Polacy kochają wczasy All Inclusive. Według serwisu Travelplanet.pl aż 80 procent naszych rodaków wybiera wyjazdy do zamkniętych hotelowych resortów z pełnym wyżywieniem. Jednak my uważamy, że to wakacje podwyższonego ryzyka. Dlaczego?
Nic co ludzkie nie jest nam obce. All Inclusive znamy od podszewki. Magda pracowała kiedyś w Sharm El Sheikh jako rezydentka biura podróży. Mnie zdarzyło się być na takim wyjeździe. I choć dziś unikamy tych klimatów, to nie ma się co oszukiwać – All Inclusive jeszcze długo będą miały opinię najlepszych z najtańszych możliwych wczasów.
Ale choć pewno wielu z nas się na taki urlop kiedyś wybierze…
– bo mąż lubi
– bo są animacje dla dzieci
– bo nie chce mi się gotować
– bo nie trzeba się o nic martwić
– bo mogę poleżeć na leżaku i nic nie muszę robić
– bo jest super cena
– [wstaw dowolne wytłumaczenie]
…to warto jest zachować czujność, bo jest bardzo prawdopodobne, że…
1. Sporo przytyjemy
Przekleństwem All Inclusive jest irracjonalny strach, że jeśli wyjdziemy na parę godzin ze swojej złotej klatki, to przepadnie nam „zapłacony” posiłek, który „się należy”. Bardzo łatwo jest wpaść w typowy rytm All Inclusive: o świcie rzucamy ręcznik na leżak. Potem obfite śniadanie. Pierwszy drink nad basenem. Syty obiad. Drzemka z drinkiem na leżaku. Pięciodaniowa kolacja i błogi sen strudzonego wypoczynkiem wczasowicza. W efekcie przez siedem dni w tygodniu pilnujemy stołówki i wyskakujemy tylko nad basen (bo tam jest bar z darmowymi drinkami). A potem znów lądujemy w kolejce do szwedzkiego stołu. A po tygodniu wracamy 5 kilo ciężsi.
2. Nie poznamy w ogóle kraju, do którego przyjechaliśmy
Wycieczki fakultatywne są relatywnie drogie, a towarzystwo w autokarze raczej nie będzie lepsze niż to nad basenem. Ale jeśli alternatywą jest leżenie na leżaku ze szklanką ciepłej, rozwodnionej whisky, to nie ma takich pieniędzy, których nie warto byłoby oddać za wyrwanie się z tego piekła. Wydaje się, że smażenie się na słońcu i czytanie kolorowych magazynów sprzed paru tygodni wydaje się kuszącą perspektywą jedynie wtedy, gdy roztacza ją przed nami tryskający entuzjazmem sprzedawca, świeżo po kursie wpływania na klientów technikami NLP, prawda? A jednak jest wielu wczasowiczów, którzy kraj, w którym spędzili 2 tygodnie, widzieli dwa razy – w drodze z lotniska do hotelu i z powrotem.
3. Nie zobaczymy niczego poza hotelem
Hotelowa enklawa daje złudne poczucie bezpieczeństwa. Jadąc samodzielnie do Egiptu, Tunezji, czy Kenii, włączamy myślenie i instynkt samozachowawczy. Nie pchamy się w kostiumie kąpielowym do meczetu. Nie spacerujemy machając portfelem. Nie wciskamy ludziom w twarze obiektywów aparatów fotograficznych. Problem w tym, że zbyt często zapominamy, że choć my mamy wakacje, to inni tu mieszkają, pracują… Po prostu są u siebie. Normalnie by nas to zaciekawiło. Ale zamknięty świat resortu All Inclusive zasysa nas, jak nowoczesne, klimatyzowane centrum handlowe. Po co mamy iść na miejscowy targ, skoro pamiątki kupimy w hotelowym sklepiku? Po co próbować potraw z lokalnej knajpki, jak w czwartek, czy piątek wieczorem będzie w hotelowej restauracji bufet z miejscowymi przysmakami przyrządzonymi na europejską modłę? Po co mamy słuchać jazgotu jakiejś dziwnej muzyki dobiegającej z podejrzanych spelunek w zaułkach pobliskiego miasta (którego nazwę natychmiast zapomnimy), jeśli tu, w hotelu, z głośników sączy się delikatny pop znany z radia?
