Patrząc na mapę, wydawało nam się, że to będzie krótka wycieczka. W końcu z Aten na Peloponez jest raczej bliżej niż dalej. Ale Grecy potrafią skomplikować każdą prostą sprawę. To w końcu naród filozofów…
Dworzec kolejowy w Atenach jest mniej więcej pięć razy mniejszy od stacji w Koluszkach. Już to powinno nam dać do myślenia. Ale z okna naszego hotelu widzieliśmy, że od czasu do czasu odchodzą stamtąd pociągi, więc postanowiliśmy zaryzykować. Naszym celem była miejscowość Nafplio, nieopodal antycznych (a raczej nawet starożytnych) Myken. Mała miejscowość, ale z wielką historią w tle. Dojechanie tam, choć to jedynie 137 kilometrów, okazało się ciekawym wyzwaniem.
Najpierw należało przeskoczyć na Peloponez, a właściwie do pierwszej miejscowości na półwyspie, czyli do Koryntu.
Pociąg do Koryntu? Odchodzi o jedenastej. To nic, że nie ma go w rozkładzie jazdy. To drobiazg. Ważne, że pani w kasie wie i sprzedała nam bilety. Wsiedliśmy do dwuwagonowego składu, przypominającego bardziej warszawską WKD niż pociąg z prawdziwego zdarzenia. Staraliśmy się dowiedzieć od konduktora, czy to aby na pewno właściwy pociąg. Czy jedzie do Koryntu? – konduktor wzruszył ramionami. „W zasadzie tak, ale to inny pociąg”. Czyli tak, czy nie? Konduktor filozof kolejny raz wzruszył ramionami.
Wsiedliśmy, bo jeden z pasażerów, o budzącej zaufanie aparycji księcia Alberta z Monako, zapewnił nas, że to pociąg do Koryntu. Choć chyba użył sformułowania „właściwie do Koryntu”.
Książę Albert usiadł za nami i przez całą drogę wygłupiał się razem z zachwyconym Chruczem.
Całą drogę, czyli jakieś dziesięć minut.
Po dziesięciu minutach, na nie wyróżniającej się niczym stacyjce, klepnął mnie w ramię i powiedział. No, to tu musicie się przesiąść do tamtego pociągu – wskazał taką samą „Wukadkę” stojącą na sąsiednim torze. Złapaliśmy bagaże i przeskoczyliśmy przez peron nie zadając już żadnych pytań.
Pociąg ruszył i – na szczęście – pojechał w dobrym kierunku.
Po niecałej godzinie jazdy wzdłuż brzegu morza wysiedliśmy w Koryncie. A raczej pod Koryntem. Gdzieś w oddali jawił się na horyzoncie Lidl, ale to był jedyny znak jakiejś cywilizacji. Od czasów Świętego Pawła, kiedy mieszkało tu 750 tysięcy ludzi, sporo się zmieniło. I to chyba na niekorzyść.
Znalezienie kogoś, kto nam powie gdzie znajduje się dworzec autobusowy nie było łatwe, bo ewidentnie zbliżyła się godzina sjesty i wszystko pozamykano na cztery spusty. Pan w kasie biletowej na dworcu powiedział, że do dworca, skąd odchodzą autobusy do Nafplio jest daleko. Ale możemy podjechać autobusem z centrum miasta.
– Skąd konkretnie w centrum? – pytamy dla pewności.
– No, z centrum.
– A jaki numer ma ten autobus?
– Nie wiem, zapytacie się – wzrusza ramionami.
Potem machnął ręką w stronę Lidla i powiedział, że trzeba iść do miasta w tamtym kierunku. No to zarzuciliśmy plecaki na ramiona, Chrucza zapięliśmy w wózku i ruszyliśmy.
Dwa i pół kilometra wędrówki, najpierw przez jakieś porośnięte dzikimi oliwkami wykroty, a potem przez pozbawioną chodników popękaną asfaltówkę.
Gdy dotarliśmy na przedmieścia Koryntu, chodniki się pojawiły, ale nie poprawiło to naszej sytuacji, bo najwyraźniej chodniki w Koryncie mają służyć za parkingi samochodom, a nikt rozsądny nie porusza się tu pieszo. Musieliśmy więc znów wskoczyć na jezdnię i pchać się pomiędzy śmigającymi skuterzystami i samochodami.
Potem było troszkę lepiej, bo trafiliśmy na reprezentacyjną aleję z kawiarenkami i lodziarniami. I nawet placem zabaw, na którym huśtawki okupowały nastolatki z miejscowej szkoły.
Jeden nawet mówił trochę po angielsku. Na tyle, by wyprowadzić mnie z błędu. Chłopaki szkoły już pokończyli, a siedzą, bo nie mają pracy. A starają się o jakąś pracę? Wzruszenie ramion. Może za jakiś czas się zaczną starać. Na razie chcą odpocząć po trudach szkoły. Ale chętnie mi pokażą przystanek autobusowy.
W sumie bardzo dobrze, że nam pokazali, bo byśmy się nie domyślili, że to akurat przy tej lodziarni zatrzymują się autobusy.
Tylko, że nie dojedziemy nimi do Nafplio. Co najwyżej do Istmos nad Kanałem Korynckim. A tam pewno złapiemy już coś w kierunku, który nas interesuje. Oczywiście nie ma rozkładu, ale chłopak pyta sprzedającą w kawiarence Marię o której będzie nasz autobus. Tak to działa.
No więc jedziemy nad Kanał Koryncki.
