Dalej jest już tylko morze. Na zakończenie naszego wakacyjnego cyklu zaplanowaliśmy Trójmiasto. To najlepsze miejsce na połączenie wypadu typu city-break z leżeniem na plaży. Choć my od leżenia wolimy zbieranie bursztynów i korzystanie pełnymi garściami z witalnej energii, którą mają Gdańsk, Sopot i Gdynia.
– To jest to tętniące życiem Trójmiasto?
Magda wyglądała na nieco zdezorientowaną.
– Ciii! Bo przestraszysz foki…
Każdy ma jakieś miejsce na Ziemi, dla którego ma w sercu czułą tkliwość. Ja kocham w ten sposób Wyspę Sobieszewską. Dlatego zamiast pchać się od razu do centrum Gdańska, zjechałem wcześniej z krajowej „Siódemki” i przez krajobraz, który nam obojgu bardzo przypomina francuską deltę Rodanu – Camargue, dojechaliśmy do ostatniego pasma porośniętych sosnami wydm, które oddzielały nas od Bałtyku. To jest właśnie najlepsze w podróżowaniu samochodem, że można bez żadnych wyrzeczeń spełniać sobie tego rodzaju kaprysy. Zaparkowaliśmy więc naszego Forda Galaxy pod cienistą sosną i ruszyliśmy w stronę niebieskiego nieba, zlewającego się na horyzoncie z granatem morza. Wciągnęliśmy w płuca charakterystyczny zapach rozgrzanych słońcem szyszek sosnowych i słonej bryzy.
Magda koniecznie chciała się wykąpać w Bałtyku. Chruczka zafascynowała wielka piaskownica. Plaże na Wyspie Sobieszewskiej nawet w środku lata rzadko są zatłoczone. To jednak ładnych parę kilometrów od centrum, a bez samochodu dojazd bywa problematyczny. Za to zachód słońca jest tu zjawiskowy. I nie ma „tradycyjnych polskich parawanów”. Jest cisza, śpiew ptaków z pobliskiego rezerwatu ornitologicznego „Ptasi raj”, a na wschodnim skraju wyspy wyleguje się stado fok (bywa, że jest ich ponad setka).
Spacer po takiej plaży naprawdę ładuje emocjonalne „baterie”. A wiemy już, że przez najbliższe 48 godzin będziemy potrzebować masę energii. Bo Trójmiasto to chyba najbardziej rozrywkowe miejsce w Polsce. Nawet – a może zwłaszcza – dla rodzin z dziećmi.
Nocujemy w centrum Gdańska, a rano odkrywamy na dachu naszego Forda Galaxy pasażera na gapę. Zabrał się z nami na Wyspie Sobieszewskiej? A może dopiero się dosiadł i chce pojechać na Westerplatte? Nie ma sprawy. Miejsca jest naprawdę dużo, a Magda, która wpada w histerię na widok najmniejszego pajączka, dla świerszczy jest wyjątkowo łaskawa.
Westerplatte. Jedyna niemiecka nazwa w Gdańsku, która „utrzymała się” po 1945 roku. Bo to słowo – symbol. Tu, pierwszego września 1939 roku, o 4:48 padły pierwsze strzały II Wojny Światowej. Salwa z karabinu z okien stojącej na przeciwko półwyspu latarni morskiej dała sygnał potężnemu niemieckiemu pancernikowi Schleswig-Holstein, który zasypał polską wojskową kolejową składnicę tranzytową, gradem pocisków.
Dwustu żołnierzy pod dowództwem majora Henryka Sucharskiego nie miało szans, by powstrzymać hitlerowską inwazję. Ale ze straceńczą odwagą odparli trzynaście szturmów. Ostrzeliwani z lądu i morza, bombardowani z powietrza, bronili się skutecznie przez siedem dni, przechodząc na zawsze do historii. Dziś, na półwyspie Westerplatte wznosi się pomnik Obrońców Wybrzeża. Stoi na usypanym kopcu, obsadzonym intensywnie pachnącymi różami.