4. Będziemy mieli uczucie, że jesteśmy fajni
Wiem, że po kilku dniach otępiającego luksusu All Inclusive trudno w to uwierzyć, ale za murem oddzielającym nasz hotel od świata, też jest życie, choć przemysł turystyczny stara się tę informację przed nami ukryć. Dlaczego? Bo często nasze dobre samopoczucie, w zetknięciu z rzeczywistością, gwałtownie się psuje. Lubimy o sobie myśleć, jako o dobroczyńcach lokalnych społeczności z trzeciego i czwartego świata. Przecież to dzięki naszym pieniądzom lokalsi mają pracę. Powinni traktować nas jak swoich mecenasów.
No niestety… To rzadko jest prawdą. Jeśli resort, w którym spędzamy wakacje jest oazą luksusu w morzu biedy i brudu to może powinniśmy zadać sobie kilka pytań: Czy biuro podróży, w którym kupujemy wycieczkę należy do lokalnego przedsiębiorcy? A może płaci tu podatki? Też nie? Spaghetti bolognese i pizza w hotelowej stołówce to potrawy z produktów kupionych na tutejszym targu? Nie? Może tania wódka w barze przy basenie powstała w pobliskiej gorzelni? No nie. To zlewki dostarczane przez największe światowe koncerny. A kelnerzy, kucharze, pokojówki i tragarze? Zarabiają najniższą pensję, lub wręcz są zatrudniani na dniówki. Jeśli zachorują, albo się zestarzeją, to z dnia na dzień stracą pracę. Nie wierzysz? Myślisz, że jest tu ścieżka awansu jak w fajnej korporacji? No to otwórz oczy. Od recepcjonistki wzwyż kadra jest międzynarodowa. Lokalsów tu nie spotkamy. Kiedyś, gdy tu nie było hotelu, mieli swoją ziemię, którą uprawiali. Może wypływali na połów ryb. Potem ziemię wykupił koncern, który zbudował tu hotel. Pieniądze – tak często bywa – trafiły do przepastnych kieszeni miejscowych polityków. Hotel wykopał baseny, nad którymi tak nam się przyjemnie siedzi na leżakach. Ale przez to w okolicy wyschły studnie. Nie ma już publicznych plaż i małych portów. Nie ma ziemi do uprawiania, bo na najlepszych gruntach stoją hotele. Jedynym pracodawcą jest hotel, który płaci lokalsom grosze. Miejscowi mogą też spróbować założyć knajpkę, czy sklep, licząc, że bogaci goście z resortu wyłonią się choć na chwilę i zechcą zostawić u nich parę groszy. Tylko, że All Inclusive wciąga wczasowiczów jak czarna dziura… I tak hotel się bogaci, a okolica biednieje.
