Przystań Hotel&SPA to był strzał w dziesiątkę – niezwykle przyjazny dzieciom, z infrastrukturą dla maluchów (jest tu nie tylko plac zabaw i krzesełka w restauracji, ale i pełno zabawek na basenie, małe szlafroczki i specjalne kosmetyki dla najmłodszych gości). A przede wszystkim jest pięknie położony nad samym brzegiem jeziora Ukiel. Kiedy przeszliśmy się po okolicy, przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Olsztyn, który pamiętaliśmy z Magdą z obozów młodzieżowych w dzieciństwie, był niepozornym miastem bez wodnej infrastruktury, w którym brzegi jedenastu (a Olsztyniacy zapierają się, że aż szesnastu) jezior, które są w granicach administracyjnych miasta, porastały dzikie chaszcze. Jeśli też tak pamiętacie Olsztyn, musicie tu wrócić bo wiele się zmieniło!
Tamtego Olsztyna już nie ma. Nie pozostał po nim nawet ślad. Zniknął jak mieszkający kiedyś na Warmii Prusowie. Ale po tamtych pogańskich plemionach zobaczymy chociaż kamienne posągi na dziedzińcu olsztyńskiego zamku, zwane nie wiedzieć czemu „babami” (choć to jak najbardziej wąsate i brodate „chłopy”).
Zmianę, którą przeszło miasto widać najlepiej nad jeziorem Ukiel. Całe wybrzeże jest zabudowane w stylu nowoczesnym, ale spójnym i „pro-eko”. Bardziej przypomina architekturę Skandynawii, niż nasze rodzime potworki, które tak szpecą wybrzeże Zalewu Zegrzyńskiego.
Mnóstwo ludzi uprawia jogging biegając po świetnie przygotowanych trasach, albo jeździ rowerami. Dzieciaki uczą się pływać pod żaglami w specjalnych szkółkach. Można wypożyczyć na miejscu łódkę, kajak, rower wodny, skuter, albo w zależności od upodobań rower, rolki czy nawet nartorolki. Ceny takie jak w Niemczech – tylko, że w złotówkach, a nie w euro. Więc cztery razy taniej.
Pożyczamy rowery po sześć złotych za godzinę. A co z dzieckiem? Oczywiście zabieramy ze sobą. Można pożyczyć rower z krzesełkiem na bagażniku. A jeśli nasz urwis nie wysiedzi spokojnie nawet pięciu minut? – Proszę bardzo, można go wozić w specjalnej gondolce!
Po południu jedziemy do miasta, coś zjeść i zobaczyć się z Kopernikiem. Pamiątek po najsłynniejszym polskim astronomie jest tu sporo. Mikołaj pracował tu jako w zasadzie „gubernator” z nadania swojego wuja – Biskupa Warmińskiego. Tak to się kiedyś załatwiało, a ten przykład jawnego nepotyzmu, wyszedł Olsztynowi na dobre. Bo choć Kopernik był tu tylko cztery lata – a w tym roku Olsztyn obchodzi równą, 500-tną rocznicę objęcia przez niego stanowiska – to zapisał się w ludzkiej pamięci jako świetny gospodarz. Sprowadzał do opustoszałych po epidemiach wsiach nowych osadników – i to nie z Niemiec, tylko z centralnej Polski.
Prowadził też swoje obserwacje astronomiczne i do dziś, na zamkowym krużganku można zobaczyć wykreślone ręką mistrza linie, pomagające określić równonoc wiosenną, a co za tym idzie, obliczyć daty ruchomych świąt kościelnych.
Jednak mieszkańcy Olsztyna najbardziej lubią pomnik astronoma przy deptaku prowadzącym do zamku. Mikołaj siedzi sobie na ławeczce i patrzy w gwiazdy. Jego nos świeci się podejrzanie. To kilkadziesiąt roczników maturzystów wypolerowało kopernikowski kinol. Podobno wytarmoszenie astronoma przynosi niebywałe szczęście na egzaminach. Namawiamy Chruczka, żeby też zdobył wiedzę w ten kosmicznie łatwy sposób.
