Home Poradnik Szkoła, czyli sztuka motywacji

Szkoła, czyli sztuka motywacji

by Magda Pinkwart

Czy naprawdę trzeba posyłać dzieci do drogich prywatnych szkół, wynajmować coacha, albo wychowywać je ze granicą, żeby zbudować poczucie własnej wartości? A gdzie zwykła szkoła?

Jak ważna jest motywacja czy utwierdzanie dziecka w pewności siebie, nie muszę Was przekonywać. Każdy z nas spotkał się przynajmniej z kilkoma poradnikami z cyklu „Wychowaj zwycięzcę” czy „Chcę być kimś!”. Sami prowadzimy z Sergiuszem w Polskim Radiu Dzieciom audycję „Jak dorosnę będę wielki”. Opowiadamy w niej młodym ludziom o tym, że wielcy pisarze, artyści czy nobliści wcale nie mieli usłanego różami dzieciństwa i nic nie przyszło im łatwo, a szkoła czasem była dla nich katorgą. Mówimy o pracy, wytrwałości, wartościach. Na rynku istnieją także coachowie dla dzieci, którzy dzięki ambitnym, zamożnym rodzicom od najwcześniejszych lat pracują z przyszłymi rekinami biznesu.

Ale czy naprawdę metody wydobywania z maluchów wszystkiego co najlepsze i budowania w nich granitowej pewności siebie nie powinny być standardem od najwcześniejszych lat? I to nie w bogatych rodzinach, które stać na osobistego trenera personalnego dla malucha. Ale dla nas, zwykłych ludzi? Przecież to nie jest rzecz, która wymaga wielkich nakładów finansowych i logistyki. Tylko serca i odrobiny chęci.

Nasz synek chodzi do zwykłego, państwowego, bezpłatnego przedszkola w Liverpoolu. Dziś w swoim przedszkolu został Gwiazdą Tygodnia. Dostał dyplom z napisem: „Jesteś gwiazdą!” i z wyszczególnieniem dziedziny, w której się wyróżnił.

Nasza Gwiazda Tygodnia

Listę Gwiazd Tygodnia z każdej klasy można zobaczyć w wydawanej co piątek gazetce szkolnej, która trafia do wszystkich rodziców. Jesteśmy bardzo dumni z Wila. Ale wiemy, że proces budowania w nim poczucia własnej wartości to nie ten jeden dyplom, ale codzienna uważność, troska i myślenie nauczycieli. Jego wychowawca, Mr. Graham, to młody, pełen energii, uśmiechnięty człowiek. Zawsze, gdy po dniu w przedszkolu pytamy jak było, wszystko jest wspaniale, cudownie, Chruczek robi wielkie postępy i jest mistrzem. Mały słucha tego i kraśnieje z dumy, jaśnieją mu oczka, cieszy się, że jest publicznie chwalony.

Tylko tyle i aż tyle.

Jeśli jest jakiś problem, Mr. Graham nie mówi tego głośno, nie krytykuje, tylko w cztery oczy rozmawia z nami w tonie: „Wszystko jest świetnie, ale warto popracować nad pisaniem. Przygotowałem dla Was zestaw ćwiczeń i zabaw, dzięki którym, Wilhelm wzmocni paluszki i będzie lepiej trzymał długopis”.

Wszystko odbywa się według najlepszych zasad relacji międzyludzkich, z ogromnym szacunkiem dla tych maluchów, 3-4 latków, które nie są tu tłamszone, a rosną na fajnych, pewnych siebie ludzi.

Już zanim mały poszedł do szkoły byłam zachwycona, kiedy dostałam do wypełnienia książeczkę, w której musiałam wpisać informacje o tym, w czym mój synek jest dobry, nad czym moim zdaniem trzeba pracować, co lubi, co go interesuje, co go bawi, a co uspokaja. Musiałam też przygotować zdjęcia najważniejszych dla niego osób – rodziców i dziadków. Miały służyć temu, by w trudnych chwilach uspokoić małego, pokazać mu kochających bliskich. Potem zauważyłam, że nasz rodzinny album dumnie wisi w małym przedszkolnym domku, w którym dzieci bawią się w dom, gotują i mają salon, a w nim, nad kominkiem, zdjęcia swoich rodzin.

