Wycieczka z Warszawy do Kazimierza Dolnego to krótka przejażdżka. Ale kiedy jedziemy z dzieckiem, z małego wyjazdu robi się wielka przygoda.
Te 127 kilometrów to dla naszego Forda Grand C-MAX lekki, poranny jogging. A ja, choć pracowałam do późna i wstałam o świcie niewyspana, byłam przekonana, że bez problemu zrobię tę odległość na raz. Ale nasz samochód okazał się być rozsądniejszy ode mnie. Po stu kilometrach od Warszawy na ekranie komputera pokładowego widzę czerwone błyski i ostry sygnał. Wygląda to jak “Forward Alert”, który sygnalizuje, jeśli za szybko zbliżamy się do przeszkody. Ale nie. “Zmęczony kierowca, zalecana przerwa” – ostrzega nasz Ford i pokazuje mi ikonkę filiżanki z kawą. Skąd on to wiedział? Nie mam pojęcia. Ale faktycznie, kawa dobrze mi zrobi. Po postoju na stacji benzynowej skręciliśmy w stronę Puław.
Puławy
Dawna rezydencja magnacka Czartoryskich, w XVIII wieku nazywana była Małymi Atenami. Tu, oprócz Warszawy tętniło życie kulturalne ówczesnej Polski. W przepięknym pałacu z rozległym parkiem bywali Tadeusz Kościuszko, Jan Paweł Woronicz czy Julian Ursyn Niemcewicz.
Pobliski Pałacyk Marynki kryje tragiczną historię. Córka Izabeli z Flemingów Czartoryskiej i Adama Kazimierza Czartoryskiego, Maria, poślubiła księcia Ludwika Wirtemberskiego, i dla założenia nowej rodziny dostała piękny pałacyk opodal rezydencji rodziców. Nad wejściem pełna radości „Marynka” kazała wyryć cytat z Horacego ISTE TERRARUM MIHI PRAETER OMNES ANGULUS RIDET (ze wszystkich zakątków ziemi ten najbardziej się do mnie uśmiecha). Mimo inwestycji hipotecznych, jak to bywa, małżeństwo nie okazało się szczęśliwe i, zanim ukończono budowę, rozpadło się. Architektoniczną ciekawostką jest portyk budowli – wejście zagłębione w fasadę. Takie rozwiązanie możemy podziwiać tylko w dwóch miejscach w Polsce – w Łazienkach Królewskich i właśnie w Puławach.
Ogród – ukochane miejsce Izabeli Czartoryskiej to starannie zaprojektowany park z budynkami nawiązującymi do budowli historycznych. Mamy więc domek gotycki, sztuczne ruiny, świątynię Sybilli i kościół na wzór rzymskiego Panteonu. W Świątyni Sybilli księżna Izabela Czartoryska gromadziła rodzinne pamiątki Sieniawskich, Lubomirskich i Czartoryskich oraz pamiątki po wielkich Polakach, które miały przypominać po rozbiorach Polski pełną chwały przeszłość narodową.
Zamek w Janowcu
Po przejechaniu przez most nad Wisłą skręcamy w drogę biegnącą wśród soczyście zielonych lasów. Prowadzi ona do ponad 500-letniego zamek w Janowcu, niegdyś jednej z najpotężniejszych siedzib magnackich, przepięknie położonej nad przełomem Wisły.
Posiadłość należała między innymi do Firlejów, Tarłów (którym zawdzięcza największą rozbudowę) i Lubomirskich. W janowieckim zamku bywał mieszkający w pobliskim Czarnolesie Jan Kochanowski. Podobno jeden z właścicieli przegrał zamek w karty, a córka innego, nieszczęśliwie zakochana w miejscowym rybaku rzuciła się z murów przebijając się uprzednio sztyletem. Do dziś błąka się po ruinach w czarnym żałobnym stroju…
Fantastycznie zachowane krużganki kryją przejście do niezwykłej komnaty zamkowej, w której można… spędzić noc. Szkopuł w tym, że jest to jedyna komnata gościnna (hotel o jednym pokoju w zamku w Janowcu to ponoć najmniejszy hotel świata), a w zamku straszy przecież Czarna Dama. Jest to więc nocleg dla gości o mocnych nerwach, ale na pewno przeżycie nieporównywalne z żadnym innym. My mamy zamiar spróbować! Ale może… następnym razem.
