Pakowanie na wakacje to wbrew pozorom jedno z najważniejszych podróżniczych wyzwań. Zwłaszcza, że niewiele osób to lubi i często odkłada na ostatnią chwilę.
Kto nigdy nie pakował się w dniu wyjazdu albo nie zapomniał o najważniejszej i najbardziej oczywistej rzeczy, niech pierwszy rzuci kamieniem! Pakowanie na wakacje to duże przedsięwzięcie logistyczne, podczas którego trzeba przewidzieć wszelkie ewentualności, które mogą się wydarzyć podczas urlopu. Jak dowodzą badania, pakowanie na wakacje stresuje co drugą osobę wyjeżdżającą na urlop. Schody zaczynają się, gdy nie wyjeżdżamy sami i pakowanie na wakacje dotyczy również dzieci. Wtedy poziom komplikacji rośnie wprost proporcjonalnie do liczby dzieci. Gdy podróż jest w granicach Polski, to jeszcze pół biedy. Możemy czegoś zapomnieć i po prostu to dokupić, albo w ostateczności wrócić wcześniej do domu. Ale jeśli lecimy na drugi koniec świata? Co koniecznie trzeba wziąć, a co można sobie odpuścić i kupić na miejscu?
7 rzeczy od których trzeba zacząć pakowanie na wakacje:
1. Dokumenty – nasze i dziecka
Ta mała kruszynka jest nasza. To oczywiste! Prawda? Wiemy o tym bardzo dobrze. Ale czy straż graniczna uwierzy nam na słowo? Raczej nie. Rzecz symptomatyczna – gdy lecimy daleko, raczej nie ma z tym problemu. Kompletując paszporty do wyjazdu do Gruzji, pamiętaliśmy o dokumentach naszego synka. Ale gorzej jest przy bliższych kierunkach. Tam, gdzie nam wystarczy dowód osobisty, który trzymamy w portfelu, mamy skłonność do zapominania o paszporcie dla dziecka. Spontaniczny, krótki wyskok z Podhala na Słowację był na szczęście nic nieznaczącym epizodem, ale gdy zorientowaliśmy się, że nie mamy paszportu naszego synka, poczuliśmy się mocno nieswojo. Zwłaszcza, że przyjaciele faszerowali nas opowieściami o tym, jak zatrzymano ich za brak dokumentów dziecka i poza stresującym pobycie na komendzie musieli zapłacić kilka tysięcy euro kary. Inni nasi znajomi, wypoczywający w Hiszpanii, spontanicznie wybrali się na jednodniową wycieczkę na Gibraltar. I wracali do hotelu jak niepyszni, bo okazało się, że granica Hiszpanii z Gibraltarem nie jest otwarta bez ograniczeń jak inne granice wewnątrz UE.
2. Książeczka zdrowia
To tak oczywiste, że aż głupio o tym pisać, ale nam też zdarzyło się kilka razy wyjechać i zapomnieć o książeczce zdrowia dziecka. A tam są wpisane nie tylko wszystkie szczepienia, ale i choroby, które przeszedł. Odpukać – nic się nie stało. Ale gdy pomyślę o tym, jak byłem głupi, narażając syna na niebezpieczeństwo, przechodzą mi ciarki po plecach. Nigdy nic nie wiadomo, więc lepiej dmuchać na zimne.
3. Wilgotne chusteczki
Kiedy podróżujesz z małym dzieckiem jest to artykuł absolutnie pierwszej potrzeby, na równi z dokumentami. Mokre chusteczki posłużą do wytarcia brudnych rączek, buzi, noska, są nieodzownie do wytarcia pupy. Przydadzą się w podróży setki razy, gdy rozleje się soczek, czekoladka nie trafi idealnie do buzi, coś się pobrudzi, albo trzeba przetrzeć brudną powierzchnię zanim ty albo dziecko jej dotknie.
4. Ubezpieczenie i karta EKUZ
Licho nie śpi, a koszt ubezpieczenia całej rodziny podczas zagranicznego wyjazdu, to ok. 100 zł tygodniowo. Zdarzało nam się w natłoku spraw przypomnieć sobie o nim dopiero na lotnisku, albo (gdy jechaliśmy samochodem) 20 km. przed granicą. Na szczęście jest internet i formalności załatwiliśmy w kilka minut. Natomiast nie da się na ostatnią chwilę załatwić karty EKUZ, uprawniającej do bezpłatnego leczenia w krajach UE. I to trzeba sobie wpisać w kalendarz i załatwić najlepiej na długo przed wyjazdem.