Z dawnych zabudowań koszar wojskowych pozostały jedynie malownicze ruiny i małe muzeum w Wartowni nr 1. Na placu przed betonowym bunkrem zawsze pełno jest turystów, a rekonstruktorzy w mundurach z 1939 roku sprzedają pamiątki i częstują pyszną grochówką z wojskowej kuchni polowej.
Nieopodal cypla Westerplatte jest – dużo rzadziej odwiedzana (choć warto!) twierdza Wisłoujście. Jedna z nielicznych ocalałych fortec morskich. Ze szczytu pięknej, strzelistej gotyckiej wieży można ogarnąć wzrokiem potężny kawał wybrzeża. To tu stacjonowały polskie okręty, zanim wypłynęły na bitwę morską ze Szwedami w listopadzie 1627 roku. Bitwa pod Oliwą, rozegrała się dosłownie kilka kilometrów dalej. Z wieży, na której stoimy, był pyszny widok na jedną z najwspanialszych wiktorii polskiego oręża.
Przejeżdżamy na drugą stronę Wisły i parkujemy pod zabytkową latarnią morską. To stąd padł pierwszy strzał II Wojny Światowej, ale dziś ceglana wieża przyciąga turystów nie tylko mroczną historią, ale też urodą. To jedna z najpiękniejszych latarni na polskim wybrzeżu. Ma ponad sto lat i jako jedyna ma działającą Kulę Czasu. Punktualnie o 12.00, 14.00, 16.00 i 18.00, z masztu na czubku latarni opada ażurowa piłka.
Kiedyś takie urządzenia były we wszystkich portowych miastach, by kapitanowie statków mogli precyzyjnie ustawiać swoje chronometry, potrzebne w nawigacji. Dziś, w dobie sterowanych atomowo zegarków to już niepotrzebne, ale pozostały Kule Czasu w Gdańsku, podlondyńskim Greenwich i w Nowym Jorku na – jakżeby inaczej – Times Square.
Jest piękny, ciepły dzień późnego lata. Jeździmy więc z otwartym dachem. Wprawdzie nasz Ford Galaxy jest solidnym, rodzinnym SUV-em, a nie klasycznym kabrioletem, ale kto powiedział, że nie można w SUV-ie poczuć wiatru we włosach? Gdańsk z tej perspektywy wygląda czasem dość ekscentrycznie. Zwłaszcza, gdy przejeżdżamy przez Zaspę, która jest chyba największą galerią sztuki nowoczesnej na wolnym powietrzu. Socjalistyczne bloki, typowe kilkunastopiętrowe „mrówkowce” ozdobiono tu wielkoformatowymi muralami. 49 monumentalnych malowideł zdobi boczne, gładkie ściany bloków. Odnajdujemy budynek przy ul. Pilotów 17. Tu mieszkał kiedyś Lech Wałęsa z rodziną, w czasach, gdy skakał przez stoczniowy płot i tworzył Solidarność.
Skręcamy w stronę morza, gdy nagle przed nami rośnie złoty statek kosmiczny. Czy to UFO?
Podjeżdżamy bliżej. Stadion PGE Arena miał przypominać bryłkę bursztynu wyrzuconą przez falę na gdański brzeg. I rzeczywiście, to chyba najładniejszy stadion wybudowany na piłkarskie Mistrzostwa Europy Euro 2012. Choć dziś nie ma żadnego meczu, ani koncertu, to na parkingu sporo samochodów. Ogromny obiekt nie stoi pusty. Jest centrum sportu i wszelkich rozrywek. Można tu pościgać się gokartami, postrzelać na torze paintballowym, są ścianki wspinaczkowe i park linowy, profesjonalny tor wrotkarski i wiele innych atrakcji.
Postanawiamy tu wpaść na dłużej, gdy zepsuje się pogoda. A tymczasem ciągnie nas na plażę. W samym Gdańsku jest ich aż siedem. A najstarszą z nich jest Brzeźno, gdzie zażywano kąpieli słonecznych i morskich (talasoterapia) od początku XIX wieku.