A potem idziemy do Spiżarni Warmińskiej na Wereszczaki – tradycyjne regionalne danie o XVIII-wiecznym rodowodzie. Dla synka chcemy zamówić ulubioną rybę z frytkami. Ale nie! Tutejszy szef kuchni nie będzie podawał dzieciom żadnych niezdrowych nuggetsów czy frytek. Jeżeli ryba, to przygotowywana na świeżym tłuszczu sprawdzonego pochodzenia. A zamiast frytek – cieniutko krojone chipsy z ziemniaków od lokalnych rolników. Jeśli będziecie z dziećmi w Olsztynie, warto tam zajrzeć. Bo choć czasem o stolik nie jest łatwo, to gospodarz łaskawym okiem patrzy na dzieciaki, a gotuje jakby już miał co najmniej Gwiazdkę Michelin! Niczym wytrawny didżej miksuje warmińską tradycję z super nowoczesnymi i przede wszystkim zdrowymi trendami. A ceny za te cuda mieszczą się w granicach przyzwoitości.
Pokrzepieni na ciele i duchu wracamy do hotelu. Pogoda – jak to polska wiosna – nas nie oszczędza, więc natychmiast ruszamy do spa. Basen, który od tafli jeziora Ukiel oddziela szyba, powoduje, że mamy wrażenie, jakbyśmy pływali w jeziorze. Na wyciągnięcie ręki są przycumowane przy pomoście łódki i przepływające kaczki, które zachwycają Chruczka. Dzięki spa nauczył się nowego słowa – szlafrok, bo w pokoju czekał na niego mały szlafroczek.
My relaksowaliśmy się w saunie i w jaccuzzi, a Chruczek pod okiem ratownika, w kółku, szlifował umiejętności pływackie. Wieczory, niczym w klubie dla dżentelmenów, spędzał w wielkim, świetnie wyposażonym pokoju zabaw, a na śniadanie zajadał się owocami i naleśnikami z sosem truskawkowym.
Następnego ranka pakujemy się znów do samochodu.
Dlaczego wcześniej nie wymyślono patentu z bezdotykowym otwieraniem bagażnika? Wystarczy machnąć energicznie nogą pod tylnym zderzakiem i magicznym sposobem bagażnik otwiera się sam. Przydaje się bardzo, gdy niesiemy górę walizek, toreb, torebek i plecaków, a – tak jak dziś – siąpi mały deszczyk i niechętnie stawiałbym bagaże na mokrym asfalcie. Kolejne „kopnięcie” pod zderzak, albo eleganckie naciśnięcie guzika na wysokości oczu i bagażnik sam się zamyka. Koniec z trzaskaniem, dociskaniem i dopychaniem kolanem. Zobaczcie na filmie, jak wygląda „magiczne” otwieranie bagażnika:
Ruszamy w stronę Mazur. Bo Warmia i Mazury, choć geograficznie chyba nie różnią się wcale (i tu i tam są jeziora, piękne faliste wzgórza uformowane przez morenę czołową lodowca i zagubione w zieleni małe, cukierkowe miasteczka), to historycznie są jednak dwiema odrębnymi krainami, z inną historią. Do 1226 roku – czyli sprowadzenia na te ziemie Zakonu Krzyżackiego, wszystkie pogańskie plemiona pomiędzy Wisłą a Niemnem nazywano Prusami. Krzyżacy uporali się z nimi w 50 lat. A potem zaczęli patrzeć łakomym wzrokiem na ziemie chrześcijańskie na południu. Wiadomo do czego to doprowadziło. Po Bitwie pod Grunwaldem Zakon zaczął się chylić ku upadkowi. Ale dopiero w 1466 roku część jego ziem przypadła Polsce. To właśnie Warmia. Niemcy, a w zasadzie niemieckie Prusy odzyskały je w 1772 roku. A potem musiały oddać w 1945. Z Mazurami było inaczej – po podboju Prus przez Krzyżaków, były w niemieckim władaniu aż do końca II Wojny Światowej. Ponad trzysta lat polska i katolicka Warmia sąsiadowała z ziemiami niemieckimi, na których powstało protestanckie księstwo Hohenzollernów.
