Dziś jest 17 marca. Świętego Patryka. I moje urodziny. Od lat staram się spędzać je w ciekawych miejscach. Rok temu byliśmy w Budapeszcie. Dwa lata temu w Tbilisi. Trzy lata temu w Dublinie. Cztery…
Dziś razem z Sergiuszem i Chruczkiem jesteśmy w Belgradzie.
To już nasz trzeci dzień w stolicy Serbii. Zaczynamy się tu czuć, jak u siebie w domu. I coraz więcej rozumiemy z trudnej historii tego narodu. Chodząc po rozświetlonych wiosennym słońcem ulicach nie mogę przestać myśleć o tym, że w tłumie obok mnie przebiegają ludzie, którzy brali udział w strasznych rzeczach. I to zaledwie piętnaście lat temu. Mijamy co chwilę graffiti na murze: „Wolność dla Ratko Mladića!”. To legendarny generał bośniackich Serbów, który jest dziś sądzony przed trybunałem w Hadze. Jest odpowiedzialny za zbrodnie wojenne podczas oblężenia Sarajewa i za ludobójstwo w Srebrenicy. Ale dla wielu ludzi tutaj, jest po prostu bohaterem.
W sklepie spożywczym, nieopodal naszego hotelu (gdzie kupujemy dla Chruczka mleko „Moja Kravica” a dla nas czarnogórskie wino Vranac), na honorowym miejscu wisi zdjęcie Władymira Putina. Niezrozumiała dla Polaków miłość Serbów do bratniego narodu rosyjskiego, ma źródło w historii i geografii. W geografii – to dość oczywiste – dlatego, że Serbia nigdy z Rosją nie graniczyła. Nie doświadczyła mroźnego oddechu rosyjskiego imperializmu. Nigdy z Rosjanami Serbowie się nie bili, w desperackich powstaniach. Wręcz przeciwnie – to Rosjanie byli pogromcami ich odwiecznych wrogów i zaborców – Turków i Austriaków. A w 1999 roku, gdy prawie cały świat przyklasnął nalotom NATO na Belgrad, to Rosjanie protestowali i otwarcie wspierali Braci Serbów. Takich rzeczy się nie zapomina.
Rano zmieniamy hotel. Z Belgrade City Hotel położonego tuż przy dworcu (od czasów podróży Koleją Transsyberyjską kocham przydworcowe hotele) przenosimy się do butikowego Allure Caramel Hotel by Carisma. Z majestatycznego budynku z lat ’90 XIX wieku przeskakujemy do modernistycznego pałacyku z 1927 roku.
Przepakowujemy się i ruszamy w miasto. Przechodzimy przez dzielnicę cyganerii Skadarlija. Nazywają to miejsce belgradzkim Montmarte. Piękne restauracje i nastrojowe kawiarnie mają wystawione na brukowany chodnik menu po angielsku. To ma przyciągnąć turystów, ale nas odstrasza. Nie dajemy się zagonić na kawę, czy pleskavicę, bo już wiemy, że ceny tu są cztery razy wyższe niż w lokalnych restauracjach.
W pięknym jak w Londynie parku na Placu Studenckim Chruczek urządza strajk. Mamy się zatrzymać na placu zabaw. Kolejne pół godziny spędzamy na huśtawkach. A potem idziemy zwiedzać Kalemegdan.
Belgradzka cytadela we wszystkich przewodnikach jest określana jako najciekawsze miejsce turystyczne miasta. Obronne wzgórze, z trzech stron oblewane wodami Dunaju i Sawy, było od wieków ufortyfikowaną warownią. Dziś to wielki park. A między ceglanymi murami wciśnięto korty tenisowe i boiska do koszykówki. Z zachowanego fragmentu murów jest fantastyczny widok na ujście Sawy do Dunaju. Chruczek szaleje zbierając wiosenne kwiatki dla mamusi i uciekając od taty, który najchętniej wsadziłby go do wózka.
Skręcamy do muzeum wojny. W głębokiej fosie otaczającej twierdzę stoją czołgi, torpedy, działa i tankietki. Chruczek uważnie zaczyna zwiedzanie. To chyba pierwsze muzeum, które tak go zainteresowało, a widział ich już sporo. Spędzi tu godzinę, oglądając kolejno wszystkie eksponaty i starając się je „naprawić” przy pomocy patyka.
W końcu udaje się go zagnać do wózka, gdzie natychmiast zasypia. Mamy trochę dość. Chcielibyśmy usiąść w kawiarni, albo lokalnej knajpce. Coś zjeść, odpocząć. Wracamy głównym deptakiem Belgradu – aleją Kniazia Michała. I kłócimy się – jak nie my. Sergiusz pokazuje mi kolejne ekskluzywne kawiarnie, które kompletnie mi się nie podobają. Wydawało mi się, że oboje nie znosimy „turystycznych” miejsc, a zamiast tego wolimy lokalne klimaty. A on, jak idiota, chciałby przede mną błysnąć i zaprosić mnie w moje urodziny, do kawiarni przy głównym deptaku.
Mówię mu co o tym myślę, a on się obraża. W końcu jednak się godzimy i znajdujemy całkiem fajną restaurację nieopodal małego bazarku. Pełno mieszkańców z sąsiedztwa i zero turystów. Jest uroczo. Czas zatrzymał się tu chyba jakoś w okolicy moich urodzin 36 lat temu. Tu, za ok. 80 złotych dostaniemy górę jedzenia i wina.
Do domu (czyli hotelu) wracamy w dobrych nastrojach. I tu – zaraz po wejściu, ktoś puka do drzwi. Concierge wjeżdża z wielkim, drewnianym stołem na kółkach, na którym jest urodzinowy tort.
– Chocolate cake! – krzyczy z radości Chruczek.
A ja się martwię. Bo tort jest pyszny. A nie damy rady go sami zjeść.
Może ktoś z was jest w Belgradzie i pomoże?
2 komentarze
Będę. Będę ale za 6 dni! 🙁 Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, to z pewnością cudowne móc świętować w Belgradzie. Ja zostawiłam tam swoje serce i wracam chociaż dwa razy do roku. W przyszłym tygodniu swoje drugie święta wielkanocne będę spędzać właśnie tam. Z moją uroczą serbską rodziną i przyjaciółmi, którzy będą nimi już na całe życie 🙂
Srbija je lepa zemlja! 🙂
Strasznie mnie denerwuje stronniczość, bo przeciezr przyjeżdżają c do Polski nikt nie mówi tylko o antysemitach czy rasistach, trzeba zrozumieć Bałkany i to, że Serbowie nie byli jedynymi winnymi za zbrodnie na Balkanach, patrz Krajina w Chorwacji, nikt nie mówi o faszystach w Chorwacji, czy ludobójstwa ch nardodu serbskiego na Kosowie. Nie generalizujmy, to nie demony, takich samych zbrodniarzy znajdziemy w Bośni czy Chorwacji…