Dwieście lat tradycji to sporo. Nic więc dziwnego, że infrastruktura tu jest więcej niż dobra. Wokół plaży mnóstwo knajpek, smażalni ryb, straganów ze sprzętem plażowym. Choć ludzi sporo, to jednak da się „żyć”.
Na obiad jednak ciągnie nas do Gdańska. Parkujemy na zatłoczonej bocznej uliczce Dolnego Miasta. I znów doceniam wynalazek przedniej kamery. Spokojnie można sobie poradzić bez „pilota”, który stojąc z boku podpowiada: „masz jeszcze pół metra! Daj trochę do przodu! Cofnij! Stop!!! Mówiłam przecież, że do tyłu! Wcale nie powiedziałam, że masz dać trochę do przodu. Przecież wiem co mówiłam…”.
Umieszczone w przednim i tylnim zderzaku kamery załatwiają sprawę. Dzięki przedniej kamerze bezpieczniej też włączać się do ruchu, gdy trzeba „wychylić się” zza innych pojazdów.
Maszerujemy ulicą Mariacką. A właściwie przeciskamy się przez różnojęzyczny tłum, który oblega porozstawiane przy samej ulicy stoiska z bursztynami. Broszki, naszyjniki, pierścionki, sygnety, kamee, figurki, a czasem po prostu piękne okazy wielkości orzecha. Oszlifowane jak brylanty. Oprawione w złoto, srebro, imitację kości słoniowej, albo otoczone innymi szlachetnymi kamieniami. „Złoto Bałtyku” to od dwóch tysięcy lat najlepszy towar eksportowy naszego Wybrzeża. A ulica Mariacka w Gdańsku to serce nowego Bursztynowego Szlaku.
Uciekamy do zamykającej perspektywę ulicy Bazyliki Mariackiej. To największy ceglany kościół na świecie i fantastyczna gotycka świątynia. W środku podziwiamy XV-wieczny zegar astronomiczny (po lewej stronie od ołtarza), a potem wdrapujemy się na wieżę. Ponad 400 stopni, z czego pierwsze 150 wewnątrz ciasnego, kamiennego filara. Nasz synek dzielnie wchodzi pierwsze sto stopni na własnych nóżkach, a potem chce na rączki. Sprytnie, nabiera ochoty na wspinaczkę, gdy pozostały do pokonania już ostatnie metry i na otwartą galerię na szczycie wieży wdrapuje się sam, czym budzi powszechny podziw niemieckich turystów, którzy kontemplują rewelacyjny widok na cały „Danzig”.
Dopiero stąd widać, jak rozległe jest „największe miasto Trójmiasta”, i jak jest zróżnicowane. Tuż pod nami jest średniowieczna starówka (prawdę mówiąc, odbudowana z gruzów po II Wojnie Światowej tak samo jak warszawskie Stare Miasto). Nieco dalej są nowe osiedla, dźwigi stoczniowe. Dalej willowa Oliwa, Sopot, a gdzieś tam na horyzoncie – modernistyczna Gdynia. Żółto-zielona kreska na horyzoncie, to Hel.
Pół godziny później Chruczek naciąga nas na lody na Długim Targu – najsłynniejszym gdańskim deptaku. To miejsce, w którym nasz trzyletni synek czuje się jak ryba w wodzie.
Zachwyca go wszystko: kataryniarz z papugą, kwartet smyczkowy grający Mozarta, renesansowa fontanna Neptuna, wokół której japońscy turyści ustawiają się w kolejce do obowiązkowego selfie.
Kończymy nad Motławą. To nabrzeże było przez stulecia sercem gdańskiego portu. Ale dziś też jest tu tłoczno, choć szkunery z herbatą, czy barki ze zbożem zastąpiły statki turystyczne i jachty cumujące w marinie po drugiej stronie Wyspy Spichrzów.
Następnego dnia rano mamy małą rodzinną burzę.
– Tato, ja chcem kierować!
– Nie możesz. Jesteś za mały. Musisz mieć prawo jazdy.