Prawda jest taka, że jeśli chcemy poznać kraj, do którego się wybraliśmy, spróbować smaku miejscowych potraw, zobaczyć jak wygląda zwyczajne życie, to musimy wyjść z hotelu i odżałować parę euro na bilet autobusowy, taksówkę, czy zakupy na targu. Z bólem serca trzeba odpuścić obiad w hotelowej stołówce i ryzykując ból brzucha, zjeść coś w lokalu z plastikowymi stolikami i menu w języku, którego nie znamy. Inaczej ten wyjazd nie ma sensu. Bo jeśli naszym marzeniem jest dobrze się wyspać, najeść i poleżeć na leżaku z drinkiem w ręku, to naprawdę lepiej jest już wybrać się do bardzo dobrego hotelu All Inclusive w Mikołajkach. Przynajmniej nie trzeba zarywać nocy na przelot, no i wszyscy mówią po polsku…
13 komentarzy
Wszystko co napisałeś jest prawdą. Tylko, że niskie ceny, komfort, bezpieczeństwo, pyszne papu i darmowe drinki dla 80 procent są synonimem wypoczynku. Ty wypoczywasz zwiedzając zaułki Betlejem, ale Janusz z Grażyną nie zarezykują. Bo i po co? A nuż coś się stanie? Teraz zachęć allinclusiwowców do prób wyjscia za bramę hotelu. Jaka szansa że mnie porwą w Tunezji, a jaka w Egipcie? I czy można poderwać dziewczynę w Kairze? Jak odróżnić fałszywe złoto? Jakie wziasc lekarstwa?
Aldku, każde wyjście poza strefę swojego komfortu i poznania wiąże się z licznymi zagrożeniami. Ale przede wszystkim jest to doświadczenie traumatyczne dla naszych przesądów, uprzedzeń i utartych przekonań. Bo jeśli już sobie poukładaliśmy w głowie, że tak jak to widzieliśmy w Dzienniku Telewizyjnym, ludzie na południe od Morza Śródziemnego są czarną masą z wykrzywionymi wściekłością twarzami to po przejściu paru przecznic w Marrakeszu, czy Akabie, będziemy się musieli skonfrontować z całkiem nowym obrazkiem. Zobaczymy dzieci, idące do szkoły, z tornistrami takimi jak my nosiliśmy w latach ’80. Zboaczymy kobiety na targu kupujące chleb. A do faceta z granatami (!!!) sami chętni podejdziemy, żeby nam za parę groszy sprzedał szklankę soku.
Pewnie Cię zaskoczę, ale all inclusive to nie forma przymusu. To duża wygoda. Jeżdżę z biurami podróży, gdyż podróżuję sama, a na dodatek nie bardzo chce mi się szukać połączeń i hoteli. Jeśli mogę wybrać opcje all inclusive, to wybieram. Po to, żeby nie zawracać sobie głowy wyżywieniem. W hotelu spędzam niewiele czasu, za każdym razem zaliczam większość miejscowych atrakcji (mam na myśli atrakcje w promieniu kilkudziesięciu kilometrów). Zdarza mi się, że przepada obiad, ale śniadanie i kolacja zawsze na mnie czekają. Wbrew pozorom nie jestem wyjątkiem. Co do krajów arabskich, to absolutnie najlepsza forma dla samotnej kobiety – odpoczywałam kiedyś po rejsie po Nilu przez kilka dni w Hurghadzie, okolicę dość dobrze poznałam (na odległość buta), ale nie śmiałabym stołować się na mieście. To juz któryś tekst, który czytam będący atakiem na all inclusive i przedstawiający to jako synonim siedzenia w hotelu. OK, są ludzie, którzy nie ruszają się poza hotel, ale są to ludzie, którzy mają problem z językami i komunikacją, są nieobeznani z zagranicą i wszystko obce ich przeraża, a na dodatek pewnie mają mało kasy, a i tak wyjazd kosztował ich dużo. Każdy jednak ma prawo do wyboru formy wypoczynku. A wszelkie uogólnienia są słabe – to że ludzie z all inclusive nie ruszają się poza hotel również.