Dla tych mniej odważnych czekają równie klimatyczne noclegi w drewnianym, modrzewiowym XVIII-wiecznym dworze szlacheckim. Dla nocujących na zamku lub we dworze wstęp do wszystkich atrakcji jest bezpłatny.
Kazimierz Dolny
Zjeżdżamy w stronę rzeki. Przecież nie odpuścimy największej dla Chruczka atrakcji, jaką jest rejs statkiem. A przez Wisłę, z Janowca do Kazimierza, pływają promy. Za kilka złotych razem z naszym Grand C-MAXEM przepływamy na drugi brzeg. Przed nami wszystkie atrakcje Kazimierza. Ale zaczyna padać deszcz. Żeby pokazać naszemu synkowi, w jakim pięknym miejscu się znalazł, naciskamy przycisk i odsłaniamy panoramiczną szybę, zajmującą prawie całą powierzchnię dachu naszego auta. Teraz, mimo spadających z nieba zimnych kropel, Chruczek może bezpiecznie podziwiać piękne kwiaty i imponujące attyki budynków Kazimierza.
Parkujemy samochód nieopodal rynku. Drewniane, kryte dachem schody prowadzą z ulicy wprost na szczyt Wietrznej Góry, gdzie od końca XVI wieku stoi sanktuarium maryjne z łaskami słynącym obrazem Matki Boski Kazimierskiej, namalowanym przez „miejscowego mistrza”. Od 1627 roku rezydują to ojcowie franciszkanie, z najsurowszej reguły Reformatów. Wystrój świątyni pochodzi z XVIII wieku, ale miejsce jest kultowe od co najmniej tysiąca lat. Podobno stał tu niegdyś pogański święty dąb. Warto przejść kilka kroków w prawo od głównego wejścia do kościoła i bocznymi drzwiami wejść do przyklasztornego muzeum, a raczej dość chaotycznego gabinetu osobliwości. Za drobne „co łaska” świecki brat opiekujący się muzeum, opowie ciekawe losy eksponatów, na przykład krzyża przeszytego kulami przez gestapowców, którzy podczas wojny urządzili sobie w klasztorze siedzibę.
Latem jest tu większy tłok niż na niejednej wielkomiejskiej Starówce. Tu prezentują swoje prace artyści, pod studnią wróżą Cyganki, a przez dwa dni w tygodniu – we wtorki i piątki, od samego rana do południa, odbywa się bazar na którym można kupić dobra z okolicznych gospodarstw. Sery białe wyciskane między deskami, jajka od wolno chodzących kur, kasze, słoniny i miody. Podcienia kamienic wokół rynku zajęte są głównie przez puby, knajpki, kawiarnie i galerie. Najpiękniejsze obiekty, to sąsiadujące ze sobą XVII-wieczne Kamienice Przybyłów, o fasadach misternie zdobionych ornamentami roślinnymi i zwierzęcymi, a przede wszystkim wizerunkami świętych patronów właścicieli – braci, Mikołaja i Krzysztofa. Całość zamykają imponujące attyki (choć to nic w porównaniu do zwieńczenia fasady pobliskiej Kamienicy Celejowskiej, uznawanego za najpiękniejszą attykę w Polsce).
Charakterystyczna drewniana studnia na rynku – symbol Kazimierza i miejsce spotkań, przede wszystkim zakochanych. Obecny kształt zawdzięcza architektowi-celebrycie tych okolic, Janowi Koszczyc-Witkiewiczowi, który zaprojektował ją w 1915 roku. Na rynku koniecznie trzeba pogłaskać przynoszącego szczęście psa Werniksa z brązu.
