Znacie to uczucie, gdy zbliżacie się do zaparkowanego samochodu, jest piękny słoneczny poranek, ptaki śpiewają, a wam zaczyna mocno bić serce i skacze adrenalina? Jeszcze nie wiecie co się wydarzyło, ale macie przeczucie, i to przeczucie zawsze, cholera, się sprawdza.
Chcę Wam opowiedzieć o tym, co zdarzyło nam się kilka tygodni temu w Nicei. Nie pisałem o tym wcześniej, bo sam nie wiedziałem, czy nie będzie jakiś nieprzyjemnych „dalszych ciągów”. Ale po kolei.
Dzień wcześniej wylądowaliśmy na lotnisku Krzysztofa Kolumba w Genui. Mieliśmy zarezerwowany mały samochód w najtańszej, lokalnej wypożyczalni. Lotnisko w Genui też do największych nie należy – jest pewno klasy podwarszawskiego Modlina. Formalności załatwiłem błyskawicznie. Dokupiłem na miejscu ubezpieczenie – full insurance. Zazwyczaj tak robię, bo choć to wychodzi drożej, niż gdybym za jednym zamachem u pośrednika wynajął auto z ubezpieczeniem, to zawsze są potem jakieś kwasy. Bo bywa, że mała lokalna wypożyczalnia nie uznaje tych korporacyjnych ubezpieczeń i w razie jakiś pechowych zdarzeń żąda od nas kasy, odsyłając po refundację do molocha.
No więc dokupiłem pełne ubezpieczenie, w gratisie dostaliśmy nawet fotelik dla 4-letniej Lary, wpakowaliśmy się do ciasnej, ale 4-drzwiowej Lancii Y i ruszyliśmy.
Daleko nie zajechałem, bo jeszcze przed szlabanem na parkingu coś tam zamigotało i na desce rozdzielczej zapaliły się różne żółte i czerwone lampki. Na wstecznym cofnąłem pod budkę z logo wypożyczalni i zafrasowanemu pracownikowi oddałem kluczyki. Podrapał się w pokryty kilkudniowym zarostem policzek i rozłożył ręce. Zrozumiałem, że nie mają drugiego „malucha” na stanie. Ale martwiłem się tylko kilka sekund. Facet mnie otaksował wzrokiem, zapytał, czy jeździłem kiedyś automatem, a po chwili podjechał pięknym, nowiutkim, jeepem Renegade, benzynowo-elektrycznym. Zapakowaliśmy się do pachnącego nowością samochodu i cichutko (elektryk) pojechaliśmy przed siebie.
Muszę uczciwie przyznać, że choć jestem „team land rover” to do jeepa mam sentyment, odkąd jeździliśmy nim kiedyś z Magdą i Wilim po Mazurach. A Renegade hybrydowy to po prostu dzieło sztuki.
Przejechaliśmy francuską granicę i stanęliśmy w hotelu w Nicei, nieopodal głównego bulwaru miasta – Promenady Anglików. Następnego dnia wyskoczyłem po świeże bagietki i – podchodząc do zaparkowanego pod palmą samochodu – poczułem ucisk w żołądku. Przez moment wydawało mi się, że może jednak to nic… Ale resztki szkła na asfalcie i na tylnej kanapie, oraz pootwierane, wybebeszone schowki, potwierdziły oczywistą sprawę. Ktoś w nocy włamał nam się do samochodu.
Szybko zrobiłem „rachunek sumienia”. Co mogłem zostawić w aucie na noc? Wiecie co… Nic. Wziąłem ze sobą do hotelu wszystko oprócz starego power banku, który dalej spokojnie leżał na półeczce przy drążku zmiany biegów. Francuski złodziej wiedział co dobre. Przyjechaliśmy tym samochodem prosto z lotniska. Mieliśmy nierozpakowane plecaki, które łatwiej było wziąć ze sobą, niż zastanawiać się co można zostawić. Złodziej się na nas nie obłowił. Ale sprawił nam spory kłopot w ten piękny, sobotni poranek.
