– Co wy mu dajecie? – oburzyli się moi rodzice, kiedy wróciliśmy z Chruczkiem z trwającej miesiąc wyprawy do Francji.
Chruczek wsuwał właśnie z apetytem parówkę, która z pewnością składała się z dziobów, pazurów, kopyt, chemicznych wypełniaczy i śladowej ilości mięsa. Tak, wiem, że to źle, ale musimy się Wam do tego przyznać otwarcie, bo skoro mówimy, że podróże z dzieckiem to taka super sprawa, nie będziemy ściemniać, że wyprawa z maluchem to perfekcyjnie zaplanowany dzień, jak w domku, ze zbilansowaną dietą i stałymi godzinami posiłków. W podróży nasz nieco ponad roczny synek je to, co akurat mamy pod ręką. I najczęściej nie jest to jedzenie dla niemowląt. Przyznajemy się. Oto siedem grzechów głównych podróżujących rodziców.
1. Parówki i inne mięsne świństwa
– Mój syn to prawdziwy mężczyzna – mówi z dumą Sergiusz, kiedy Chrucz krzywi się na widok kaszki i wciąga na śniadanie drobno pokrojone plasterki szyneczki. Mięso lubi zdecydowanie najbardziej ze wszystkiego i właściwie nie musi niczym zagryzać. Pałaszuje kiełbaski uwielbia parówki. Ponieważ my w zasadzie mięsa moglibyśmy nie jeść, w domu mamy jedynie parówki sojowe. To Chruczkowi także nie przeszkadza i zjada je ze smakiem. Ale w podróży nierealne byłoby szukanie o świcie czynnej restauracji wegetariańskiej, żeby nakarmić synka zdrową żywnością. Po prostu schodzimy na śniadanie do hotelowej restauracji, a tam… sami wiecie. Jajko, bekon, parówki, tosty i dżemy. Chrucz jest zachwycony.
2. Zero warzyw
Chrucz nienawidzi warzyw. O ile wszystkiego chętnie próbuje i ufnie otwiera buzię kiedy dajemy mu coś nowego do spróbowania, wszelkie zdrowe potrawy nie znajdują u niego uznania. Najdelikatniej i najpyszniej przyrządzane warzywka natychmiast wypluwa. Po pewnym czasie, kiedy w kolejnej restauracji kelnerzy patrzyli dziwnie na nas i na to co się dzieje wokół naszego stolika, przełknęliśmy gorycz porażki i przestaliśmy dawać małemu marcheweczki czy sałatę. Może jak podrośnie przekona się do zdrowego jedzenia?
3. Regionalne specjalności
– Czy wiecie, że Bretończycy wynaleźli hot dogi na długo przed Amerykanami – pyta nas Severine, nasza przewodniczka po stolicy regionu, Rennes, i prowadzi nas do budki, w której pan w białym fartuchu obraca na ruszcie skwierczące kiełbaski. To galette saucisse czyli gorąca kiełbaska owinięta w tradycyjny naleśnik. Sergiusz bierze, a jakże, w końcu to nasz zawodowy obowiązek próbować lokalnych przysmaków. Ja odmawiam współpracy, bo tłustej kiełbachy nie przełknę. A Chruczek? Poczęstowany kawałkiem kiełbaski z naleśnikiem naleśnik z obrzydzeniem wyrzuca i wyciąga łapkę po jeszcze. Zjadają bretońskiego hot-doga z Sergiuszem na pół. Chruczek uwielbia próbować nowości. W Czechach podgryza knedle, w Gruzji zajada się chinkali, a w Austrii podjada wienerschnitzla. W Wenecji spróbował pierwszej prawdziwej włoskiej pizzy. Wszystko mu smakuje, a na dziecięce obiadki nawet nie spojrzy.
4. Owoce morza
Wiem, nie powinniśmy, ale kiedy przyjechaliśmy do Francji, gdzie jedną ze specjalności są moules mariniere musieliśmy dać mu spróbować. Chruczek o dziwo ze smakiem wylizał skorupę po małży i na szczęście na tym poprzestał. Potem przez kilka dni wypatrywaliśmy wysypki czy innych objawów alergii, na szczęście nic takiego się nie stało.
