Podróż do Rumunii samochodem jest szybka i bezproblemowa. Jak wygląda trasa, czego spodziewać się po drodze, jakie są opłaty i winiety?
Podróż do Rumunii samochodem to nasz ulubiony sposób dojazdu. Pierwszy raz jechaliśmy tak, gdy okazało się, że Magda jest w ciąży. Teraz wracamy, żeby wziąć w Bukareszcie ślub.
W tym artykule przeczytasz nasze doświadczenie podróży do Rumunii samochodem. Mamy nadzieję, że da Ci wyobrażenie, czego możesz spodziewać się po drodze. Nasza trasa wyglądała tak:
Aby dostać się do Rumunii samochodem przejeżdżasz przez Słowację i Węgry, więc obowiązują Cię także tamtejsze winietki. Uwaga! Rumunia jest członkiem Unii Europejskiej, ale nie znajduje się w strefie Schengen, a więc jest kontrola na granicy. Do przekroczenia granicy nie jest jednak potrzebny paszport, wystarczy dowód osobisty. Jadąc do Rumunii samochodem nie potrzebujesz międzynarodowego prawa jazdy czy zielonej karty.
Jedziemy z Krakowa na Rzeszów, dalej na Piwniczną. Stajemy na granicy, żeby kupić winietę autostradową. Za wcześnie. Dopiero będzie w pierwszych „Potravinach” za granicą. Będziemy wracać tędy za trzy tygodnie, więc przyda się winieta miesięczna, za 14 euro. Potem kierujemy się na Starą Lubowlę. Mijamy zamek, na którym Jerzy Lubomirski witał Jana Kazimierza wracającego do kraju po szwedzkim Potopie. Tu też przez pięć lat przechowywano polskie klejnoty koronacyjne. Musimy tu kiedyś wpaść choćby na chwilę. Na razie mamy do przejechania 600 kilometrów, więc gnamy dalej. Synek grzecznie śpi, a my chcielibyśmy wreszcie wjechać na autostradę, na którą przecież kupiliśmy winietkę. Wreszcie jest! Preszów-Koszyce. W Koszycach zjeżdżamy na Miszkolc i na moment, zanim „wsiądziemy” na kolejną autostradę jedziemy przez miasto. Jest ograniczenie do 50/h, a ja jadę 72. Łapie mnie na radar słowacka policja, która jak się okazuje często stoi w tym miejscu. Oblewa mnie zimny pot. Niedawno kolega opowiadał, że za przekroczenie prędkości dostał mandat 400 euro. Na szczęście trafiam na znudzonych chłopaków, którzy i tak mają tu, przy tym łączniku autostradowym żyłę złota. Zaczynamy targowanie on – od 90 euro, a ja od 10-ciu. Staje na 30 euro „pokuty”. Nie jest źle.
Po pięciu minutach stajemy na węgierskiej granicy, żeby kupić tutejszą winietkę – elektroniczną. Nic nie trzeba przyklejać na szybie, tylko wprowadza się dane do komputera i kamery kontroli rozpoznają mój numer. Ok. Wierzę – nie wierzę, muszę zapłacić 4880 forintów czyli ok. 60 zł. Przy okazji zamawiamy w tutejszym barze prawdziwy madziarski gulasz z kluseczkami. synek jest zachwycony i zajada mięsko i kluseczki, jakby w życiu niczego nie jadł. To jego pierwszy posiłek na Węgrzech, no i pierwszy gulasz. Już czujemy, że wracając na pewno to doświadczenie powtórzymy.
Ruszamy przez Węgry. Obiecanej autostrady nie widać i gdy w końcu na nią w okolicach Miszkolca trafiamy, to szybciej się kończy, niż się zaczęła. Trochę się gubimy, bo nie wiemy, czy jechać na pojawiającą się na niektórych znakach rumuńską Oradeę, czy na węgierski Nagyvárad (choć szybko domyśliliśmy się, że chodzi o jedno i to samo miasto). W końcu granica i… zaskoczenie. Bo choć Rumunia miała 1 stycznia 2014 przystąpić do układu z Schengen, który de facto znosi wewnętrzne granice w Unii Europejskiej, to Niemcy, Finlandia i Holandia sprawę zablokowały. I dlatego rumuńskim pogranicznikom trzeba pokazać paszporty. Kontrole są zazwyczaj dosyć szybkie i mało szczegółowe, więc nie ma kolejek na granicy.
Na granicy kupujemy rumuńską winietkę. W Rumunii obowiązują winiety elektroniczne, dostaje się również potwierdzenie które pokazuje się policji w razie kontroli. Winiety można kupić w budkach po przekroczeniu granicy, na stacjach benzynowych, w punktach oznaczonych symbolem Rovigniette lub przez internet. Ceny winiet rumuńskich podawane są w euro, a ich cena w lejach rumuńskich (RON) zmienia się w zależności od kursu waluty. Winieta na 7 dni kosztuje 3 EUR, na 30 dni – 7 EUR. Obowiązującą walutą są leje rumuńskie. 1 RON to ok. 1 PLN. Winiety uprawniają do poruszania się wszystkimi kategoriami dróg, dodatkowe opłaty pobierane są za przekraczanie mostów na Dunaju.
W Oradei lądujemy w hotelu. Witamy się po rumuńsku i czujemy, że jest jakiś zgrzyt. Odpowiadają nam po angielsku, a potem przechodzą na węgierski. Jak dobrze, że Magda kiedyś studiowała ten język. Dzięki temu udaje się nawiązać nić porozumienia. Wychodzimy na spacer po centrum Oradei i nie możemy się nadziwić, jakie to piękne miasto w stylu Belle Epoque. Na ulicach słychać głównie język węgierski. Historia obeszła się z tutejszymi mieszkańcami nieco łagodniej niż z Polakami na wileńszczyźnie i we Lwowie, czy z Niemcami na Śląsku. Po układzie w Trianon, który podzielił Austro-Węgry na mniejsze państwa, kilka milionów Węgrów znalazło się poza granicami swojego kraju. Do dziś mieszkają, m.in. w Rumunii. Ale mogą mówić swoim językiem i kultywować tradycje. Oradea, czy też raczej Nagyvárad to mieszanina niebywałego piękna secesyjnych kamienic, i typowego dla Europy południowo-wschodniej, syfu. W parku działa miejskie WiFi, ale bulwary nad rzeką są kiepsko przygotowane. Widać, że kiedyś były centrum miasta, któremu dziś daleko do dawnej świetności. Ale Oradea to dopiero początek rumuńskiej przygody.
5 komentarzy
Ta winieta w Rumunii jest elektroniczna. Na terenie całego kraju są kamery i wyrywkowo sprawdzają numery samochodów, by sprawdzić czy dane auto ma opłaconą winietę. W styczniu (czyli stawka na cały 2014 rok) płaciliśmy kartą i wyszło niecałe 14 zł za tygodniową winietę, więc te 5 euro to oczywiście kwota zawyżona, co mnie nie dziwi jeśli kupowaliście w takim biurze ;), natomiast sam świstek papieru to jej potwierdzenie 🙂 Rovinietę można kupić na większości stacji benzynowych – pokazujesz dowód rej, pojazdu, płacisz i już. (Na Lukoilu nie sprzedają, ale na pewno są na Rompetrol – narodowa petrochemia… co ciekawe ich stacje są też w Gruzji! 😀 )
Udanych wojaży 🙂
ślub? 😀 o ale fajnie 🙂
super- bawcie się dobrze
AAAALE FANTASTYCZNIE 🙂 szerokiej!