Zrobiłem zdjęcia poglądowe i w hotelu, kilkanaście kroków od mojego pokiereszowanego samochodu, zapytałem o monitoring. Oczywiście – parkingu na ulicy przed hotelem kamery nie obejmowały. Nikt też nic nie widział, nie słyszał. Poprosiłem o wezwanie policji, ale szef hotelu przekonał mnie, że zamiast dzwonić i czekać, wystarczy podjechać 300 metrów do najbliższej komendy i zgłosić włamanie. Przejechałem się do komendy, gdzie dyżurujący policjant kazał mi godzinę czekać, ale potem przyjął ode mnie zeznanie, spisał wszystkie dane z paszportu i wystawił odpowiedni glejt do ubezpieczalni. Oczywiście wszystko tylko po francusku – ani po angielsku, ani po włosku nic nie dostałem, choć poprosiłem.
Zrobiliśmy wszystko co było można. Mieliśmy papier z policji. Zabraliśmy się do usuwania szkód – z pomocą pożyczonych z hotelu zmiotek. Szczerze mówiąc najbardziej się bałem, że przeładowany elektroniką samochód odmówi współpracy z powodu tej rozbitej szyby. Ale jakoś udało się wyjechać.
Z rozbitą szybą nie mogliśmy jechać na autostradę, więc malowniczymi bocznymi drogami wzdłuż śródziemnomorskich zatoczek dotarliśmy do włoskiej granicy, a potem stanęliśmy w Ventimiglia. Znów hotel w centrum, przy jednej z głównych ulic, ale zupełnie inny klimat. Przy naszym samochodzie szybko zebrało się konsylium włoskich fachowców, w skład którego wszedł właściciel hotelu i kilka osób z pobliskiego baru. Wszyscy obiecali mieć oko na naszego jeepa, a mnie poprowadzono do lokalnego sklepu z chińskim „mydłem i powidłem”, gdzie kupiłem mocną i grubą przezroczystą folię i super-mocną taśmę klejącą. Wraz z zaprzyjaźnioną ekipą wspólnie wstawiliśmy prowizoryczną szybę, która tak dobrze spełniła swoją rolę, że uznaliśmy sprawę za załatwioną.
Oczywiście wypożyczalnię natychmiast o wszystkim powiadomiliśmy, ale ich pomysł, by natychmiast wracać do Genui na wymianę auta, po przemyśleniu sprawy odłożyliśmy na bok. I tak mieliśmy tam pojechać za dwa dni, więc skoro da się normalnie jechać (no, powiedzmy nie przekraczając 80 km/h), to możemy zachować zimną krew i dokończyć wyjazd tak jak planowaliśmy.
W sumie nic więc strasznego się nie stało, ale to wynik połączenia szczęścia i paru dobrych nawyków.
– Mieliśmy pełne ubezpieczenie, które działało w całej Unii Europejskiej.
– Nie zostawiliśmy w samochodzie zaparkowanym na ulicy przed hotelem żadnych rzeczy. Nic nie było też w schowkach na rękawiczki (to pierwsze miejsce, w które zagląda złodziej).
– Mieliśmy przy sobie wszystkie dokumenty, karty, pieniądze, kwity z wypożyczalni.
– Zgłosiliśmy sprawę na policji (i mój mocno niedoskonały francuski na szczęście wystarczył, bo nikt na komendzie nie mówił po angielsku).
– Włoska wypożyczalnia przyjęła ode mnie papiery z policji po francusku i moje tłumaczenia na włoski via google translate.
– Znaleźliśmy miłych ludzi, którzy wespół w zespół z nami prowizorycznie zabezpieczyli rozbite okno, a wieczorem w swoim barze na pocieszenie postawili aperol spritz.
Nie da się uniknąć przygód w podróży, ale na szczęście można ich przykre skutki zminimalizować.
Także w razie czego – zachowajcie zimną krew i szerokiej drogi!