Home Emigracja Pierwszy dzień w brytyjskiej szkole

Pierwszy dzień w brytyjskiej szkole

by Sergiusz Pinkwart

Ponieważ nie udało mi się rozstrzygnąć, czy mój syn chodzi w Anglii do żłobka, przedszkola, czy może już do szkoły, to pozostańmy przy nazwie „Nursery”.

Wili chodził do żłobka w Polsce. Zaliczył nawet dwa tygodnie przedszkola, więc wydawało nam się, że jesteśmy dobrze przygotowani do brytyjskiego Nursery. Zaopatrzeni w torbę z rzeczami na zmianę, kapciami i dobry humor stawiliśmy się o 8:15 przed budynkiem szkoły.

Drzwi były zamknięte na głucho. W środku ciemno.

Sprawdziliśmy jeszcze raz wszystko na kartce, którą dostałem trzy miesiące wcześniej, podczas „dnia otwartego”. Dzień się zgadzał, adres, godzina 8:30, ale przecież zawsze trzeba być wcześniej…

Za dwie wpół do dziewiątej, powoli zaczęli się schodzić inni rodzice z dziećmi. Utworzyliśmy pod drzwiami mały tłumek, ale nikt nie wyglądał na zdziwionego. Popatrzyliśmy niepewnie na Wilhelma. Był w swojej ulubionej bluzie i spodniach dresowych. Na nogach miał szare trampki. Wszystkie inne dzieci miały na sobie czerwone polo z emblematem szkoły, granatowe spodnie (dziewczynki spódniczki) i mundurkowe sweterki. A przecież w liście, który dostaliśmy od szkoły było napisane wyraźnie, że mundurki są obowiązkowe dopiero od pierwszej klasy…

Od uśmiechniętej Pani Dyrektor, ani od wychowawcy – Pana Grahama, nie usłyszeliśmy ani słowa krytyki, ale gdy następnego dnia Wili stawił się już w „przepisowym” mundurku, dyrektorka specjalnie do nas podeszła, żeby wyrazić swoje uznanie, że nasz syn prezentuje się dziś „doprawdy wspaniale”…

Tymczasem drzwi się otworzyły i wesoła gromadka wpadła do kolorowego wnętrza budynku. Dzieciaki od razu złapały kartki ze swoimi imionami, usiadły przy stoliczku w pomieszczeniu, które było rodzajem szatni, i zaczęły wodzić flamastrami po zafoliowanych kartkach, odwzorowując literki. A my zaczęliśmy się siłować z Wilim, żeby mu zdjąć buty.

– A jak dzieci wyjdą na dwór? Może lepiej, żeby wasz synek został w butach? – rzuciła nam cicho mama małej Wiktorii, która z wyraźnym rozbawieniem obserwowała nasze wysiłki.
– Tu się nie zmienia butów? – zdziwiłem się i dopiero teraz uważniej spojrzałem na nóżki maluchów. Wszystkie miały na sobie czarne, dość brzydkie i kompletnie nie „dziecięce” buciki i czarne skarpetki. Przyszły w nich do Nursery i nikt tu butów nie zmieniał.

Nie było czasu na rozmyślania. Mr. Graham, wychowawca grupy maluchów, uśmiechnięty, jakby to był najszczęśliwszy dzień jego życia, już dawał znaki rodzicom, że czas udać się do swoich obowiązków. Nasz synek nie zamierzał nam w tym przeszkadzać. Nawet się nie obejrzał i pognał do sali.

Gdy go odebraliśmy z powrotem, był rozemocjonowany i zadowolony z siebie. Choć nie uznał za stosowne, by nam się z czegokolwiek tłumaczyć. Już bardziej rozmowny był Mr. Graham. Po rytualnym zapewnieniu, że Wili jest wspaniałym dzieckiem i praca z nim to czysta przyjemność, zadał nam pytanie grozy:
– Czy możecie mi powiedzieć, jak karcicie Williama?
Uniosłem brwi.
– Chodzi o to – Mr. Graham nie przestawał się uśmiechać – że choć William jest cudownym i bardzo inteligentnym dzieckiem, to nie bardzo chce się dostosowywać do reszty grupy.
– Jest niegrzeczny? – domyśliłem się. – Przeszkadza?
– Ależ skąd! – Mr. Graham uśmiechnął się jak Donald Trump, na wieść, że Meksykanie sami zbudują płot na granicy z USA i jeszcze za to zapłacą. – Chodzi o to, że jak wszystkie dzieci grzecznie siadają na podłodze i zaczynamy czytać bajki, to on akurat chce biegać i krzyczeć.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
– No to jest pewien problem. Bo Wili lubi być w centrum uwagi. Czasem można z nim coś wynegocjować, ale najlepiej sprawdza się szantaż i przekupstwo. No, wie pan…
– Wiem… – pokiwał głową. – Czy nie będziecie mieli nic przeciwko temu, żeby spotkała się z nim nasza nauczycielka – Polka?
– Polka? – teraz się naprawdę zdziwiłem.
Mr. Graham chyba opatrznie zrozumiał moje wahanie. Wiadomo przecież, że brytyjczycy za nic na świecie nie chcą być posądzeni o jakiekolwiek uprzedzenia.
– To tylko chwila rozmowy, żebyśmy mogli upewnić się jak William sobie radzi w ojczystym języku.
– Nie ma problemu. Proszę go badać i testować. Sam jestem ciekawy…
Pan Graham odetchnął z wyraźną ulgą.
I tak Pani Aleksandra przebadała nam dziecko. Spotkaliśmy się z nią kilka dni później. Miała dla nas jedną bardzo ważną informację, która nas trochę zaskoczyła.
Ale o tym – jutro…

Related Articles

9 komentarzy

dariaogn 3 października 2016 - 11:37

Szantaż i przekupstwo? Serio? A co do zmiany butów to wydaje mi się to całkiem dobrym rozwiązaniem. Dzieci przynajmniej nie chodzą i nie bawią się na brudnej podłodze 🙂

Reply
sergiusz 4 października 2016 - 22:33

Szantaż i przekupstwo. Niestety… „Chcesz pooglądać świnkę Peppę? Najpierw posprzątaj porozrzucane zabawki” – itp. Zmiana butów też nam się wydawała oczywistością. Ale przecież nie dostosujemy świata do naszych oczekiwań…

Reply
Justyna Jakubowska 3 października 2016 - 13:04

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy…?

Reply
Dziecko w drodze 3 października 2016 - 14:32

Ciąg dalszy w realu nastąpił, więc i tutaj na pewno zawita 🙂

Reply
Kamilla Stanczyk 3 października 2016 - 17:30

Haha:) Widzę, że to pytanie nie tylko ja sobie zadawałam:) Czekam na kolejne relacje????????

Reply
Dziecko w drodze 3 października 2016 - 21:24

No widzisz… Ciekawe ile nas czeka takich niespodzianek. 😉

Reply
Kamilla Stanczyk 4 października 2016 - 08:33

Strasznie mi sie podoba, co piszecie. Dlaczego dopiero teraz?!?!?! Tyle pomocnych info….

Reply
sergiusz 4 października 2016 - 22:36

🙂
Piszemy o tym dopiero teraz, bo nasz synek poszedł w Liverpoolu do przedszkola 20 września tego roku…

Reply
Klubik młodego gentlemana 11 października 2016 - 16:09

[…] sobie co Mr. Graham mówił o Chruczku po pierwszym dniu mojego syna w przedszkolu. Rzeczywiście, będzie trzeba popracować nad jego „social skills”. Inaczej na pewno […]

Reply

Leave a Comment