Home POLSKAPodróże po Polsce Pensjonat duchów

Pensjonat duchów

by Sergiusz Pinkwart

Drugie urodziny Dziecka w Drodze (inauguracja odbyła się 1 stycznia 2014 roku) świętowaliśmy na Kaszubach. Nie spodziewaliśmy się, że zaczniemy nasze podróże AD 2016 od mocnej improwizacji, która doprowadziła nas pod pensjonat duchów.

Sprawy zawodowe sprowadziły nas w sylwestrowy wieczór do Wejherowa i z czwartego piętra hotelu w samym centrum miasta podziwialiśmy pokaz sztucznych ogni, stukając się kieliszkami szampana i rozmawiając o podróżach, które planujemy w 2016 roku.

Następnego ranka mieliśmy zrobić sobie wycieczkę na Hel i wracać do Warszawy. Ale Chruczek, choć obudził się wesoły jak szczygiełek, to po śniadaniu rozpłakał się i zaczął się skarżyć na ból uszka.
No ładnie! 1 stycznia, to nie najlepszy moment na szukanie lekarza. Profilaktycznie zaaplikowaliśmy mu czopek przeciwbólowy i pojechaliśmy na pogotowie. W kolejce (15 osób, na oko dwie godziny stania) nasz synek ozdrowiał. Uszko go przestało boleć i odzyskał pogodny nastrój. Za to zrobił się potwornie głodny. Byliśmy w rozterce. Czekać, czy jechać na późne śniadanie (ewentualnie wczesny lunch)? Z mieszanymi uczuciami zadzwoniliśmy do prywatnego lekarza w Trójmieście, żeby umówić wizytę jakby nagle coś się pogorszyło i zdecydowaliśmy się jechać na śniadanie. Jechaliśmy szukając „fajnego miejsca z klimatem”. A potem już jakiegokolwiek otwartego lokalu, aż dojechaliśmy na Hel. Zaparkowaliśmy przy fokarium i znaleźliśmy jedyną chyba w mieście czynną knajpkę, gdzie podawano świeżo smażone rybki. Wzięliśmy półmisek, na którym były dwie flądry, dwa dorsze i łosoś. Do tego frytki („kykki” to ostatnio ulubione danie Chruczka) i zupę rybną. Chruczek się z nami łaskawie podzielił, ale żeby zbyt hojnie nas potraktował, to nie powiem. Spałaszował większą część dania, którym spokojnie najadłoby się kilku porządnie głodnych rybaków. Jednak o ile Mały tryskał energią, to Magda z minuty na minutę traciła siły. Ewidentnie miał gorączkę i dreszcze. Plan powrotu do Warszawy wyglądał w tym wypadku na mało realny do zrealizowania. Szybka decyzja: szukamy po drodze noclegu. Najlepiej gdzieś blisko, jeszcze nad morzem. We Władysławowie?

15:30. Słońce zachodzi na Helu

15:30. Słońce zachodzi na Helu

Nieoceniony booking.com poinformował nas, że niemal się spóźniliśmy. Wszystkie miejsca noclegowe w rozsądnych cenach w miasteczku zostały już zajęte. Pozostały ostatnie trzy pokoje w jednym z pensjonatów. Za pokój dwuosobowy (plus dostawka dla dziecka) zapłacimy za noc 150 zł. Drogo, ale w cenie jest obiadokolacja i śniadanie. Czyli w sumie nie aż tak BARDZO drogo. Zarezerwowaliśmy pokój przez internet i ruszyliśmy w drogę.
Po 40 minutach stanęliśmy przed budynkiem w centrum miasta. Tyle, że w oknach nie paliło się ani jedno światło. Dzwonek do drzwi nie budził wewnątrz żadnej reakcji. Na ścianie wymalowany farbą numer telefonu. Dzwonimy, ale okazuje się, że numer jest pięciocyfrowy, czyli powstał najprawdopodobniej gdzieś w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Telefon jest głuchy. Na dworze -10, późny wieczór, miasto poza sezonem kompletnie puste. Z chorą Magdą i zniecierpliwionym Chruczkiem stoimy w ciemności pod pensjonatem widmo i nie bardzo wiemy, co dalej.

