Wszystko ma swoją cenę. Jednak na południe od Morza Śródziemnego na straganach próżno szukać metek, bo wartość towarów ustalają kupiec i sprzedawca w drodze negocjacji. Jeśli wiesz, że nie umiesz się targować i w takiej sytuacji czujesz się niekomfortowo to nie jesteś sam. Ale wiemy jak Ci pomóc.
Wszyscy znamy ludzi, którzy uwielbiają się targować. Nie przepuszczą żadnej okazji, by zbić cenę, a po powrocie z wakacji z dumą prezentują swoje „trofea”:
– Afrykańska maska „z prawdziwego hebanu”. Weź do ręki. Zobacz jaka ciężka! Masaj płakał jak sprzedawał. Chciał 300 dolarów. Po godzinie targów oddał za 20. I jeszcze dołożył bransoletkę z koralików.
– Torba z prawdziwej skóry. Zobacz (pstryka zapalniczką i przytyka płomień do torby) nie topi się. Czyli to skóra, a nie plastik! Dwa dni tam wracałem. Rzucałem swoją cenę i odchodziłem. Aż kupiłem za równowartość stu złotych.
– Popatrz na tę chustę. Prawdziwa paszmina. Facet łaził za nami przez godzinę. Zaczął od 150 dirhamów, a w końcu, jak już wsiadaliśmy do autobusu, to spuścił do 50.
Udane targowanie dodaje endorfin i poprawia samopoczucie. Z pewnością. Jednak ja nigdy za tym nie przepadałem. I wiem, że nie jestem w tym osamotniony. Wielu ludzi nie lubi się targować. Właściwie dlaczego?
Ustalania ceny na zasadzie negocjacji, czyli „targowania się” musiałem się nauczyć, bo pół świata handluje w ten właśnie sposób. Ale doskonale rozumiem ludzi, którym na widok straganu wypełnionego fajnymi towarami, cierpnie skóra. Rozumiem ich, bo wiem co czują:
„Cholera, Zaraz mnie orżną, bo nie umiem się targować”
„Przecież jak mu powiem, żeby mi to sprzedał za połowę ceny, to się obrazi. A ta torebka naprawdę mi się podoba…”
Nikt nie lubi być zwierzyną łowną. Głupią gęsią, którą się bez litości podskubuje.
Jeśli pojedziemy dalej w głąb Azji, czy Afryki, dojdzie jeszcze jeden – dla mnie bardzo istotny element: poczucie winy. Chcąc nie chcąc jestem tutaj przedstawicielem tego bogatego, sytego świata, który ma bieżącą wodę, prąd i pieniądze. A siedzący na gołej ziemi sprzedawca ma tylko te nieudolnie ulepione koraliki, czy krzywo wykuty amulet. To jego cały skarb i nadzieja, że uda mu się coś wcisnąć naiwnemu białasowi i dzięki temu jego dzieci będą dziś miały co jeść. Cena, którą mi rzuca, jest oczywiście mocno zawyżona. Ale czy mam się z nim zażarcie targować, żeby coś, co jest warte dwa złote, kupić za trzy, a nie za siedem?
– Targuj się, bo on się obrazi, jak mu zapłacisz bez gadania! – upomina mnie surowo „specjalista”, który po długiej batalii „wyrwał” jakąś pierdołę za trzy pięćdziesiąt, zbijając cenę z dziesięciu.
Czy to rzeczywiście prawda z tym obrażaniem się za płacenie żądanej ceny? A może tylko on tak sobie wmówił, żeby poprawić samoocenę?
Żeby uniknąć żenujących sytuacji, wypracowałem system targowania, który jestem w stanie bez większych stresów wprowadzić w życie. I który działa bez wyrzutów sumienia.
Po prostu, zanim zacznę o coś walczyć, sam ze sobą ustalam widełki cenowe, które są dla mnie do zaakceptowania. Wymaga to nieco wysiłku, ale naprawdę się opłaca.
Jeśli kwota, którą podaje sprzedawca, jest w okolicach dolnych widełek mojej „wymyślonej” ceny, to bez gadania wyjmuję portfel i płacę. Bo ten towar był dla mnie tyle warty. Kropka.
Jeśli podaje górne widełki, to ja podaję dolne i metodą kolejnych przybliżeń dochodzimy do zgody, ale bez spinania się i nerwów.
Jeśli rzuca cenę powyżej górnej granicy moich „widełek”, to nieco zaniżam dolne widełki i startuję z negocjacjami z tego poziomu. Nie mam ambicji, by spotkać się koniecznie w połowie drogi (choć to na pewno najlepsze rozwiązanie). Ważne – dla mnie, mojego portfela i samopoczucia – żeby cena była skalkulowana rozsądnie. Emocje są tu zawsze złym doradcą. Zaczynając targowanie umawiam się z samym sobą, że jeśli cena nie zejdzie do poziomu, który sobie wyznaczyłem, to po prostu tego nie kupię. W 99 procentach przypadków zainteresowała mnie jakaś rzecz, bez której spokojnie mogę się obejść. Piękną nową chustę, mogę dziś zastąpić szalikiem, który już mam. Przyprawy – jeśli są za drogie – kupię w markecie po powrocie do kraju. A jeśli tu są tańsze, to znaczy, że to ja postępuję nieetycznie, a nie sprzedawca…
Im jestem starszy, tym sprawy etycznego zachowania za granicą bardziej mnie obchodzą. Ostre negocjacje cenowe z kimś, kto żyje za dwa dolary dziennie nie dadzą mi satysfakcji, nawet jak skończą się moim zwycięstwem.
Nie przepadam też za celebrowaniem targowania. Oczywiście tylko idiota pokazuje na początku negocjacji jak bardzo mu się dany towar podoba. To zawsze podnosi pułap cenowy i zmusza nas później do żmudnego zbijania ceny.
Gdy mam pewność, że oferuję uczciwą stawkę, a mimo wszystko sprzedawca „czując krew” upiera się przy kwocie powyżej mojego limitu, stosuję zagrywkę kończącą, której skuteczność oceniam na mocne 80%. Po prostu wyjmuję z portfela odliczoną kwotę i mówię, że więcej nie dam. Jeśli targowaliśmy się już jakiś czas i kwota jest rzeczywiście kompromisowa, to zazwyczaj się udaje. Jeśli sprzedawca jest nieugięty, bez żalu odchodzę. Zrobiłem, co do mnie należało.
Oczywiście, że zawsze przepłacimy. Jasne, że miejscowi, a chociażby ci, którzy mówią w lokalnym dialekcie, zapłacą za to samo dużo mniej. Ale im szybciej się z tym pogodzimy, tym będziemy szczęśliwsi.
Niechęć Europejczyków i Amerykanów do targowania się, zmienia obyczaje. Na suku w Marrakeszu coraz więcej stoisk reklamuje się tabliczkami „fixed price”. Znajdziemy tam pamiątki, ubrania, czy skórzane torby. Warto poszukać takiego sklepiku, choćby po to, by zapamiętać ceny. Oczywiście wybór jest tu niewielki, a towary nie grzeszą jakością. Ale wiedząc ile co kosztuje będziemy bardziej realistycznie ustawiać cenowe widełki, kupując na straganach te rzeczy, które przyciągają nasze spojrzenia. Powodzenia!