I zajrzeć do Fary. Przepiękny kościół w stylu renesansu lubelskiego, fundowany najprawdopodobniej przez Kazimierza Wielkiego, kryje najstarsze czynne organy w Polsce (z 1620 roku). Warto spojrzeć w górę na ciekawy świecznik z głową jelenia i imponującym porożem.
I zajrzeć do Fary. Przepiękny kościół w stylu renesansu lubelskiego, fundowany najprawdopodobniej przez Kazimierza Wielkiego, kryje najstarsze czynne organy w Polsce (z 1620 roku). Warto spojrzeć w górę na ciekawy świecznik z głową jelenia i imponującym porożem.
Pobliski Mały Rynek to centrum dawnego żydowskiego sztetla, a podczas wojny – getto. Przy placu zachowały się do dziś drewniane Jatki Koszerne i Synagoga – przepiękny budynek kryty gontem. Według legendy sukienka tory z tej synagogi była zdobiona ręką Esterki, ukochanej króla Kazimierza Wielkiego. W bożnicy jest sklepik (można tu kupić prócz pamiątek i kosmetyków z Morza Martwego koszerne alkohole i wina z Izraela), kawiarnia i hotelik. O tragicznym końcu mieszkańców Kazimierza wyznania mojżeszowego, którzy żyli na tych ziemiach od XIII wieku i stanowili ponad 50% mieszkańców miasteczka, świadczy tabliczka na ścianie synagogi, upamiętniająca 3000 Żydów, którzy zginęli w czasie II wojny światowej.
W samym centrum Kazimierza (ul. Rynek 19) w stylowym budynku mieści się supernowoczesne wnętrze jednej z najciekawszych instytucji kultury. Jeśli zdecydujemy się na wspólny bilet, to dostaniemy poza Muzeum Złotnictwa wstęp do wszystkich placówek Muzeum Nadwiślańskiego (m. in. zamku w Janowcu, dworku Kuncewiczów w Kazimierzu, czy muzeum Czartoryskich w Puławach). Najciekawsza jest kolekcja sreber związanych z kulturą żydowską. Mezuzy, jady, świeczniki szabatowe, lampki chanukowe, kielichy kidduszowe, puszki na etrog i balsaminki… Najcenniejszy skarb muzeum to biskupie lavabo (dzbanuszek do umywania rąk w czasie nabożeństwa) z XVIII wieku.
Wąwóz Korzeniowy Dół
Gdyby ten wąwóz trzynaście lat temu zobaczył Peter Jackson, to trylogię „Władcy Pierścieni” nakręciłby w Kazimierzu, a nie gdzieś w Nowej Zelandii. Wspinamy się wąskim dnem głębokiego jaru, a nad nami groźnie wiją się korzenie drzew, które utrzymują się w pionie, wydawałoby się jedynie siłą zaklęć jakiegoś potężnego czarnoksiężnika. Siedemset metrów wąwozu, to spacer niemal górski (nie polecamy wybierania się tam z wózkiem), za to nagrodą jest zejście do szałasu „Przystanek Korzeniowa”. Z zewnątrz wydaje się niepozorny, ale warto jest wejść do środka i spróbować zupy z soczewicy na ostro lub pierogów. Jest ich na talerzu jedynie pięć, ale są tak ogromne, że ledwo daliśmy radę we dwójkę zjeść jedną porcję!
Koguty z Kazimierza
Teraz czas na Kazimierskie legendy. Nasz synek uwielbia takie mroczne historie, więc idziemy z nim do… piekarni. W piekarni Sarzyński przy Senatorskiej od 1915 roku wypieka się certyfikowane pamiątkowe kazimierskie ciasta w kształcie koguta. Podobno kiedyś, w czasach pogańskich, diabeł rozsmakował się w kazimierskich czarnych kogutach. Postanowił wyłapać je wszystkie, ale jeden sprytny kur schował się tak dobrze, że diabeł opuścił czarcią jamę i wybrał się na poszukiwania uciekiniera. Tymczasem Ojcowie Reformaci wyświęcili diablą norę i czart uciekał z miasteczka jak najdalej od święconej wody. Kogut, który uratował Kazimierz jest dziś sprzedawany jako smakowita pamiątka.