5. Słodycze
Zrobiliśmy to raz. W fabryce czekolady w Pradze nasz synek spróbował pierwszej w życiu czekolady i bardzo w niej zasmakował. Nie dawaliśmy mu więcej przysmaku, w końcu jest za mały na obżeranie się czekoladą. Jednak podczas naszej ostatniej podróży, kiedy codziennie nocowaliśmy w innym miejscu, w kolejnych hotelach na nieskazitelnej pościeli czekała na nas zawsze czekoladka. Chrucz szybko się zorientował i stało się to jego rytuałem. Najpierw ze śmiechem skakał i przewalał się po wielkim hotelowym łóżku, a kiedy już się nim nacieszył, łapał czekoladkę i zaczynał ją obgryzać. W sreberku. No więc odpakowywaliśmy słodkość i dawaliśmy mu do łapki. Po minucie czekoladka była już wspomnieniem a cały czekoladowy Chrucz był przeszczęśliwy, przewalając się po czekoladowej pościeli i dotykając czekoladowych ścian.
6. Cytrusy
Chrucz uwielbia cytryny. Krzywi się niemiłosiernie, ale mimo to twardo bierze w łapki kwaśny plasterek i z miną zdecydowanego na wszystko kamikadze wkłada sobie do buzi. Wstrząsa nim jeszcze raz, ale jeszcze próbuje. Wiemy, roczne dzieci nie powinny jeść cytrusów, ale nasz synek uwielbia grejpfruity, cytryny i pomarańcze.
7. Ten punkt niezupełnie dotyczy jedzenia, raczej zachowania się przy stole.
Po minucie, od kiedy przemiła obsługa restauracji przynosi nam dziecięcy fotelik, Chrucz zaczyna się nudzić i chce się wydostać. A jeśli nie może się wydostać, to porywa leżące w jego zasięgu sztućce i zaczyna rytmicznie uderzać w talerze i szklanki. Zabieramy mu nóż – afera. Dajemy łyżkę, mniejsza szansa, że zrobi sobie krzywdę. Pakuje ją do najbliższego kieliszka z wodą. Rozlewa. Jeśli dostaniemy w tym czasie przystawkę to jest chwila spokoju. Chrucz najpierw obgryza bułeczkę, potem zaczyna ją rozrzucać wokół stołu. Dyskretnie zbieramy okruszki albo wkopujemy głębiej pod stół. Eleganccy goście zaczynają patrzeć na nas życzliwie, choć dziwnie. Zaniepokojony kelner podglądający nas z zaplecza przynosi kredki i kolorowankę. To urocze. Ale od razu patrzę na napis na opakowaniu: dla dzieci powyżej trzech lat. No cóż, doceniamy gest, ale Chruczek nie interesuje się jeszcze kolorowankami, ale na chwilkę się zajmuje. Potem rozrzuca kredki w ślad za bułką. Kiedy dostajemy swoje dania, karmimy Chrucza, a on chętnie próbuje. Ale nie chce już być uwięziony w foteliku, chce wyjść. Wypuszczamy więc potwora na lokal. Od razu dopada do stolika przy którym siedzi miłe starsze małżeństwo. Uśmiecha się, podaje pani kawałek przeżutej bułeczki. Pani jest elegancka i dystyngowana, więc tylko rozgląda się w popłochu, ale w końcu bierze dar od Chruczka w koniuszki palców starając się nie okazywać obrzydzenia. Zachęcony Chruczek wraca do nas po kąsek jedzenia porywa widelec i biegnie do swojej ulubienicy. Po drodze dostrzega młodą dziewczynę, które uśmiechnęła się nieopatrznie na jego widok. Chruczek staje na przeciwko niej rozbrajająco patrząc w oczy i śmiejąc się w głos. Daje jej w darze nasz widelec. Zadowolony odbiega wpadając wprost pod nogi kelnera, któremu ledwo udaje się utrzymać misternie ułożoną piramidkę talerzy. Po kilku minutach Chrucza zna już cała restauracja, ludzie podchodzą do nas pytają jak ma na imię ten śliczny chłopczyk. Śliczny chłopczyk wpada do nas na chwilę, żeby coś przegryźć albo pogrzebać widelcem w talerzu. Przy okazji plami obrus ciemnym sosem. Cholera, akurat w tym momencie, kiedy podchodzi do nas kelner.
