Home Podróże po świecieEuropa Ljubljana. Stolica Słowenii z dziećmi

Ljubljana. Stolica Słowenii z dziećmi

by Sergiusz Pinkwart

Zawieszona pomiędzy Wschodem a Zachodem. Raczej miasto Południa, choć ośnieżone szczyty Alp przypominają nam o mroźnym tchnieniu Północy. Ljubljana – przyjazna stolica na ludzką miarę.

Podobno to grecki heros – Jazon, który z Argonautami wiózł tędy ukradzioną w Kolchidzie skórę złotego barana, jako pierwszy wysiadł na bagnistym brzegu rzeczki Ljubljanicy. Dopłynął tu – do miejsca, na którym dziś rozciąga się Ljubljana – Dunajem i Sawą. Raczej nie był specjalnie zadowolony, bo w bagienku czekał na niego przerażający smok. Heros musiał się z nim zmierzyć, żeby razem z przyjaciółmi mógł ruszyć dalej, w stronę Grecji.

Położenie Ljubljany w Europie – mapa ze strony visitljubljana.com

Od czasów Jazona Ljubljana dorobiła się znacznej liczby smoków. Są praktycznie wszędzie i z dziećmi odkrywaliśmy je co krok – na sklepowych wystawach, miejskich pomnikach, balustradach, kawiarniach, kioskach… Wili doskonale się bawił, pewnie dlatego, że smoki to prawie to samo, co jego ukochane dinozaury.

Ljubljana to miasto przyjazne dzieciom.
Zachwycony Wili szaleje w Ljubljanie.

Ja też nie będę tego ukrywał – podoba mi się Ljubljana. Może dlatego, że im jestem starszy, tym lepiej się czuję w dawnej CK Monarchii, która przypomina mi krainę mojego dzieciństwa. Nie. Nie jestem ponad stuletnim starcem, ale moje dzieciństwo w małym miasteczku na południu Polski przypadło na lata socjalizmu, który w moich rejonach przejawiał się głównie marazmem i drętwotą. W Zakopanem władze nie miały ambicji budowania „drugiej Japonii” i całe kwartały miasta były takie same, jak przed Drugą, a może i nawet Pierwszą Wojną Światową. Mam wrażenie, że Zakopane bardziej się zmieniło w ciągu ostatnich trzydziestu lat niż w latach 1918– 1989.

Ljubljana stare miasto
Ljubljana ma w sobie coś z miast galicyjskich.

No dobrze. Dość tej martyrologii. Spacerując po Ljubljanie czułem się „u siebie”. Choć przyjechałem tu pierwszy raz w życiu, to miałem wrażenie, że znam ją dobrze i wszystko jest tu na „swoim miejscu”. Samo centrum jest wygodnym deptakiem, po którym można spacerować, przysiadając, gdy nam przyjdzie na to ochota, w jednej z wielu kawiarenek. Domy przy reprezentacyjnych ulicach mają przyjemne dla oka secesyjne fasady. Za to kościoły są barokowe, a górujący nad miastem zamek – to średniowieczna twierdza. Najwyższy budynek – Nebotičnik – prawdziwy „drapacz chmur” jest z 1933 roku, więc nie poraża nas spiętrzoną masą szkła i aluminium. Przecinająca miasto rzeka – Ljubljanica, daje się przejść po jednym z niezliczonych mostów, dwudziestoma pięcioma krokami – i nie stanowi jakiejś gigantycznej przeszkody, jak Dunaj w Wiedniu, czy Budapeszcie. No i „last but not least”, trudno czuć się obco w miejscu, w którym język (przynajmniej w pisowni) daje się czytać bez większych trudności. Ulica to „ulica”,  Salon Fryzjerski to „Frizerski Salon”, restauracja to „restavracija”, mleko to „mleko”, a najpopularniejsza przekąska to „burek”.

Ejże! Jak to burek?

Uff… Na szczęście to tylko nazwa popularnego na całych Bałkanach (ale też i w arabskich dzielnicach miast na południu Francji) faszerowanego różnym nadzieniem „pieroga” z ciasta francuskiego. Na wszelki jednak wypadek, w Ljubljanie jedliśmy wyłącznie burki wegetariańskie. Z serem były nieszczególnie dobre (ser okazał się słodkim twarożkiem), za to ze szpinakiem bardzo nam smakowały. W centrum Ljubljany jest legendarny, otwarty całą dobę Nobel Burek przy Miklošičeva cesta, gdzie za 2-3 euro można zjeść ten sycący przysmak.

Ljubljana – uubiona potrawa tutaj to burek.
Wili z zapakowanym na wynos jedzeniem. W Nobel Burek zjsze coś ciepłego 24 godziny na dobę.

Skoro jesteśmy przy jedzeniu, to omówmy szybko ten temat. Słowenia, jak przystało na kraj na pograniczu kultur, wzięła sobie to co najlepsze, od wszystkich sąsiadów. Całe wieki kulturowej zależności od Habsburgów, zaowocowały kulturą kawiarnianą. Od braci Słowian z Bałkanów przyjęli grillowane mięsa – te wszystkie pljeskavice i kebavcici a także, owcze serki i tureckie kefiry. Od Włochów nauczyli się robić pasty i pizze. A wcześniej (duuużo wcześciej) Rzymianie założyli tu pierwsze winnice i gaje oliwne. I tak już zostało.

Wilhelm i słynne smoki na moście w Ljubljanie.