Nie miałem intencji atakowania wczasów All Inclusive. A tym bardziej nie dołączyłem się do żadnego zorganizowanego hejtu na taki typ wypoczynku. Wręcz przeciwnie. Już w pierwszym akapicie piszę, że All Inclusive jako formę spędzania zagranicznych wakacji wybiera w tym roku (i zapewne w przyszłym również) aż 80 procent Polaków. I jeżeli z czymś chciałbym walczyć, to z utożsamianiem All Inc. z leżeniem nad basenem i wciąganiem darmowych drinków. Bo – jak sama zauważyłaś – takie skojarzenie jest coraz mocniejsze. I jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to wyrośnie kolejne pokolenie, które nie zna innej formy spędzania wakacji. CHodzi mi też o to, żebyśmy byli świadomymi turystami, którzy korzystają z tego niezwykłego, pierwszy raz w naszej tysiącletniej historii, czasu, gdy możemy swobodnie podróżować po świecie i poznawać inne kultury. All Inclusive jako baza to fantastyczny pomysł – o tym właśnie piszę w tekście. Ale jeśli nie wyściubimy nosa poza mur resortu, to tracimy okazję na poszerzenie swoich horyzontów, a lokalna społeczność nic nie zyska na naszej podróży do ich kraju. Ten ostatni aspekt jest – moim zdaniem – niesłusznie pomijany we wszelkich rozmowach o All Inclusive. I o tym też piszę.
Po prostu jest jakaś grupa … dość duża, ludzi którzy nie są ciekawi kultury czy przyrody, mają zbyt ciasne horyzonty (najczęściej) po prostu są kulturowo niekompetentni to wina szkoły i rodziców, zaniedbanie wychowawcze, jakaś grupa osób nastawionych jedynie na używki, chcą chlać, jarać, naćpać … i tyle, jakieś parki które interesuje tylko częsta kopulacja … to jest all inclusive w 90%, plus buraki które z Sopotu zraza przyjeżdżają na Majorkę poszastać kasa w dyskotece i jeszcze parę ppdobnych kategorii.
Od razu zastrzegam, że nie mam monopolu na prawdę, a jedynie swoją intuicję popartą pewnym doświadczeniem. Ta grupa, o której wspominasz, na pewno istnieje i jest mocno widoczna, ale wcale nie jest w większości. Problem w tym, że to jest najłatwiejszy sposób „odpoczynku” na wczasach all inc. I jest subtelnie podpowiadany przez organizatorów. Bardzo wiele rodzin przyjeżdża na takie wczasy z otwartą głową i jeśli by im zaproponować coś więcej, z pewnością by z tego skorzystali. A często nawet nie wiedzą, że można.
Bardzo dobrze że jest all inclusive, pozwala przełamać lęk przed wyjazdem, barierą językową, terrorystami itd. Nawet takie ograniczone kontakty z innymi krajami cywilizują nasze społeczeństwo, a na pewno ułatwią poszerzenie horyzontów następnego pokolenia.
Na marginesie: nigdy nie byłem na all inclusive, ale od wielu lat marzy mi się, żebym wreszcie na wyjeździe nie musiał się o wszystko martwić, poleżeć na leżaku i nic nie robić. Może bym nawet wytrzymał 3 – 4 dni, byłoby super.
Gdybym nigdy nie był na wczasach All Inclusive, to na pewno uważałbym tak jak Ty – że taki wyjazd ułatwia poszerzanie horyzontów, i że lepszy taki wyjazd niż żaden. Ale niestety znam All Inclusive z autopsji. I uwierz mi, jeśli spełnisz swoje marzenie i wyjedziesz do zamkniętego resortu z mocnym postanowieniem, by poleżeć na leżaku i nic nie robić, to po powrocie nie będziesz nawet pamiętał gdzie byłeś. Tezą tego tekstu nie jest hejt na All Inc, ani tym bardziej na 80 procent Polaków, dla których to jest naturalny wybór wakacyjny. Moją intencją było podsunięcie paru pomysłów jak z typowych wczasów All Inclusive zdobyć coś więcej.