I powiem tylko tyle. To zwykłe państwowe przedszkole przy zwykłej dzielnicowej podstawówce, w nienajlepszej okolicy. Chruczek do szkoły wstaje chętnie, uwielbia Mr. Grahama, fantastycznie się rozwija, wiele uczy (co tydzień poznają nowe literki i cyferki, oraz piosenki i wierszyki). Po powrocie ze szkoły niechętnie zdejmuje mundurek, z którego jest bardzo dumny.

Nie wiem jak Wy (wolałabym, żebyście mieli lepsze wspomnienia niż ja), ale ja nie mogę powiedzieć nic dobrego o placówkach wychowawczych, do których moje dziecko chodziło w Warszawie.

Najpierw żłobek. Zwyczajny, państwowy, w centrum stolicy. Zarówno pani dyrektor jak i opiekunki nie zachowywały się jak pedagodzy, ale jak podkuchenne. Wrzask, agresja, awantury – to była codzienność. Dzieci zakrzyczane, zastraszone. Rodzice to samo. Wszyscy chodziliśmy na paluszkach poganiani huczącym głosem opierdalającej nas opiekunki. Choć pół godziny później wszyscy byliśmy managerami czy specjalistami w korporacjach, to o 8:20 w żłobku na Koszykowej pokornie zmienialiśmy dziecku buty, i tłumaczyliśmy się dlaczego dwulatek jeszcze nie zawsze załatwia się idealnie do toalety. Zresztą te toalety to był koszmar. Podczas dnia otwartego widziałam, jak opiekunki wysadzały po dwójce dzieci, podczas gdy reszta siedziała w karnym rządku na podłodze!!! Pod ścianą. Podczas tych dni otwartych widziałam, jak opiekunki wrzaskiem poganiają dzieci. Nie chcę myśleć, co się działo, gdy w żłobku zostawały same maluchy, bez rodziców.

Pierwszego dnia żłobka podeszłam do pań opiekunek, żeby opowiedzieć im o moim synu. Jaki jest, czego się boi, co lubi. Możecie się domyślić, że spojrzały na mnie jak na idiotkę i puściły moje słowa mimo uszu. Jeszcze podczas dni adaptacyjnych przeżyliśmy pierwszy dramat. Mój synek starał się być pewny siebie. I choć najmłodszy i nowy w grupie, starał się sobie radzić. Kiedy dzieci ustawiały się w pociąg, żeby opiekunki mogły łatwiej nad nimi zapanować, gdy przechodzą z ogródka do sali, pobiegł na początek i ustawił się jako lokomotywa. I wiecie, co zrobiły opiekunki? Nie, nie podtrzymały na duchu małego chłopca, mówiąc mu „świetna z ciebie lokomotywa, zaraz ruszamy!”. Tak zrobiłby Mr. Graham. Ale one wyszarpały mojego synka z początku pociągu i ustawiły na końcu, bo jest mały i nowy. Chłopak nie rozumiał dlaczego, zalał się łzami, a sądzę, że jego pewność siebie walnęła wtedy w pas startowy tak, że nie było czego zbierać. Ja się wściekłam, ale moje wyrzuty i tłumaczenia nie zrobiły wrażenia na paniach opiekunkach. Odgoniły mnie jak natrętną muchę i robiły swoje. Czyli dalej wykonywały swoją pracę odtąd-dotąd. Bez serca.