Wysiadamy po piętnastu minutach przy sklepo-dworco-restauracji. O! Jest nawet WiFi!
A już za dwie i pół godziny mamy autobus do Nafplio. Wprawdzie nie ma go w rozkładzie, ale pani w kasie zapewnia nas, że przyjedzie. Zresztą jak poczekamy, to zobaczymy.
Istmos, to od tysiącleci ważne miejsce na skrzyżowaniu szlaków. Pewno wystarczy wbić łopatę w ziemię, żeby odkrywać ślady wielkiej przeszłości. Nic dziwnego, bo tu Peloponez łączy się z kontynentalną Grecją, a „od morza do morza” jest zaledwie sześć kilometrów. Zanim przekopano kanał, przeciągano statki na ruchomych platformach. Oczywiście nie za darmo. Ale warto było, bo skracano znacznie drogę, a wiatry wiejące wokół Peloponezu często spychały statki na skały. Nic dziwnego, że Korynt rozkwitał i był jednym z najważniejszych greckich miast. Zauważmy, że Święty Paweł jakoś nie znalazł czasu, żeby napisać do ateńczyków. A do koryntian machnął aż dwa listy. A nawet więcej, bo w Pierwszym Liście do Koryntian powołuje się na jakąś wcześniejszą korespondencję. Zresztą ten pierwszy zachowany list, to według teologów kompilacja czterech listów, których lektura jest naprawdę fascynująca. Najsłynniejszy fragment I Listu do Koryntian, to rozdział 13 – Hymn o Miłości. Ten o cymbale brzmiącym i miedzi błyszczącej, który czyta się na wszystkich kościelnych ślubach. Ale święty Paweł pisze tam bardzo różne rzeczy. I o tym, że dobrze jest się żenić. I o tym, że jeszcze lepiej jest się nie żenić. Że kobieta musi podlegać mężczyźnie. I że faceci nie powinni nosić długich włosów. I że należy płacić apostołom. I że ewangelię trzeba głosić za darmo. Że korzystanie z nierządnic jest moralnie nieetyczne. I że w zasadzie wszystko wolno. Tak prawdziwie po grecku – ani za mocno tak, ani też w zasadzie nie. Każdy może sobie wybrać co chce i znaleźć poparcie w słowach apostoła. A w mieście, w którym w jednej tylko świątyni Afrodyty, urzędowało ponoć tysiąc kurtyzan, sprawy cielesności były zapewne mocno istotne.
Magda zostaje z bagażami, a ja z Chruczkiem idę obejrzeć słynny Kanał Koryncki. XIX-wieczny przekop przez skały zaczyna się dosłownie sto metrów od naszego „dworca”. Stajemy nad przepaścią. Do lustra wody mamy prawie 80 metrów. Imponujące połączenie Morza Jońskiego z Morzem Egejskim.
Autobus przyjeżdża piętnaście minut przed czasem. Dobrze, że wykazujemy się refleksem. Potem okaże się regułą, że greckie autobusy odjeżdżają zazwyczaj przed godziną podawaną w informacji.
Chruczek zasypia, ja zresztą też. I Magda budzi mnie już w Nafplio.
Piękna, kurortowa miejscowość to perełka nie tylko architektury, ale i nowożytnej greckiej historii. Bo to, że był tu trzy tysiące lat temu kwitnący port, to norma. W czasach bizantyjskich wybudowano na wzgórzu potężną cytadelę. A potem rządzili tu krzyżowcy, wenecjanie, a wreszcie, dopiero w XVII wieku Nafplio opanowali Turcy. Okupacja turecka trwała tu też najkrócej, bo w 1822 roku greccy powstańcy szturmem zdobyli cytadelę i stąd rozpoczęła się ofensywa greckiej wojny o niepodległość. Przez jedenaście lat Nafplio było stolicą Grecji (Ateny za tureckiej okupacji bardzo podupadły i na początku XIX wieku liczyły ponoć ledwo 6 tysięcy mieszkańców). Tu rezydował pierwszy prezydent – Joanis Kapodistrias. I w Nafplio zginął, zastrzelony przed kościołem, przez członków klanu rodzinnego Mawromichalisów, gdy podpisał nakaz aresztowania ich przywódcy.
Chodząc po spokojnych uliczkach Nafplio wydaje się, że wszelkie akty przemocy są tu niemożliwe. Nafplio dziś przypomina nam francuskie kurorty na Lazurowym Wybrzeżu. Eleganckie sklepy, czyste ulice, wyłożone marmurowymi płytami chodniki.
Schodzimy nad wodę. Mijamy marinę i przy kafejkach znajdujemy zejście do morza. Magda wchodzi pierwsza i niemal od razu wchodzi na jeżowca, których na skałach są tu setki.
No tak, zapomnieliśmy o butach do pływania, a greckim plażom sporo brakuje do bałtyckiego piaseczku.
Jak dla mnie woda jest nieco za zimna. Ale Chruczek i Magda pluskają się twierdzą, że OK. Nie wiem, nie sprawdzałem.
Zachodzi słońce. Prosto z wody trafiamy na plac zabaw, chyba najpiękniej położony na świecie. A na pewno znalazłby się w pierwszej dziesiątce (może to jest pomysł na jakiś ranking?).
Aż żal nam, że jutro będziemy jechać dalej. Ale czekają na nas prawdziwe skarby!
1 comment
Przyznam, że brzmi to nieco przerażająco! Ale chyba mieliście dużo luzu na wypadek, gdyby jednak jakiś autobus już nie odjeżdżał danego dnia, a Wy musielibyście zostać w tym samym miejscu?