Home Emigracja Dzień otwarty – będzie zabawa!

Dzień otwarty – będzie zabawa!

by Sergiusz Pinkwart

Nasza przyjaciółka napomknęła mi kiedyś, że w Anglii za luksus pozostawienia bachora pod opieką i zajęcia się swoimi sprawami, trzeba słono płacić. Nie bardzo jej uwierzyłem, bo przecież wyczytałem, że 15 godzin tygodniowo funduje w przedszkolu Królowa i rząd JKM. Ale najwyraźniej nie doczytałem czegoś, co było na dole strony małym druczkiem.

– W każdą środę? – Uniosłem brwi.
Twarz Mr. Grahama, wychowawcy w klasie naszego syna rozjaśniła się szczerym uśmiechem.
– Tak jest. Środa będzie dniem, w którym rodzice bawią się w przedszkolu razem z dziećmi.
Mój brak entuzjazmu najwyraźniej zupełnie mu nie przeszkadzał.
– Ale cały dzień?
Mr. Graham chyba się wreszcie połapał o co mi chodzi, bo jego uśmiech zgasł i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem porzuconego w kopnym śniegu pekińczyka.

– Nie musi być cały dzień. Wystarczy pół godziny.

Tak więc w środę stawiłem się w przedszkolu razem z naszym dzieckiem. Wili był podekscytowany i wyraźnie dumny. Od razu, po podpisaniu się na liście (inne trzyletnie dzieci już pięknie kaligrafują swoje imiona, a nasz Chruczek po prostu bombarduje kartkę gradem kropek i kresek), zaciągnął mnie do czegoś, co bez namysłu nazwał „my house”. Poczułem się jak Guliwer w krainie liliputów. Przytulne (żeby nie powiedzieć „ciasne”) wnętrze przypominało wyrośnięty domek dla lalek. Wili szybko zrobił mi herbatę, nie zapominając o dodaniu mleka. Oczywiście wszystko na niby.

Potem poszliśmy na niewielką antresolę, gdzie rozgrywała się bitwa morska najprawdziwszymi miniaturowymi okrętami. W końcu Liverpool to miasto portowe. Obok był stragan z plastikowymi warzywami. W drugim pokoju dzieciaki w kolorowych kitlach zasłaniających mundurki, malowały farbami abstrakcyjne obrazy. Przy niewielkiej misce z wodą, dwaj chłopcy bawili się w zmywanie naczyń. Pod oknem, jakby to było najbardziej naturalne na świecie, stały trzy włączone komputery. Czasem jakieś dziecko zakładało słuchawki i zabierało się za oglądanie przygód Świnki Peppy.

Tylko rodzice nie potraktowali zaproszenia na „dzień otwarty” poważnie. Większość się zmyła, jak co dzień. Ci, którzy zostali, mieli niezłą zabawę.

Mnie niezmiennie zachwyca to, że mój trzyletni syn dogaduje się bez widocznego trudu z angielskimi rówieśnikami. Umie się już kłócić z nimi w języku Szekspira. A gdy zwraca się do swojego wychowawcy, to melodię i akcent ma już taki, że nie jestem w stanie tego powtórzyć. Brzmi to mniej więcej tak: „Myst’ Kraam!”.

Strasznie jestem dumny, że tak dobrze mu idzie.

I – to zabrzmi głupio – cieszę się na to, że za tydzień znów będę mógł tu przyjść i przekonać się na własne oczy, jak wygląda nauka w Nursery.

W sumie ten pomysł z „otwartymi środami” nie był taki zły…

Related Articles

1 comment

Małgorzata Pawłowłowska-florian 14 października 2016 - 10:44

hmmm…dziwne…u nas Sławek (kolega z pracy ) non stop ma jakieś dni „wewnetrzne” w przdszkolu i sie z żoną dzielą..za „naszych” czasów to owszem dni otwarte były tylko na jakieś święta..teraz przedszkola się starają;) i bardzo dobrze (oby rodzicom sie chciało i dostali wolne w pracy ) to w takim razie zapraszam do przedszkoli w Nowym Sączu 😉 ..

Reply

Leave a Comment