Jest takie powiedzenie, że człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś nie wyjdzie z człowieka. Jestem z Zakopanego i dobrze rozumiem duże aspiracje ludzi z małych miast. Co właściwie sprawia, że prowincja jest prowincjonalna?
a
Prowincja kiedyś była określeniem stricte geograficznym. Bo był Rzym i podbite przez Rzymian tereny – prowincje. Do dziś pozostała w nazwie jedna – Prowansja, która bynajmniej prowincjonalna nie jest. Przynajmniej nie w tym sensie, w jakim prowincjonalny jest Paczków nieopodal czeskiej granicy.
Podjechaliśmy tam, żeby zobaczyć słynne mury miejskie opisywane w przewodnikach jako „polskie Carcassonne”. Wjechaliśmy do miasta, klucząc wąskimi uliczkami dojechaliśmy do rynku.
Liczy się samochód
Na rynku kiedyś ludzie spotykali się po to, żeby handlować kapustą i krowami. Gdy jarmark się kończył, wozy wracały do okolicznych wiosek, a rynek znów był pustym placem, po którym spacerowali przechodnie.
Dziś rynek w Paczkowie – ale przecież nie uwziąłem się na to biedne miasto, tak jest niemal w każdej prowincjonalnej miejscowości – to parking. Z jednej strony to wygodne i praktyczne. Bo przecież przyjeżdża się do „centrum”, żeby załatwić sprawę w urzędzie, czy zrobić zakupy w okolicznych sklepach. Z drugiej – okropne. Nawet odnowione kamieniczki nie przyciągną wzroku, jeśli są tylko tłem dla volkswagenów, skód i fiatów.
No nic, podchodzimy bliżej.
Przepraszam, że żyję
Lawirując pomiędzy zaparkowanymi samochodami podchodzimy do ładnie odnowionej kamieniczki, choć z niewiadomego powodu ktoś postanowił zepsuć cały ewentualny efekt, malując elewację na kolor jadowitej zieleni. Może dlatego, że na parterze jest kwiaciarnia? W witrynie miły barokowy horror vacui – figurki aniołków, terakotowych ptaszków, pachnące świece. Kwiatów stosunkowo najmniej. Na szybie przyklejono kartkę. Urlop. 31.07 – 08.08. I poniżej dopisek: „Przepraszam!”.
Za co, człowieku, przepraszasz? Za to, że bierzesz na przełomie lipca i sierpnia dziesięć dni urlopu?
Od razu stają mi przed oczami witryny francuskich sklepów, które w sierpniu właściciel zasłania metalową żaluzją, bo na miesiąc wyjeżdża na wieś do rodziny. Albo gdziekolwiek indziej. I nie uważa za stosowne, żeby się z tego komukolwiek tłumaczyć. Urlop mu się należy i tyle!
Szkoda mi tej miłej kwiaciarki, która czuje się w obowiązku, by przeprosić ewentualnych niedoszłych klientów za to, że ośmieliła się zamknąć sklep na dziesięć dni w szczycie wakacyjnego sezonu. Kompleksy wynikające z niedoskonałości (nie pracuję 24h/na dobę przez 365 dni w roku. Przepraszam!) to w sumie nie najgorszy objaw prowincjonalizmu. Są gorsze. Tuż obok kwiaciarni.
Nie ma jak od Niemca
Kartka A4 przyklejona na tablicy ogłoszeń. A na tej kartce czarno na białym zaproszenie na dancing „U Niemca”. Nie wiem czemu akurat „U Niemca”. To pewno nazwa lokalu. Może Niemiec, to nazwisko? Albo tak mówili na tą knajpę w 1947, gdy większość tutejszych wyjechało i Niemiec, który uparł się tu zostać był swego rodzaju dziwadłem godnym uwiecznienia w nazwie knajpy? Nie mam pojęcia. Ale wiem bardzo dobrze, jak na nas działa połączenie kompleksu niższości i zazdrości. Jak choćby w powiedzeniach:
Volkswagen po niemieckiej emerytce
Niemiec płakał jak sprzedawał
Chemia z Niemiec
To mercedes wśród… (kuchenek, mebli, noży, skrzypiec, właściwie można wstawić nazwę dowolnego produktu)
Bo niemieckie jest z zasady lepszej jakości. Nawet ten dancing „U Niemca” musi być lepszy, choć przecież intuicyjnie wiem, że nie usłyszymy tam już przebojów Boney M czy Modern Talking, tylko raczej Zenka Martyniuka i zespołu „Akcent”. Ważne, że poczujemy miły powiew światowości. A skoro wieczorem wybieramy się na dancing, to trzeba się najpierw od… stawić.
Ekskluzywna odzież
Zawahałem się pisząc ostatnie zdanie w poprzednim akapicie, bo mieszkałem kiedyś ze Ślązakiem, który uwielbiał opowiadać lokalny dowcip: Gdy powiesz warszawiance: „odpierdol się!”, to wzruszy ramionami i się obrazi. A gdy to samo powtórzysz Ślązaczce, wróci za moment ładnie ubrana.