Piękną, brukowaną drogą, pamiętającą jeszcze niemieckie czasy, jedziemy w stronę historycznej granicy Warmii i Mazur. Mijamy piękny zamek w Reszlu. Magda kiedyś – jako nastolatka – spędziła w nim dwa tygodnie wakacji i ma fajne wspomnienia z tej nawiedzonej licznymi „białymi damami” warowni. Dziś tu wciąż jest hotel. Może następnym razem wpadniemy postraszyć młodzież?
Kilka kilometrów dalej, już po „mazurskiej” stronie jest jeden z najpiękniejszych barokowych kościołów, jakie widzieliśmy. Historia jest pokręcona, bo przecież Święta Lipka była wzniesiona już na „protestanckich” ziemiach. A chodzili tam z pielgrzymkami katoliccy Warmiacy… Kiedyś modlono się tam przed figurą Madonny, która ukazała się w konarach lipy. Prawdziwy cud, czy zbyt bujna wyobraźnia? Tego się chyba nigdy nie dowiemy. Dziś przyjeżdżają wycieczki na koncerty organowe. Bo instrument tu jest zacny i ma fantastyczny dźwięk. Nie bez znaczenia są też ozdobne figurki barokowych aniołów poruszających dzwoneczkami w trakcie gry. Uczta dla oka i ucha.
Po krótkim postoju jedziemy jednak dalej – w stronę największej tajemnicy wojskowej hitlerowskich Niemiec. Za Gietrzwałdem, w leśnych ostępach znajduje się Wilczy Szaniec – tajna wojenna kwatera Adolfa Hitlera. To stąd kierował działaniami armii na wszystkich frontach, na których walczyli żołnierze spod znaku swastyki. Alianci nigdy nie znaleźli, ani nie zbombardowali Wilczego Szańca. Zresztą większość bomb lotniczych nie zrobiłoby wrażenia na potężnych, betonowych konstrukcjach. W 1945 roku wysadzono je w powietrze, ale do dziś szczątki budowli zapierają dech w piersiach. Paradoksalnie, Hitler miał zginąć w swojej ulubionej kryjówce 20 lipca 1944 roku, gdy jeden z jego najbardziej zaufanych oficerów podłożył bombę pod stół pokryty mapami sztabowymi. Cud (lub jak chcą inni – zbieg okoliczności) ocalił kanclerza Rzeszy. Co z pewnością przedłużyło wojnę o kilka smutnych miesięcy.
W Wilczym Szańcu jest dziś ciekawe muzeum, a właściwie ścieżka edukacyjna, która wiedzie wokół roztrzaskanych bunkrów. Ale nie wszyscy wiedzą, że teren muzeum obejmuje jedynie część bunkrów. Już więcej nie będziemy podpowiadać. Zobaczcie co można zobaczyć w okolicy…
Jak Mazury, to wielkie jeziora. Z Wilczego Szańca do słynnej żeglarskiej mekki – Sztynortu, jedzie się dwadzieścia minut. Warto tu chyba wpaść w sezonie. W barze „Zęza” na przystani roi się wtedy od wilków – może nie morskich, ale „jeziornych i bagiennych”. Można posłuchać szant i mrożących krew w żyłach opowieści o pokonywaniu jednym halsem Jeziora Mamry. Tuż za Sztynortem jest magiczne miejsce, gdzie droga wiedzie wąskim mostem, pomiędzy Mamrami i Jeziorem Dargin. Korzystając z chwilowo pustej drogi, stanęliśmy na moment, by posłuchać szumu szuwarów i pokrzykiwań kormoranów.