5. Przekąski na drogę
Ileż to już razy ratowały nas z opresji? Długie godziny w podróży bywają dla dziecka trudne. No chyba, że malec zajmie się czymś konstruktywnym. Na przykład obgryzaniem biszkopta, albo kukurydzianej chrupki, albo zdrowego batonika z ziaren. Nasz synek lubi zjeść w drodze ulubione placki z jabłkami. Nie trzeba ich kroić i są świetną przekąską „na raz”. Wtedy ta barwna przygoda może trwać aż do czasu dotarcia do jakiejś cywilizacji. Ostatnio zawstydziła nas sympatyczna, elegancka dama, która z godnym podziwu spokojem wysłuchiwała ostrych protestów naszego dziecka na pokładzie samolotu. Po zdecydowanie zbyt długim czasie sięgnęła do przepastnej torby i wyjęła miniaturowe, twarde jak stal – obwarzanki. Dziecko przyjęło dar, zatopił w nim zęby (a właściwie – dziąsła) i przestało płakać. Na pokładzie samolotu zapanowała błoga cisza…
6. Podstawowe leki
Paracetamol w syropie to lekarstwo niemal na wszystko: bolące gardło, rosnące akurat w nocy ząbki, czy gorączkę. Zabieramy ze sobą także syrop na chorobę lokomocyjną a także przeciwuczuleniowy, zwłaszcza, gdy wybieramy się do Afryki i nie wiadomo z jaką florą bakteryjną się zetkniemy. Przydają się maści typu Vicks i plasterki. Zawsze zaczynamy pakowanie od lekarstw.
7. Butelka z piciem
Nie daj boże, żebyśmy jej zapomnieli. Podczas podróży trzeba się nawadniać i woda pod ręką zawsze musi być. A do tego najlepiej ulubione picie – nasz synek, póki co, nie wyobraża sobie życia bez soczków, bobo-fruitów. Bez jego ulubionej buteleczki z „uszami” do trzymania – trudno byłoby przetrwać najkrótszą podróż.
4 rzeczy, których możesz zapomnieć, gdy pakujesz bagaż na wakacje:
1. Duży zapas pieluszek
Wiem, to brzmi jak herezja, ale gdy wyjeżdżaliśmy na tydzień do Gruzji, pieluszki zajmowały nam połowę bagażu. A i tak ten cały zapas skończył się po pięciu dniach. Tymczasem pieluszki są w każdym sklepie, nawet w najbardziej zapadłej wsi. I są tańsze niż w Polsce. Niepotrzebnie je woziliśmy ze sobą. Podobne refleksje mieliśmy po wyjazdach do Afryki, nie mówiąc o krajach europejskich.
2. Słoiczki i soczki
Są do kupienia wszędzie. Kupowaliśmy je na Kaukazie, izraelskiej pustyni, a nawet w wiejskich sklepikach w Gambii. Niektóre trochę droższe, inne tańsze. Ale tak czy inaczej, nie ma potrzeby wykupywać nadbagażu w samolocie by zabrać zapas jedzenia dla dziecka na cały urlop.
3. Śpioszki na zapas
Wyjeżdżaliśmy na tydzień. Ja spakowałem się w bagaż podręczny. Magda – w mały plecak, a nasz synek miał ubrania w dwóch torbach. Po trzy zmiany ubranek na każdy dzień, na wszelki wypadek. Nie założył na siebie nawet połowy tych rzeczy, które wzięliśmy. Marnotrawstwo miejsca i czasu, bo wystarczy 5-6 zmian ubranek i proszek do prania dla niemowląt.
4. Wanienka i krzesełko do karmienia
Mamy znajomych, którzy podróżowali z dzieckiem zabierając ze sobą wszystko – od ulubionych pluszaków, krzesełka do karmienia, poprzez pudła z zapasem jedzenia, na plastikowej wanience kończąc. Po kilku takich wycieczkach zapakowanym pod sufit samochodem odechciało im się podróżowania z dzieckiem. Tymczasem krzesełka do karmienia (albo kolana rodziców) są dostępne zawsze, a w hotelu bez wanny dziecko można umyć pod prysznicem. Wystarczy odrobina wyobraźni i zdrowego rozsądku.