A gdzie można ładnie się ubrać za nieduże pieniądze? Wiadomix.
Lubię sklepy second hand. W wielu krajach na świecie to chyba jedyna rozsądna cenowa alternatywa do horrendalnych cen w butikach, czy nawet bardziej eleganckich sieciówkach. W Wielkiej Brytanii i Skandynawii second handy powiązane są z organizacjami charytatywnymi. Dochód ze sprzedaży używanych rzeczy (nie tylko ciuchów), zasila różne fundacje. Ale nigdzie chyba „ciucholandy” nie rozwinęły się tak masowo jak w Polsce. O ich popularności niech choćby świadczy to, iloma określeniami się posługujemy opisując tego rodzaju sklepy. Bo przecież mamy chyba więcej nazw na second handy niż Eskimosi słów na śnieg.
I nie byłoby w tym niczego prowincjonalnego, gdyby nie pewna przesada. Spodziewamy się, że sklep z szyldem „odzież ekskluzywna” będzie sprzedawał końcówki serii Burberry’s i Prady. Ale przecież nie w Paczkowie! Tu jest zwykły misz masz używanych ciuchów, tak samo jak w tysiącach innych „Lumpexów” i „Szmatexów”. Jednak jakiś diabeł kazał właścicielom nazwać ich lumpex „Venus” sprzedawać „odzież” zamiast „ubrań”, w dodatku „ekskluzywną”. Zderzenie ambicji ze skrzeczącą rzeczywistością daje efekt komiczny, jako bolesny przykład prowincjonalizmu.
Polskie Carcassonne
Brak dystansu i gruba przesada sprawiają, że nawet fajne rzeczy bolą, gdy są nieadekwatnie przedstawiane. Mury Paczkowa powinny być atrakcją turystyczną.
Częściowo odrestaurowane w XIX wieku, zachowały dawną linię z XVI wieku i sporo starych baszt. Ale wciśnięte pomiędzy gierkowskie bloki, albo zaśmiecone łączki, czekają aż kwaśne deszcze dopełnią ich smutny los. Porównywanie ich z Carcassonne – największym w Europie założeniem średniowiecznym jest dla Paczkowa krzywdzące. Bo to NIE JEST Carcassonne. I przypomina langwedockie umocnienia tylko tym, że i tam, i tu zachowały się fragmenty murów obronnych. Tyle.
Kogo to obchodzi?
To co jest dla mnie najbardziej irytujące, to prowincjonalne podejście do naprawdę pięknych, oryginalnych zabytków. Słyszeliście o moście w Ozimku? Oczywiście, że nie.
Najstarszy zachowany wiszący most żelazny w Europie znajduje się nieopodal trasy Opole – Częstochowa. Wybudowano go w 1827 roku, za czasów pruskich, co może tłumaczyć niechęć do chwalenia się tym cudem konstruktorskim w czasach PRL. Ale przecież dziś chyba już się nie boimy, że „przyjdą Niemcy i nam zabiorą”? Zresztą gmina jest dumna z tego mostu i za spore pieniądze zrobiła remont tej niezwykłej budowli. Co z tego, skoro nikt nie stara się wykorzystać turystycznie tego zabytku. Most prowadzi w zasadzie znikąd do nikąd. Obok straszą ruiny jakiegoś bloczyska, niczym po bombardowaniach w Donbasie. Zamiast świetnie oznakowanej atrakcji turystycznej, mamy perłę rzuconą w błoto.
I w ogóle nie mam pretensji do gminy, która porządnie wyremontowała obiekt, oznaczyła i rzetelnie opisała w kilku językach na stojącej nieopodal tablicy. Ale brakuje podejścia kompleksowego. Jak w Carcassonne, czy tysiącach podobnych miejsc na całym świecie, gdzie mają coś wyjątkowego i wokół tego tworzą turystyczną infrastrukturę.
Ale dlatego właśnie polska prowincja zawsze pozostanie prowincją i nigdy nie stanie się „Prowansją”. A szkoda…
1 comment
Ehh… rozumiem ten ból, który wcale nie jest złośliwy, to po prostu fakty. Ale i w miastach nie jest lepiej. Bolą blokowiska, które bądź co bądź budowane masowo za komuny nie mają alternatywy, ale malowanie ich w kolorach tęczy…? Dlaczego? W Łodzi np, piękny budynek uniwersytetu przy ulicy Narutowicza, po latach wyczekiwania został odremontowany i przemalowany… na majtkowy róż. Dlaczego? Czy może jakiejś firmie budowlanej, mającej znajomego w urzędzie miasta, została nadwyżka farby z zeszłego sezonu, która się nie sprzedała?
Boli serce, boli… bo wciąż prowincja wychodzi
Pozdrawiam.