Na poważnie: jak napisałem wytrzymałbym pewnie 3 – 4 dni, przy czym doświadczenie to byłoby tak dojmujące, że zapamiętałbym je na długo. Ale zgadzam się, że poświęcenie dwóch tygodni życia na jałową rozrywkę (?) jest czystą stratą. Myślę, że rodacy też po kilku wyjazdach na takie wczasy w większości odważą się i spróbują samodzielnych wypadów. Jednak przy wiadomej niechęci do nauki języków nadmierna ufność we własne możliwości często prowadzi do sytuacji śmieszno-traumatycznych. Kilka lat temu znajomy (bez niemieckiego, kiepski szkolny angielski) wypuścił się z rodziną samochodem do Wiednia. Dotarł do centrum, wjechał na podziemny parking i utknął przed szlabanem, bo nie wiedział jak go uruchomić. Po dłuższym czasie w nerwach i stresie wyjechał tyłem pod górę i nie zatrzymując się nigdzie wrócił do Polski. Chyba jednak polecałbym mu all inclusive.
Ludzie! Obywatele! Koledzy! Rodacy! Nie przejmujcie się głosami tych wszystkich wybrzydzaczy! Wyjeżdżajcie – wszystko jedno gdzie: hotel Hilton Continental w Cannes, pod namiot na Mazurach albo do Mlada Boleslav. Najważniejsze – ruszcie tyłki, spakujcie walizki, a potem rozglądajcie się wokół siebie, bo świat wszędzie jest ciekawy.
Zawsze jezdze all inc. I zawsze hotele 5*. I wybieram rozne kraje. Jade wypoczac i zwiedzic. Jeden dzien spedzamy na plazy ( nie nad basenem) a kolejny lapiemy autobus/riksze czy co tam jezdzi i zwiedzamy atrakcje w okolicy. Nie wydaje mi sie ze siedze zamknieta w hotelowej enklawie. Jesli chcemy „wycieczke fakultatywna” kupujemy ja od lokalnych sprzedawcow. Sa grupy ludzi moczacych cale dnie nogi w basenie ale to jest mniejszosc all inc. Ale rozumiem rozne punkty widzenia. Moi tesciowie jezdza po jakichs zakamarkach – Boliwia, wyspy Wielkanocne, Nowa Zelandia, Gambia itp z biurem na 3-4tyg na objazdowke. I smieja sie z nas ze oni tak naprawde cos zobacza zza szyby autokaru i poznaja kraj. Nie wychodza sami poza hotele, wszedzie tylko z przewodnikiem jezdza. A my, ktorzy jezdzilismy sami po Jukatanie jestesmy wedlug nich dziwni i wygodniccy.
Myśle że autor artykułu za ostro traktuje turystów All inclusive. Przeciętny Kowalski, Smith,czy Larsön zapieprzają cały rok z 1/2 zimy po to żeby trochę poleniuchować poczuć się lepszym. Nie dziwi mnie że nie wychodzą z hoteli. Mając 3 dzieci i niemowlę w wózku nie wyobrażam sobie łażenia ulicami Egiptu tak bez strachu. Dajmy ludziom odpoczywać jak chcą. W brew opiniom autorów takich artykułów ludzie kochają takie wyjazdy czując się bezpiecznie i zrzucając z barków codzienne wykarmienie i niańczenie całej rodziny.Lokalny przemysł nie ma szans się podnieść bo ludzie w nim tkwiący żyją nadal innym czasami i jak to Arabowie, Afrykanie , południowcy, Grecy są zbyt leniwi żeby się dostosować do panujących warunków rynkowych i nowych standardów.
All Inclusie jest ok, tylko wcześniej trzeba dokładnie sprawdzić co tak na prawdę zawierać będzie nasza oferta all. Może warto sprawdzić all ultra i o nic się nie martwić. Nauczyłam się już, żeby podczas szukania oferty zastanowić się poważnie co wybrać. Czasami nawet wybór wariantu BB okaże się wielką oszczędnością. Wszystko zależy od ludzi i wymagań 😉 Tutaj można trochę poczytać, trafiłam przypadkiem na taki ciekawy artykuł https://trivabook.pl/co-wybrac-na-wakacje-all-inclusive