To, co pamiętam ze żłobka, to płacz, szloch, rozpacz i codzienny protest przed pójściem w to miejsce. Nie tylko Chruczka, innych dzieci także. Moje biedne, dzielne dziecko to przetrwało, choć nienawidziło tego miejsca. A to nie był żłobek lepszy czy gorszy. Było to miejsce, jakich doświadcza wiele polskich dzieci. Przedszkole, do którego poszedł nasz syn, choć pięknie położone na skarpie przy parku Ujazdowskim, choć wspaniałe, nowoczesne i z codzienną lekcją angielskiego, też nie miało tego co najważniejsze – chęci i serca. Nasze codzienne pytania po zajęciach: jak dziś było? jak sobie poradził? Były zbywane najczęściej informacją o tym, co było źle. Albo – w najlepszym wypadku: „nie wiem, ja jestem na drugą zmianę”.

I ja już naprawdę nie wiem czy dołowanie, wbijanie w ziemię, deprymowanie i demotywowanie dzieci od maleńkości to jest sport narodowy polskich opiekunów i nauczycieli? Pamiętam, że tak było za czasów, kiedy ja chodziłam do szkoły podstawowej. Wolałabym jednak myśleć, że od czasów PRL trochę się zmieniło.

Related Articles

12 komentarzy

Alicja Szewczyk 9 lutego 2017 - 22:06

Nie, takie zachowanie nie jest polskim sportem narodowym. Moja mama od 40 lat pracuje w państwowych przedszkolach i zachwuje się jak pan Graham!

Reply
Aneta Nagrodkiewicz 9 lutego 2017 - 22:40

Niestety w moim przedszkolu tak jest ?

Reply
Piotr Skubis 9 lutego 2017 - 22:50

Moja Teściowa przez całe życie w przedzszkolu…. i teraz gdy na słonecznych bądź zamrożonych warszawskich stegnach spotykają Ją dorośli już ludzie którzy kiedyś byli Jej podopiecznymi w pas się Jej kłaniają mówiąc…. Dzień dobry nasza Kochana Pani…:-) ( imię do wiadomości redakcji:-)
2. Nasz mały chodzi do Pomarańczowej Ciuchci… wielkie trudności z adaptacją bo najmłodszy i na dzień dobry od razy 4 miesiące zwolnienia bo chory. Ale jego wychowawczynie Ilonka i Marta zawsze mają czas by go przytulić podobnie jak pozostała 18. Zawsze powiedzą dobre słowo mają wspaniały kontakt zarówno z maluchami jak i nami Rodzicami… wssytko wiemy na bieżąco, mimo ze mały raczej gościem niż stałym bywalcem przedszkola na razie jest. Kiedyś gdy miał iść rano do przedszkola to mi smyk mówi.. Tatusiu nie znoszę przedszkola. Idę tam tylko dla Pani Ilona Kowalik i Pani Marta Kostrzewa bo je bardzo lubię!!! Słowa trzylatka!!!!
To wszystko zależy od ludzi.. Zwyczajnie ! Tak po prostu. Tylko tyle i aż tyle

Reply
Nadia Szarek 10 lutego 2017 - 00:28

U nas póki co lepsze wspomnienia ma Oskarek z polskiego przedszkola niż z angielskiego … ja również uwazam ze lepiej informowana byłam o postępach i brakach synka w Polsce niż tutaj w Uk ?? ( a niby najlepsza państwowa infant school w okolicy) Oskar w wieku Chruczka?

Reply
Dziecko w drodze 10 lutego 2017 - 13:22

To nie dostajecie informacji o postępach dziecka? A biuletyny przedszkolne? Czyżbyśmy po prostu mieli tak niewiarygodne szczęście?