Musimy tam jeszcze powrócić. Ale jeszcze nie teraz. Za tydzień obieramy naszym C-MAXEM kurs na południe. Oby pogoda dopisała…
A oto przepis na rodzinny weekend na Warmii i Mazurach:
Co odwiedziliśmy:
Centrum Rekreacyjno-Sportowe nad jeziorem Ukiel, ul. Kapitańska 23, Olsztyn. Wypożyczalnia: kajak dwuosobowy: 10 zł/godz., rower: 6 zł/godz., łyżworolki: 5 zł/godz., place zabaw, trampoliny, leżaki, boiska do piłki plażowej są dostępne za darmo.
Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, ul. Zamkowa 2, Olsztyn, tel: (0-89) 527 95 96, e-mail: zamek@muzeum.olsztyn.pl, www.muzeum.olsztyn.pl
Bilety: 10 i 8 zł, rodzinny 2+1: 20 zł, w środę bezpłatne zwiedzanie wystawy stałej, wejście na wieżę: 4 zł.
Muzeum Budownictwa Ludowego – Park Etnograficzny w Olsztynku, ul. Leśna 23, Olsztynek
Bilety:12 i 7 zł, bilet rodzinny 2+2: 30 zł, dzieci do 7 lat bezpłatnie.
Sanktuarium w Świętej Lipce, Św. Lipka 29 , tel: (0-89) 755 14 81, Sanktuarium otwarte w godzinach 6.30-20.00.
Wstęp wolny. Koncerty organowe: niedziele i święta: 10.00, 12.30, 13.30, 15.30, 16.30, dni powszednie: 9.30, 10.30, 11.30, 13.30, 14.30, 15.30, 16.30, 17.30
Zamek w Reszlu, ul. Podzamcze 3, tel: (0-89) 755 01 09, e-mail: info@zamek-reszel.com.
Wilczy Szaniec, Gierłoż, tel: (0-89) 752 4429, e-mail: kontakt@wolfsschanze.pl, bilety: 15 i 10 zł, przewodnik: 50 zł, parking: 10 zł, zwiedzanie od 8.00 rano, aż do zapadnięcia zmroku.
Gdzie jedliśmy:
Spiżarnia Warmińska, ul. Lelewela 4A, tel: 792 70 71 71, e-mail: biuro@spizarniawarminska.pl, www.spizarniawarminska.pl
tradycyjne potrawy kuchni regionalnej, tylko z najwyższej jakości produktów. Nie znajdziecie tu frytek i nuggetsów, ale dzieci zajadają się zdrowymi i pysznymi przysmakami. Nasz syn nienawidzi zdrowej kuchni, ale tu jadł, aż mu się uszy trzęsły.
Gdzie nocowaliśmy:
Przystań Hotel&SPA ul. Żeglarska 4, Olsztyn
tel: (89) 651 90 00, e-mail: hotel@hotelprzystan.com, www.hotelprzystan.com.
Niezwykle przyjazny dzieciom, idealny na rodzinny wypoczynek, sala zabaw dla dzieci, basen i spa, wielki taras nad samym jeziorem Ukiel.
Czym jeździliśmy: Ford C-MAX.
fot: dzieckowdrodze.com, materiały prasowe
5 komentarzy
Zapraszamy do Iławy, miasto oddalone o 70 km od Olsztyna, położone nad najdłuższym jeziorem w Polsce-Jeziorakiem, z największą wyspą śródlądową Wielką Żuławą ☺
Brzmi interesująco 🙂
A tu odpowiedz dlaczego baby…” Takie rzeźby o typowo męskich atrybutach (wąsy, broń) ustawiano przed wiekami na mogiłach wojowników, a zwano je „babami”. Co ma baba do męskich posągów? Po turecku baba to… ojciec, a także człowiek zasłużony lub czcigodny starzec.”(zaczerpnięte z polska.niezwykła.pl)
Fajnie, ale to jeszcze powiększa zamęt. Bo chyba nie ma żadnych dowodów materialnych na kontakty Prusów z Turkami. A tym bardziej na wpływ języka tureckiego na mowę plemion bałtyckich.
Ech te Mazury … 🙂