Na naszej rezerwacji był numer komórki do właściciela. Nie liczyliśmy na wiele, w końcu był 1 stycznia i większość osób, które tego dnia spotkaliśmy na Kaszubach wstała późnym popołudniem i marzyła tylko o pożywnym bulionie, który uśmierzy ich dolegliwości. Ale właściciel odebrał.

– Nie mamy co prawda żadnej rezerwacji, ale przygotujemy dla Państwa pokój – powiedział. Przyjechał w ciągu 10 minut. Młody człowiek, nieco zafrasowany.
– Bo wiecie państwo… My w zasadzie po sezonie nie działamy.
– Ale jak to? Przecież tu mamy rezerwację. Z obiadokolacją i śniadaniem. A system rezerwacyjny sygnalizował nam, że zostały ostatnie trzy pokoje?
Młody człowiek spojrzał na nas przerażony.
– Z obiadokolacją i śniadaniem? To absolutnie niemożliwe. Nawet w sezonie tego nie mamy w ofercie. A pokoje… No, wszystkie są wolne. Hotel poza lipcem i sierpniem w zasadzie nie pracuje.
Złapaliśmy się za głowę. Wiele razy rezerwowaliśmy przez booking.com noclegi w ostatniej chwili, nawet 15 minut przed przyjazdem, i zawsze wszystko działało!

Na szczęście byliśmy w Polsce. Czyli choć nic się w zasadzie nie da, to w sumie da się wszystko jakoś ogarnąć. Po trzydziestu minutach pokój dla nas był gotowy. Mimo że był 1 stycznia, przyjechała ekipa sprzątająca, a przecież pracuje tylko w sezonie. Pojawiła się świeża pościel i włączono ogrzewanie. Młody właściciel pensjonatu nie krył jednak smutku.
– Moi rodzice wybudowali ten pensjonat, w samym centrum miasta w 1973 roku. Dobre lata skończyły się, gdy śląskie kopalnie przestały wykupywać u nas turnusy. Teraz wczasowicze przyjeżdżają tylko od lipca do końca sierpnia. Ale nie na dwa tygodnie – jak kiedyś, tylko na weekendy. A jak pada, to pensjonat stoi pusty nawet w środku lata.
– Takie czasy… – przytaknęliśmy. – Ale mógłby pan pomyśleć jak przedłużyć sezon na cały rok.
Spojrzał na nas jak na kosmitów.
– Sezon cały rok? To może w Zakopanem, albo na Florydzie.
– Niekoniecznie. To fantastyczne miejsce. 250 metrów od morza. Gdyby tu stworzyć ośrodek SPA, butikowy hotelik nastawiony na wymagającą klientelę… Może warto wybrać się na targi turystyczne i znaleźć partnera strategicznego? Przy takiej lokalizacji na pewno się uda.
– No pewnie, że tak! – ucieszył się – Nawet kiedyś tak sobie pomyślałem o grocie solnej, bo z tym jodem nad morzem to jedna wielka ściema.
– Albo pójść w stronę obsługi biznesu. Konferencje, warsztaty, prezentacje, wyjazdy integracyjne… – głośno się zastanawialiśmy.
Kiwał głową energicznie przy każdym słowie.
– Mamy jeszcze drugie, nieużywane skrzydło. Można się rozbudowywać.
– No to… – przeszliśmy do konkretów – ile pan spuści za tą obiadokolację i to śniadanie, które jest w ofercie, a go nie ma?
Westchnął głośno.
Stanęło na stówie za nocleg dla naszej trójki.

Zamieszkaliśmy więc w pensjonacie, którego byliśmy jedynymi gośćmi, i który wyglądał, jak nawiedzony dwór z duchami śmigającymi po pustych korytarzach. Ale był ciepły kaloryfer, czajnik, gorąca woda i duże łóżko. Dało się żyć…

Related Articles

1 comment

Auri 2 stycznia 2016 - 22:35

Po takim powitaniu Nowego Roku wszelkie inne podróże będą już tylko przyjemnością i odbędą się bez takich niespodzianek 🙂

Reply

Leave a Comment