Reply
Nadia Szarek 10 lutego 2017 - 15:40

Chyba mieliście szczęście ? my ani książeczki rodzinnej nie robiliśmy ani zeszytu z postępami dziecka nie mamy – a za każdym razem jak pytam jak dziecka postęp z angielskim to za każdym razem słyszę ok od nauczycielki a od Oskarka ze nic nie rozumie

Reply
aldek 10 lutego 2017 - 05:20

Staram się pisać komentarze, choć czasem nie jest to dla mnie miłe. Moje dzieci chodziły do szkoły w USA. Najstarsza córka do szkoły publicznej. Obaj chłopcy do ekskluzywnej szkoły prywatnej. I co?
Ano córka „wyrosła na ludzi” i jest mądrym, szlachetnym człowiekiem. A chłopcom najlepsze szkoły na zdrowie nie wyszły. Tylko frustrowali się, bo żadnemu gdy skończył 16 lat nie kupiłem BWW. (A koledzy dostawali, no nie wszyscy, ci biedniejsi dostawali Audi). Tak więc wypruwanie sobie żył by płacić za najdroższe szkoły czy uniwersytety jest moim zdaniem dość niepewną inwestycją. Gdy próbuję to powiedzieć mojej żonie, odpowiada mi: „Bo ty nie masz pojęcia jacy oni by byli gdyby nie poszli do szkół prywatnych. Wtedy by dopiero była tragedia!”

Reply
Alicja Borowska-Woźniak 10 lutego 2017 - 22:13

Duzo zalezy od osob pracujacych w takich placowkach. Moja bardzo niesmiala corka stala znacznie pewniejsza siebie dzieki paniom z przedszkola. Teraz jest w szkolnej zerowce i idealnie nie jest ale ogolnie zadowolona jestem z tego miejsca i z pan:-)a corka z checia tam chodzi. Nie generalizowalabym ze w Polsce przedszkola sa kiepskie

Reply
Tomasz 17 lutego 2017 - 04:56

Właśnie dziś wideo-rozmawiałem ze swym 18-letnim synem, Jędrkiem, który uczy się w klasie maturalnej w angielskim liceum. Akurat był w środę na Uniwersytecie Menczesterskim na dniach otwartych jako wstępnie zakwalifikowany na wydział historyczno-ekonomiczny. History in Practice – czyli coś takiego, jak szukanie kontekstów co do wydarzeń historycznych. Czy w Polsce tuż przed maturą zarówno licea, jak i uczelnie tak podchodzą do maturzystów?
A na tym Uniwersytecie (największy w Wlk. Brytanii pono!) zaczepił go wykładowca z Rosji, bo usłyszał, że jest z Polski. I zagaił, że pracuje nad taką History in Practice, która porówna konteksty historyczne aneksji Krymu w XIX wieku (wojna krymska) i obecnie. Szuka partnera naukowego? Współpracownika? Już? I to wśród maturzystów?! Chyba tam nie traktuje się nieopierzonych ludzi jak powietrze…
– Fajna międzynarodowa atmosfera – podsumował mój syn. A my chcemy się zamykać w swym narodowym grajdołku, PiS-ie, nazywając wszystko per narodowe???… co nie musi być głupie pod warunkiem, by było mądre, a tego nie widać!!!
Drugi wykładowca, Niemiec, gdy dowiedział się, że Jędrek jest z Polski, od razu zagaił: – Ja też z Europy Centralnej (Mittel Europa brzmi zjawiskowo, jak kto zna konotacje…). I od razu zasugerował Jędrkowi, by na wydziale historia-ekonomia nie bał się i brał od razu zajęcia z… matematyki i statystyki! – Bo wy w polskiej szkole macie bardzo wysoki poziom matematyki, o wiele wyższy, niż w Anglii – powiedział!!!!
Piszę o tym obszernie nie dlatego, by się chwalić synem, choć oczywiście duma mnie rozpiera, ale dlatego by pokazać jak poważnie traktuje się tam młodych ludzi, którzy oczywiście jeszcze muszą się wykazać, wiele sobie i innym udowodnić… Ale im się ufa z założenia, a oni dzięki temu zaufaniu rosną w oczach, czują się już na starcie docenieni i nie chcą zawieść tego zaufania! Mam wrażenie, że w polskich stosunkach szkolnych, ale i zawodowych tego się nie rozumie…
I wracając na nasze podwórko: mamy nadal sfrustrowane, zastraszone jeszcze dodatkowo przez Kościół społeczeństwo, które głosuje na podobnych sobie zakompleksionych łgarzy! Po takiej traumie żłobka i przedszkola zaczyna się obróbka skrawaniem przed komunią w wieku lat 8 – strach przed piekłem wtedy poczułem dojmująco i to zostaje! Strach zostaje, obawa przed perspektywą, którą się ma, ale się jej boi, po prostu boi!!! I bezrozumnie klepie się pamięciowo całą tzw. pacierzówkę. Ech!!!
A mój syn maturzysta, od dwóch lat w angielskim i to katolickim (tak!) liceum idzie jak burza, ma wsparcie, jest doceniany, choć na przykład pierwszy szkic jego pracy rocznej (20% oceny na maturze) została odesłana… Teraz robi już trzeci szkic, co jest normalne… Ciągła współpraca z tutorem, jak na uniwersytecie, nauka blokowa w liceum (a nie przedmiotowa, do czego reforma szkolna Zalewskiej wraca!), dbanie, by mieszać uczniów na kolejne zajęcia w ramach rocznika, a nie mieć sztywnych klas po to, by umieli na przyszłość współpracować z każdym… tym „obcym”, mniej znanym kolegą też!
– Nie pisz historii, która jest znana, tylko analizuj źródła, które wybraleś, nie wiesz nic o faktach historycznych – usłyszał. Nooo, bez przesady, że nie wie nic o faktach, ale na pewno ich nie wykuwa encyklopedycznie – pisze o Leninie i o Mikołaju I hehhhe
Przy egzaminach wstępnych półtora roku temu spytali syna czy jest katolikiem (ale szybko dodano, że muszą każdego przyjąć, bo korzystają z środków publicznych – czy szkoły katolickie w Polsce też muszą każdego przyjąć, nawet bez zaświadczenia z parafii, choć przecież też korzystają z środków publicznych?!!!… poinformowali tylko, że przed zajęciami co rano jest modlitwa, w której nie musi uczestniczyć…).Jędrek nie ma chrztu, ale to nieważne, dodaję to tylko dla złapania kontekstu 🙂
🙂 🙂 🙂 Trzymam za syna kciuki!!!! 🙂 🙂 🙂
Za polską szkołę też…

