Warto rozmawiać. Szczególnie w kawiarni. Niejedna rewolucja zaczęła się przy kawie i serniku. Dlatego najbardziej medialna polska psycholog „od rozwoju” Gosia Ohme zaprosiła dziennikarzy do żoliborskiej cafe „Kółko i krzyżyk”. Tematem spotkania była dziecięca autonomia.
Pretekstem była premiera nowej reklamy Danonków pod hasłem „powiedz tak!” – w znaczeniu „powiedz TAK dziecięcej samodzielności”.
Cieszy mnie to, że firma spożywcza, zamiast rozpływać się nad smakiem (słodkim), czy ceną (oczywiście – niską) swoich produktów, próbuje w reklamach przekonać swoich klientów, by pozwalali dzieciom na więcej samodzielności, nawet, jeśli potem trzeba będzie przeprowadzić w domu mały remont. Jestem za. I na pewno – wzorem fajnych rodziców z reklamy, nie będę miał nic przeciwko temu, by Chruczek sam się ubierał, ani nie będę mu zabraniał eksperymentów w kuchni. I myślałem, że Gosia Ohme będzie o tym właśnie mówiła.
Myliłem się.
Wysłuchaliśmy godzinnej, pełnej pasji przemowy o tym jak ogromne znaczenie dla naszego życia – dorosłego życia – ma umiejętne wychowanie dziecka do samodzielności. I – co budziło grozę – jak łatwo jest zniszczyć życie małemu człowiekowi za pomocą zbyt małej, zbyt wielkiej, nieumiejętnie dawkowanej lub źle pojmowanej miłości.
Ejże, czy w ogóle jest coś takiego jak „zbyt wiele miłości” wobec dziecka?
Niestety tak. I to bardzo powszechny błąd wychowawczy, który robimy, gdy zapominamy, że dziecko wychowujemy nie dla siebie, tylko dla innych. Wyręczanie dziecka we wszystkim, tylko dlatego, że my potrafimy zrobić to lepiej, tylko pozornie jest objawem wielkiej rodzicielskiej miłości. W rzeczywistości to okrutny egoizm – hodujemy niezdolnego do podejmowania autonomicznych decyzji psychopatę, który w przyszłości będzie lgnął do tych, którzy będą mu mówić co ma robić. Z miłości stworzymy przyszłą ofiarę. Bądź kata, który będzie bezwolnie wykonywał rozkazy i wymuszał ślepe posłuszeństwo.
Najgorsze jest to, że bardzo kuszące jest manipulowanie młodym człowiekiem, i często mylimy manipulację z „wychowywaniem”. Po prostu wiemy lepiej co dziecko powinno jeść, w co się ubierać, jak się zachowywać, co mówić, co myśleć… Idziemy na skróty, z pełnym przekonaniem, że to wyjdzie dziecku na zdrowie.
Otóż nie wyjdzie. Choć najprawdopodobniej osiągniemy krótkoterminowy sukces, to skrzywimy mu charakter. Będzie przez nas cierpiał, gdy stworzy związek z kimś, kogo kiedyś pokocha.
Gdy córka ma pięć lat, pytamy ją:
– Jaką sukienkę chcesz założyć?
– Tą niebieską.
– A może założysz różową?
– Wolę niebieską.
– W różowej ci będzie ładniej.
– Dobrze, niech będzie różowa.
– Ale przed chwilą mówiłaś, że wolisz niebieską… Jesteś kapryśna i niezdecydowana!
Takie gierki mogą wypaczyć charakter. Na drugi raz, gdy zadamy takie samo pytanie, dziecko zamiast odpowiedzieć szczerze, będzie się starało zadowolić nas, odgadując nasze intencje. Nauczy się, że nie warto jest mieć własnego zdania. Gdy dorośnie, jako rodzice będziemy narzekać, że córka związała się z tyranem, a ona jest mu posłuszna i nie umie się zbuntować.
Chcielibyśmy przecież, by nasze dorosłe dzieci były samodzielne, pewne siebie, asertywne. Żeby były „zwycięzcami”. A jednocześnie, póki są małe, chcemy by były posłuszne, grzeczne i ciche.
Tak się nie da.
Uświadomiła mi to niedawno Magda, gdy lecieliśmy samolotem z Belgradu do Warszawy. Trwający 90 minut lot był jeszcze większym koszmarem, niż ten, który opisaliśmy TUTAJ i zebraliśmy za ten wpis solidną porcję batów od niektórych czytelników. Ich dzieci nigdy nie biegały po samolocie, wdzierając się nielegalnie do pierwszej klasy i nie usiłowały pomagać stewardessom w sprzedawaniu posiłków. Nie krzyczały też radośnie na widok nadjeżdżającego wózka wyładowanego kanapkami i sokami: „Wino! Wino dla mamusi!”.
A nasz Chrucz tak właśnie robił.
Ja próbowałem go jakoś okiełznać. A Magda cieszyła się, że jej jedyny synek jest taki samodzielny. Teraz wiem, że to ona miała rację.
Jak zwykle.
Oczywiście ćwiczenia z autonomii trzeba natychmiast brutalnie przerwać, gdy spontaniczna samodzielność zaczyna zagrażać innym ludziom lub pilot wciska przycisk „zapiąć pasy!” i przez interkom informuje nas, że „zbliżamy się do lądowania”. Autonomia nie powinna przerodzić się w anarchię. Zbyt wiele wolności, tak jak zbyt wiele miłości, może dziecku zaszkodzić.
To naprawdę trudne, by wychowując dziecko zachować odpowiednie proporcje.
A może wcale nie jest trudne?
Może wystarczy „kochać bliźniego jak siebie samego”? Traktować dziecko tak, jak byśmy chcieli sami być traktowani w jego/jej wieku, wiedząc jak to może oddziaływać na dorosłe życie?
Przecież wolimy szefa, który nas motywuje pochwałami, od tego, który rzuca kąśliwe złośliwości i wytyka nam najdrobniejsze potknięcia. Wolimy czuć satysfakcję z tego, że sami rozwiązaliśmy jakiś problem, niż wdzięczność do kogoś, kto załatwił coś za nas. Chcemy sami planować swoje życie, niż wciąż narzekać na zły los, który nie podarował nam bogatych rodziców czy obywatelstwa Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Na koniec Gosia Ohme przypomniała cytat z Esther Peret: „W człowieku są dwie potrzeby: przynależności i wolności, domu i podróży”.
Zgadzam się – choć to są chyba cztery, a nie dwie potrzeby. Mamy prawo kochać, wiązać się z kimś i tęsknić, a jednocześnie cenić i mieć poczucie wolności. A z najpiękniejszej i najdalszej podróży wrócić z ulgą i przyjemnością do domu.