Nałęczów
Nałęczów to trochę inny świat. Oddycha się tu atmosferą niczym z XIX-wiecznych powieści, a po spacerach po Parku Zdrojowym można się oddać orgii smaków w doskonałych restauracjach i szaleństwom na parkiecie na uzdrowiskowym dancingu.
Po intensywnym zwiedzaniu zrobiliśmy się dziko głodni i od razu po przyjeździe do Nałęczowa zaczęliśmy myśleć o jedzeniu. To był doskonały pretekst, by odwiedzić największą restaurację w mieście, słynącą z dziczyzny. Karczma Nałęczowska przy ul. Poniatowskiego 4 to jedno z tych miejsc, które przeszło kuchenną rewolucję w programie Magdy Gessler. Kelnerzy, gdy pytamy o wrażenia z tamtych dni, gdy pojawiła się w restauracji surowa wizytatorka, wymownie milczą. Potem jednak przyznają, że „Rewolucja” wyszła Karczmie Nałęczowskiej na dobre. Magda Gessler pozostawiła po sobie ciekawe przepisy, a są ludzie, którzy przyjeżdżają tu specjalnie na 200 kilometrów i nie żałują. Wybieramy sarnie bitki (39 zł) i gulasz z daniela z podgrzybkami (32 zł). Dziczyzna jest krucha i aromatyczna. Trofea myśliwskie porozwieszane na ścianach przyglądają się nam z potępieniem. Na deser fundujemy sobie deser skomponowany przez Magdę Gessler. Świeże maliny z koglem-moglem.
A potem ruszamy ulicami Nałęczowa. Spacer ulicą Lipową, to podróż w czasie, do złotego okresu uzdrowiska, gdy po Nałęczowie przechadzali się Henryk Sienkiewicz i Stefan Żeromski. Wille z okresu Belle Epoque nieprzypadkowo przypominają zabudowę starego Zakopanego. Nałęczów łączą z Podtatrzem zarówno te same nazwiska architektów, jak i stałych bywalców. Większość uzdrowiskowych budowli jest zbudowana w charakterystycznym szwajcarsko-zakopiańskim stylu. Strome dachy, bogato zdobione drewniane balkoniki i zatopione w zieleni ogrodów pensjonaty równie dobrze mogłyby być ozdobą Krupówek. Zaglądamy ciekawie na posesje odczytując nazwy domów i próbując odgadnąć dzieje ludzi, którzy tu mieszkali.
Z właścicielem willi „Tolin”, doktorem Józefem Talko, przyjaźnił się Bolesław Prus. Do pobliskiego „Białego Dworku” chodził w konkury Stefan Żeromski, żywo zainteresowany piękną panną Jadwigą Truszkowską, która prowadziła w Nałęczowie szkołę powszechną… Ponad stuletnie domy kryją w sobie niejedną tajemnicę.
XVIII-wieczny nałęczowski Park Zdrojowy to dzieło Stanisława Małachowskiego. W centralnym punkcie uzdrowiska znajduje się Pałac Małachowskich, najstarsze zabytkowe sanatorium. Stąd już tylko kilka kroków do palmiarni połączonej z pijalnią wód mineralnych, gdzie w cieniu stuletnich egzotycznych roślin możemy raczyć się wodą zdrojową (a konkretnie szczawami żelazistymi) ze źródeł: Miłość, Barbara i Celiński.
W parku od razu czujemy, że zwalniają nam obroty, a to pod wpływem leczniczego mikroklimatu – ciśnienie krwi samoczynnie się obniża, a podwyższona wilgotność powietrza ułatwia oddychanie i dotlenia organizm.