Ljubljanę można zwiedzać bez mapy. To małe miasto, wielkości Białegostoku (300 tysięcy mieszkańców). W centrum – tak jak Pan Bóg przykazał – jest stare miasto. No – nie aż takie stare jakby mogło być, bo przecież prawa miejskie Ljubljana dostała w XIII wieku. Ale z tego okresu ostał się górujący nad miastem zamek. Całe centrum legło w gruzach w 1895 roku, gdy Ljubljanę nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Odbudowano miasto w obowiązującym w tym czasie stylu Wiedeńskiej Secesji, co na pewno nie ujęło urody stolicy Słowenii. W 1901 roku otwarto Zmajski Most, który stał się symbolem miasta, a znany jest jako Most Smoczy. Cztery spiżowe smoczyska strzegą dwóch krańców przeprawy przez Ljublianicę i są ulubionym motywem fotograficznym Ljubljany. Szczególnie pięknie prezentują się o zachodzie słońca. Krwawe błyski na niebie dodają powagi barokowym kopułom katedry Świętego Mikołaja – najważniejszej świątyni całej Słowenii. Choć serce Ljubljany bije na niewielkim raczej placyku przed kościołem franciszkanów. Obok jest piękny, potrójny most, a z cokołu patrzy na nas najsłynniejszy słoweński poeta romantyczny France Prešeren.

Ljubljana – miasto mostów
Potrójny most i plac przed kościołem Franciszkanów – to miejsce spotkań mieszkańców Ljubljany.

Dwa kroki dalej, u stóp zamkowego wzgórza znajduje się dolna stacja „funiculora” – kolejki zębatej, która wywozi turystów pod mury twierdzy. My jednak, patrząc z niechęcią na długą kolejkę chętnych do wagonika, wybraliśmy dwudziestominutowy spacer, dzięki któremu trafiliśmy na piękne miejsca widokowe i podziwialiśmy zdobioną kościelnymi wieżami panoramę miasta, wieńczą ośnieżone szczyty Alp. Warto było podjąć ten wysiłek, by ponapawać się takim widokiem. Na zamkowym dziedzińcu porozstawiano stragany. Można było napić się grzenago wina i zjeść gofry. Za darmo można było też wejść do niewielkiego muzeum marionetek. Uliczne teatrzyki kukiełkowe są ponoć namiętnością Słoweńców od XVIII wieku, gdy ten rodzaj teatru rozpowszechnili Wenecjanie.

Ljubljana, kolejka na wzgórze zamkowe.
Kolejka na wzgórze zamkowe. Można także wejść piechotą 20-minutowym podejściem.
Ljubljana – widok z wzgórza zamkowego.
Widok z podejścia na wzgórze zamkowe. Warto podjąć wysiek dla takich widoków.

Schodzimy do miasta i zagłębiamy się w gąszcz uliczek. Rzadko kuszą nas sklepy – żyjemy według zasady less waste, co wiąże się także z ograniczeniem kupowania rzeczy. Poza tym Słowenia jest dość droga (chyba nawet droższa od Austrii). Ale na starówce nie możemy się powstrzymać przed pobuszowaniem po second-handach z oryginalnymi ubraniam w stylu vintage. Ljubljana pod tym względem przypomina Kraków.

Żeby jeszcze raz spojrzeć z góry na stolicę Słowenii, wjeżdżamy na szczyt Nebotičnika, czyli tutejszego drapacza chmur. Magda uwielbia takie wieżowce. Wili też szaleje, jakby znów wjechał na Burj Khalifę w Dubaju. Ja spokojnie piję kawę, a Lara zajada ciastko. Ljubljana dla każdego ma coś do zaoferowania…

Neboticznik – widok na Ljubljanę z tarasu kawiarni.
Widok na starówkę i wzgórze zamkowe z tarasu kawiarni na szczycie Nebotičnika.

LJUBLJANA PRAKTYCZNIE

Dojazd: my jechaliśmy pociągiem przez Austrię. Jednak najszybciej dolecieć z Polski samolotem na międzynarodowe lotnisko Ljubljana Jože Pučnik Airport 26 kilometrów od stolicy. Z lotniska kursują shuttle busy GoOpti, Nomago, MNJ Shuttle, Markun Shuttle, ZUP prevozi oraz taksówki. Najtańszym rozwiązaniem jest regularna linia autobusowa z lotniska na główny dworzec autobusowy (stanowisko 28).

Poruszanie się na miejscu: w Ljubljanie jest dobra komunikacja autobusowa, jednak najlepiej poruszać się na piechotę. Miasto jest nieduże a wszystkie interesujące obiekty w zasięgu spaceru.

Co jeść: koniecznie trzeba spróbować burka, dzieci docenią wpływy kuchni włoskiej i smaczne pizze. Rodzice – dobre wina. Na starówce i w okolicach dworca są dziesiątki restauracji na każdą kieszeń. Nasza ulubiona to Kratochvil przy ulicy Kolodvorska 14 z pizzą prosto z pieca i pysznymi sałatkami.

Related Articles

4 komentarze

Adam 10 kwietnia 2020 - 08:21

Fajnie, na luzie z dystansem, ale zawsze rzetelne informacje z pierwszej ręki! Super blog, czytamy od dawna i wspieramy! http://www.zgrywusek.pl

Reply
Magda 12 kwietnia 2020 - 16:34

Dzięki 🙂

Reply
Kinia 15 kwietnia 2020 - 13:48

Cudowny wpis 🙂 Słowenia to piękny kraj, byłam raz i bardzo polecam!
Nie tylko w ciepłe miesiące, ale też w zimie jako świetne miejsce na narty. Zapraszam do wpisu na ten temat, może komuś się przyda 🙂 https://www.polisanarciarska.pl/poradniki/wyjezdzam-na-narty-do-slowenii-jak-sie-przygotowac

Reply
Magda 16 kwietnia 2020 - 12:13

Bardzo ciekawe! Sergiusz tam był na nartach a ja się chętnie wybiorę!

Reply

Leave a Comment