13 komentarzy
Ja bym jeszcze do tej listy must-have dodała pieluszki tetrowe. Są lekkie, szybko schną a przydają się jako:
– śliniaczek
– ściereczka
– moskitiera
– ochrona przed słońcem na szybę w samochodzie
– zabawka
– gryzaczek na rosnące ząbki
– osłona od wiatru i słońca na spacerze
My właśnie się pakujemy do Transylwanii. Problem polega na tym, że we trójkę możemy spakować się tylko w jeden plecak, a będziemy chodzić po górach, spędzimy kilka dni nad morzem i będziemy też w kilku miastach…to jest łamigłówka;-)
Super! To napisz nam potem czego najbardziej Ci brakowało, a co wzięłaś zupełnie niepotrzebnie. Pociągniemy ten temat dalej 🙂
Pakowanie całej rodziny w jeden plecak na tak różnorodny wyjazd to bardzo dobry trening logicznego myślenia. Bardzo jesteśmy ciekawi Waszych doświadczeń i sposobów 🙂 My pakując się rodzinnie stosujemy np metody armii amerykańskiej czyli zwijanie podkoszulków w ciasny rulon – wtedy zajmują jeszcze mniej miejsca. Ale i tak ciągle wychodzi na to, że rzeczy Chrucza zajmują ponad połowę bagażu, a my dwoje mieścimy się w całej reszcie (nie licząc kosmetyków Magdy 😉
O! Ja muszę bardzo walczyć z moją potrzebą zabrania wszystkich możliwych kosmetyków;-) I u nas też rzeczy Młodej zajmują zawsze ok połowy (lub więcej) bagażu. Ja wybierając rzeczy do spakowania zawsze dzielę wszystko na kilka grup 1. niezbędne 2. mogą się przydać 3. chcę zabrać, jeżeli się zmieści 🙂 Dam znać po powrocie jak nam poszło:-) PS: Wyjeżdżamy z Młodą regularnie odkąd skończyła 3 tyg (teraz ma 18 miesięcy) i z każdym wspólnym wyjazdem odkrywam co jeszcze NIE jest nam potrzebne….niedługo będę mistrzynią minimalizmu w bagażach dziecięcych:-P
Z tymi słoiczkami to nie wszędzie jest tak różowo… np. w Japonii kupić jedzenie dla niemowlaka, to prawdziwe wyzwanie. Dobrze, że wybadaliśmy sprawę przed wyjazdem i mieliśmy odpowiedni zapas. 😉
O! To ciekawe! A czym w Japonii karmią małe dzieci? Dlaczego nie jest łatwo kupić jedzenie dla niemowlaka?
My mamy za sobą podróż trzytygodniową po Birmie – i tam pieluchy polecamy brać, bo strasznie drogie. I chusteczki mokre. I o połowę większy zapas mm. Nam ledwo starczyło mimo, że liczyliśmy z zapasem. Młody miał fazę, że mimo upałów nie chciał nic pić – jedynie na mleczko dał się jakoś skusić.
Bardzo podoba mi się Wasze podejście do tematu podróży z dzieckiem i wychowywania dzieci. Sama jestem mamą i początkującą podróżniczką. Mam za sobą już kilka mniejszych i większych wypraw i dopiero dziś uświadomiłam sobie, że nigdy nie wzięłam ze sobą książeczki zdrowia. A to rzeczywiście takie oczywiste.
Pozwolę sobie umieścić link do Waszego Dziecka w drodze na swoim blogu, bo jesteście mi bliscy „ideowo”. Fajnie, że jest ktoś, kto myśli, że dziecko w podróży może być fajnym kompanem, a nie tylko kulą u nogi. Pozdrawiam!
Dzięki i zapraszamy na pokład Klubu Podróżujących Rodzin. Daj znać, gdy będziesz się gdzieś wybierać w fajne miejsce 🙂
Dzięki i do zobaczenia na szlaku 🙂
Co do słoiczków – mam tylko jedną uwagę – my zaczęliśmy podróżowanie z dzieckiem, kiedy syn miał trzy miesiące. Nie braliśmy nigdy słoiczków, ani mleka modyfikowanego, bo też podróże były raczej w miejsca cywilizowane, gdzie były jako takie sklepy. Trzeba jednak pamiętać, że w tych słoiczkach w różnych miejscach na świecie są różne rzeczy, regionalne. I jeśli dziecko jest mega wybrednym egzemplarzem (nasze nie było), to może być problem, że nagle od czwartego miesiąca w słoiczkach mamy głównie mango i passiflorę. 😉 Trzeba też przełamać wewnętrzne – o matko, a jeśli mu zaszkodzi. Skoro miejscowe dzieci na tym żyją, to pewnie nie zaszkodzi, ale przy pierwszym dziecku bywa różnie ze zdrowym rozsądkiem.
Poza tym pozdrawiam. My się właśnie pakujemy w kolejną podróż za ocean. 🙂
To prawda z tymi regionalnymi potrawami w słoiczkach. A nasz syn uwielbia eksperymenty, na bliskim wschodzie bardzo smakują mu potrawki z jagnięciny, a na wyspach rozsmakował się w puddingu z pieczeni 🙂 Szerokiej drogi i dajcie znać po powrocie jak było!