– Może deser?
– Nie dziękujemy – odmawiam próbując ukryć plamę pod serwetką. W końcu trzeba wiedzieć kiedy wyjść, żeby pozostawić względnie dobre wrażenie. Bierzemy Chruczka na ręce. Inni goście z rozczuleniem żegnają go uśmiechami i machaniem.
– Pa, pa! – cichutko mówi i macha małą łapką Chruczek, który właśnie opanował tę nową umiejętność.
Jednak nie takie straszne wyjście z dzieckiem do restauracji, jak je malują.
8 komentarzy
5 posiłków dziennie, co circa 3 godz., do każdego nieco białka i zieleniny, w przypadku dzieci także sporo węglowodanów, słodycze jako nagroda. Zasada „nie musisz jeść, jeśli Ci nie smakuje, ale chociaż spróbuj” oraz zapraszanie do wspólnego gotowania. Da się to zrobić także w czasie podróży – serio 🙂
heh widzę oliwę, nie jest źle 🙂
A już myślałam, że jestem wyrodną mamą, bo daję córce próbować rożnych „zakazanych” produktów. Tak, moja Antonina je słoiczki, je deserki jogurtowe, ba na widok lodów aż się trzęsie;) chwała wszystkim wyluzowanym rodzicom, którzy nie mają obsesji na punkcie jedzenia ekologicznego, bezglutenowego, bezlaktozy etc…nie dajmy się zwariować:)
Nasz 16 mies. Jasiek czy w podrozy czy w domu, je to co my … warzywa, owoce, ryby .. sami nie jemy sloikowych pulpetów wiec dlaczego mamy karmic sloikami syna ?:) Moze jeszcze zabierac je w podroż ? haha
Jesteśmy na świezo po powrocie z Krety z 19/20 miesiecznym maluchem i córka też jadła to co my i próbowała lokalnych pyszności. Jest wszystkożerna, warzywa i owoce uwielbia 🙂 natomiast mięsa nie lubi wiec tutaj jest przeciwieństwem Chruczka 🙂 ale za to ryby chętnie zjada (po mamusi, ja z mięsa jem tylko ryby i w ciąży też innego mięsa niż ryba nie jadłam) inna sprawa, że nawet gdybyśmy chcieli podać czasem słoiczek to nie było jak, nie braliśmy ze sobą, a na Krecie w sprzedaży są tylko 2 rodzaje papek dla maluchów po 6 miesiacu, więc zdecydowanie to nie dla malucha,który jest smakoszem i lubi pogryźć jedzonko 🙂 Uznaliśmy, że jak wakacje to wakacje, czasem dostała od kogoś ciastko w prezencie i dramatu nie było 😉 a po powrocie znów wróciliśmy do swoich domowych nawyków żywieniowych 🙂
Pewnie, ze grzeszymy! Wiemy, bo tez co chwila gdzies z dwojka dzieci jezdzimy. I jakos te wyluzowanie nam b.odpowiada 🙂
Moja Maja (28 miesiecy) a jada wszystko co my prawie. Nie daje jej tylko pokarmow ktore moga sie jej przykleic do zoladka, bardzo tlustych i ciezkostawnych. Tych dwoch ostatnich symbolicznie na sprobowanie.
Przestraszyłam się jak przeczytałam punkt drugi:-) Mam nadzieję że synek z biegiem czasu pogodzi się z warzywami i będzie je zajadał tak samo jak parówki 😀