– Ja chcem!
Konflikty rodzinne trzeba rozwiązywać dyplomatycznie, więc przepinam dziecięcy fotelik na środkowe miejsce na tylnej kanapie (Ford Galaxy ma tam nawet wbudowany ISO-FIX). Mały kierowca będzie miał stąd doskonały widok na przednią szybę, a nie oparcie przedniego fotela.
Chruczek jest zadowolony, a my bierzemy kurs na Gdynię. Najpierw jednak wolno przejeżdżamy obok Placu Solidarności, nad którym górują trzy krzyże z kotwicami, czyli Pomnik Poległych Stoczniowców.
To tu rozegrały się tragiczne wydarzenia z grudnia 1970 roku, ale nieopodal, w 1980 roku podpisano Porozumienia Sierpniowe, które dały Polsce Solidarność. Dziś stoi tu nowoczesne Europejskie Centrum Solidarności. Ciekawy architektonicznie gmach, z zewnątrz przypominający rdzewiejący transatlantyk. W środku jest miejsce spotkań i kongresów, wielki plac zabaw dla dzieci i muzeum pokazujące polską drogę do wolności.
Sopot, to kompletnie inny klimat. Stuletnie, spatynowane wille nadmorskiego kurortu kontrastują z jarmarcznym deptakiem. Najpiękniejsze w Polsce drewniane molo stoi obok luksusowego Grand Hotelu, a kawałek dalej nad smażalniami fląder unosi się lepki dym. Fascynujące kontrasty, jakby miasto nie mogło się zdecydować, czy chce być kurortem dla wyższych sfer, czy mekką niskobudżetowych wczasowiczów. A może i jednym i drugim?
Jedziemy dalej na zachód. Gdynia była dumą II Rzeczpospolitej, i coś z tamtej energii wciąż czuć w powietrzu. Nie bez powodu wygrywa w cuglach wszystkie plebiscyty na najlepsze do życia miasto w Polsce. Nawigacja prowadzi nas do centrum, a potem dalej, na nabrzeże, gdzie cumuje duma polskiego żeglarstwa – Dar Pomorza. Jak na nowoczesne miasto przystało, można podjechać samochodem naprawdę daleko. Stajemy na samym końcu betonowej kei. Wokół nas szumią fale Bałtyku. Dalej się już jechać nie da.
Przejechaliśmy w te wakacje z Fordem całą Polskę wzdłuż i wszerz. Bez solidnego, bezpiecznego rodzinnego samochodu nie zobaczylibyśmy nawet połowy tego, co nam się udało zwiedzić i opisać. A i tak mamy poczucie niedosytu. Bo przecież tyle jeszcze zostało na naszej mapie „białych plam”.
Ale spokojnie… Co się odwlecze, to nie uciecze. Choć wakacje się kończą, a za moment zaczną się już jesienne szarugi, to żyłka podróżnicza nie pozwoli nam usiedzieć w jednym miejscu. Mamy nadzieje, że nasze wyjazdy zainspirowały Was do wyskoczenia całą rodziną na wyprawę w naszą piękną Polskę.
Do zobaczenia na szlaku!
Magda, Sergiusz i Wilhelm
Kiedy będziecie planować rodzinny weekend, zaglądajcie czasem do zakładki Rodzinne Podróże z Fordem, która zostaje na blogu. A na koniec, z łezką w oku, przypominamy samochody, którymi jeździliśmy:
4 komentarze
Będziemy tęsknić!
aż miło popatrzeć – moje rodzinne miasto – i nawet fragment Błyskawicy 🙂
Panie Sergiuszu , przypadkowe spotkanie ze strona oswiecilo mnie .Szukalem wlasnie tak wspanialych ,prostych a ciekawych opisow podrozy po naszej wspanialej Ojczyznie.Jezeli jest Pan jeszcze autorem innej strony podrozniczej prosze o info.
Pozdrawiam serdecznie , zyczac dalszych wspanialych podrozy z rodzinka
Wieslaw
Zapraszamy do nas jak najczęściej 🙂