Szlak literatów
Nie jesteśmy pierwszymi, którzy z notesem w dłoni przechadzają się parkowymi alejkami i przysłuchują rozmowom kuracjuszy. Nałęczów doczekał się na przełomie XIX i XX wieku wielu publikacji promujących to miejsce. Dziennikarzem, który szczególnie sobie go upodobał, był redaktor Kuriera Warszawskiego, Bolesław Prus. O parku zdrojowym pisał tak: „Otóż natura stanowi największy wdzięk Nałęczowa. Gdy twej poetycznej naturze nie wystarcza park – możesz pójść do lasu albo w pole, albo na łąkę. A jeżeli masz ochotę do wycieczek górskich, znajdziesz tu i góry rozmaitej postaci, tudzież na parę wiorst długie wąwozy. Jeżeli tęsknisz do wody, masz i wodę bądź w formie stawu, bądź w formie rzeczki, która wężowym ruchem przemyka się przez łąkę między grabami i wierzbami”.
My tak ładnie nie umiemy, dlatego z pokorą podążamy ścieżkami, którymi chodzili po mieście wielcy pisarze, poeci, artyści i filozofowie, słowem – bohema, która – podobnie jak to było w Zakopanem, znalazła tu artystyczne gniazdo, w którym na wieczorkach tanecznych, przy stolikach brydżowych czy na spacerach spotykało się samych przyjaciół i oddychało swobodniej niż gdziekolwiek indziej. W Nałęczowie bywali i tworzyli Zofia Nałkowska, Henryk Sienkiewicz, Stanisław Przybyszewski, Stanisław Witkiewicz, Stefan Żeromski, Bolesław Prus (który spędził w Nałęczowie aż 28 kuracyjnych sezonów), Michał Elwiro Andriolli czy Ewa Szelburg-Zarembina. Tu w tajemnicy spotykali się kochankowie, nawiązywały się przyjaźnie, rozgrywały dramaty miłosne, a także rodzinne tragedie. Wszystkie te XIX-wieczne ploteczki poznajemy zwiedzając Nałęczowski Szlak Literacki z wypożyczoną w Informacji Turystycznej Krainy Lessowych Wąwozów MP4 i mapą. Z wypiekami na policzkach poznajemy romansowe historie Stefana Żeromskego czy Deotymy, podziwiamy wille i kościółki w stylu zakopiańskim i doszukujemy się, które z nich zaprojektował Jan Koszczyc-Witkiewicz – modny ówcześnie architekt.
Na pewno zaprojektował dom Stefana Żeromskiego – jednoizbową, drewnianą willę na wzgórzu, którą pisarz kupił za honorarium za „Popioły”.
Serce się kraje, kiedy z naszej MP4 słyszymy, jak pisarz, który początkowo cieszył się z nowego domu, doglądał budowy i pieczołowicie go urządzał, w końcu przeklinał siedlisko i zaklinał się, że nie wybudował by go, gdyby wiedział, że pewnego dnia będą z niego wynosić trumnę z ciałem jego ukochanego, 18-letniego syna Adama. Mauzoleum syna Żeromskiego, także projektu Witkiewicza, znajduje się w przydomowym ogrodzie.
Muzeum Kowalstwa i tradycyjna zagroda
Jedziemy do Wojciechowa – pobliskiej wsi, w której znajduje się jedyne w Polsce Muzeum Kowalstwa. Zajmuje ono najwyższą kondygnację tutejszego domu kultury mieszczącego się w zabytkowej szesnastowiecznej Wieży Ariańskiej.
Z zainteresowaniem oglądamy setki misternych wyrobów sztuki kowalskiej, starą kuźnię z paleniskiem, kowadłem i miechem kowalskim poruszanym ręcznie. W Wojciechowie warto także odwiedzić mini skansen Wojciechowsko Zagroda, gdzie można zobaczyć chłopską zagrodę, spróbować zemleć ziarna w tradycyjny sposób, obejrzeć warsztat tkacki a także nawiązać bliski kontakt z mieszkającymi tu zwierzętami – owcami i bardzo towarzyską kozą.
Na koniec warto kupić lokalne rękodzieła – wyroby plecione ze słomy czy nalewkę z płatków róży.
2 komentarze
Druga strona Wisły też fajna 🙂 Zamek w Janowcu.
A i Puławy, Rąblów.
Polecam z fizyka za pan brat w Kazimierzu 🙂