„Oby tylko nasze podróżnicze życie przez niego się nie skończyło” – martwiła się Magda, gdy 12 czerwca 2013 roku, o siódmej rano jechaliśmy do Instytutu Matki i Dziecka na Kasprzaka – szpitala położniczego w Warszawie.
Drakulcio (bo tak wtedy o nim mówiliśmy) za parę godzin miał przyjść na świat. Przez ostatnie miesiące przypominał piłkę lekarską w brzuchu mamy, i oprócz tego, że regularnie podskakiwał, wiercił się, kopał, a nawet gryzł (tak przynajmniej uważała Magda) nie sprawiał większych problemów. Teraz wszystko miało się zmienić. Staliśmy przed wielką niewiadomą.
To był gorący, burzowy dzień, choć poranek jeszcze był słoneczny. Magda oddała mi torebkę i śmiało wkroczyła na salę porodową. Pół godziny później usłyszałem gniewne pomruki. Coś jakby piski małego, wściekłego orzełka. Wilhelm się urodził i od pierwszej minuty sygnalizował, że jest głodny. Że nigdy w życiu niczego nie jadł i ma sporo do nadrobienia. I że mam mu załatwić mleczko. I to już, już! Biegusiem. Bo zrobi na oddziale jesień średniowiecza. Tak to się zaczęło.
„Dlaczego Wilhelm”? – pytają wszyscy, gdy przedstawiam naszego syna jego oficjalnym imieniem.
Bo nam się spodobało to imię. Brzmi zwycięsko. Kojarzy się z Wilhelmem Zdobywcą, Wilhelmem z Baskerville (pamiętna rola Seana Connery w „Imieniu Róży”), wreszcie księciem Williamem (tak, po angielsku Wilhelm, to William) czy Billem Gatesem. Poza tym tuż przed narodzinami naszego syna tron Holandii objął Wilhelm Alexander. Tak spodobało nam się to zestawienie, że nasz Wili też ma ten zestaw imion.
Ale na początku, był Drakulciem. Co doprowadzało do łez Babcię Lidzię, która święcie wierzy, że każde imię niesie w sobie jakieś przesłanie. I przesłanie „Drakulcia” bardzo jej się nie podobało. Wili był mimo to Drakulciem przez miesiąc. Podczas pierwszej podróży samochodem do Krakowa, zaczął niecierpliwie pofukiwać, postękiwać, gniewnie pomrukiwać. „Chruczy jak żubr z Puszczy Białowieskiej” – skwitowała ze znawstwem Magda. Szybko rzuciłem okiem do Wikipedii: Chruczenie – odgłos żubra.
Tak narodził się Chruczek.
Co spowodowało falę protestów ze strony Babci Ali, która wolałaby, żebyśmy do jej wnuka mówili „Króliczku”.
A wracając do pierwszej kwestii i obaw Magdy o nasze „podróżnicze życie”. Trudno dać zupełnie jednoznaczną odpowiedź. Na pewno nic się nie skończyło. A nawet się zintensyfikowało, bo Chrucz nieświadomie i całkowicie bez swego udziału, stał się dla nas inspiracją do nowych podróżniczych pomysłów. Gdyby nie on, nigdy nie powstałby ten portal. Zaczęliśmy zwracać większą uwagę na podróżujących rodziców, doceniamy udogodnienia i dobre pomysły, które rzeczywiście ułatwiają podróż z dzieckiem.
Ale nie jest wcale aż tak różowo. Czasami marzymy tylko o tym, żeby ktoś wziął od nas na godzinę tego wyjca. Ale kogo tu znaleźć o piątej rano w małym pensjonacie w Gdyni, gdzie Chrucz dostał w nocy ataku regularnej histerii. Czasami chcielibyśmy od niego odpocząć, wyjechać gdzieś sami. Ale gdy nam się to udaje, tęsknimy i zamiast korzystać z życia wściekamy się, że nie ma go razem z nami. Choć zazwyczaj z nami jest.
Po podliczeniu przejechanych i przelecianych kilometrów razem z Chruczkiem, osiągnęliśmy wynik: 27000. To więcej niż połowa Równika. To więcej, niż większość ludzi przemierzy w ciągu całego życia.
W ciągu tego roku, poza intensywnym przemierzaniem Polski odwiedziliśmy:
Niemcy
Słowację
Czechy
Gruzję
Wielką Brytanię
Niewiele, ale na początek wystarczy. W ciągu najbliższych trzech tygodni, jeśli wszystko się uda, powiększymy tą pulę co najmniej dwukrotnie.
Bo najważniejsze, że mamy ciekawe plany, które na dodatek realizujemy. I dziecko nam w tym nie przeszkadza. A gdy jeszcze roczek podrośnie, i będzie nosić na plecach swój plecaczek, to nawet zacznie pomagać…
A oto kilka naszych zdjęć ze wspólnych podróży z Chruczkiem. Wszystkiego najlepszego, synku!
14 komentarzy
wspaniale! zazdroszczę strasznie takiej pracy i tylu możliwości, mój mały też lubi podróżować, ale jeszcze nie mieliśmy wiele okazji.
Nasz Alejandro dziś kończy roczek 🙂
Wszystkiego najlepszego
100 lat Chruczu 😀
sto lat 🙂
Pozdrawiamy ciepło 🙂
Wszystkiego najlepszego! I dzieki za bloga bo to bardzo fajne znaleść w sieci kogoś kto utwierdza w przekonaniu, ze sie nie zwariowalo ciągając ze sobą wszędzie dziecięcie:)
Najlepszego dla Chrucza! I przyłączamy sie do grona intensywnie podróżujących rodziców z dziećmi 🙂
jesteście fantastyczną rodzinką! sto lat dla Chrucza! 🙂
Wszystko super, i zycze sto lat. Jednak jedno pytanie: Dlaczego oj dlaczego Wasz synek jezdzi juz w foteliku przodem do kierunku jazdy? Blagam, tyle jezdzicie, zainwestujcie w fotelik montowany tylem!
No właśnie, w podróży nie zawsze jest wybór – na zdjęciu samochód którym jeździliśmy w Gruzji. Wypożyczyliśmy auto z fotelikiem, jak się okazało – ustawionym przodem do kierunku jazdy. My mamy już drugi fotelik (w przyszłym tygodniu opublikujemy jego recenzję), jesteśmy po szkoleniu Maxi Cosi na temat bezpiecznej jazdy z dzieckiem, więc w naszym aucie wszystko jest jak trzeba. Ale w podróży trzeba czasem iść na kompromisy.
wybierzcie sie z nim do Danii do Legolandu 🙂 oj bedzie szczesliwy !
Wszystkiego naj młodemu-wielu kilometrów z rodzicami!!My również podróżujemy z córką i to wcale nie jest coś strasznego :)Wystarczy dobra organizacja:)
Dziękujemy za wszystkie życzenia dla Chruczka i ciepłe słowa. Nawet nie wiecie, jak nas cieszą!
Dziękujemy najserdeczniej za wszystkie życzenia i miłe słowa. Nawet nie wiecie, jakie to dla nas ważne!