Reply
Mo 17 lutego 2017 - 21:35

Co do posta, to nie rozumiem jak mogliście posłać dziecko gdzieś, gdzie juz na drzwiach otwartych działy sie takie rzeczy??!!? No i potem je tam nadal zaprowadzac wiedząc, ze nie cierpi tego miejsca, ze nie jest tam szczęśliwy??!!! Straszne..

Reply
Mo 17 lutego 2017 - 22:45

Plus widze, ze moj komentarz czeka na moderację, widze tez, ze po moderacji ostał sie tylko jeden komentarz, neutralny, wnioskuje wiec, ze moj poprzedni sie nie ukaże rzecz jasna jak i reszta poza jednym czyli 'gratuje’ posta!! No i nadal mam ciarki, jak sobie pomyśle, ze Wasz syn przeżywał dramat w tym żłobku a Wy jakby nigdy nic go tam prowadziliscie!!! Serio???!! Tez gratuluje! I współczuje synkowi wspaniałomyślności rodzicow..baj

Reply
mieszkanka UK od 11lat 18 lutego 2017 - 12:39

No rzeczywiście angielski system jest bardzo rozwiniety….dzieci zaczynają szkole w wieku 4 lat i kończą w wieku 16 w fabryce za mniej niż najniższa krajowa i cześć z nich nie potrafi pisać .To n przecież głośno było o Naszych dzieciach w szkole ze podniosły poziom w szkołach angielskich….wiec t e gwiazdki to sobie mogą wsadzić głęboko w pupe.Pozdrawiam …

Reply

Leave a Comment