W Marche się zakochaliśmy, a nasz dwuipółletni Chrucz był tu bardzo szczęśliwy i błyskawicznie zdobywał nowe umiejętności i przyswajał nowe słowa i smaki.
Od Miasta, do którego wiodą wszystkie drogi, oddzielają go jedynie góry, z których przed wiekami rzymscy brutale porwali piękne Sabinki. Od północnego zachodu graniczy z modną Toskanią, a z jeszcze modniejszej Wenecji, prowadzi tu wygodna autostrada. Marche (po włosku wymawia się tę nazwę 'Marke’) opiera się od wschodu o lazurowe fale Adriatyku. Teren jednak, ku zachodowi szybko się wypiętrza. Na szczytach wzgórz dostrzegamy średniowieczne (a tak naprawdę znacznie starsze) kamienne miasteczka, otoczone sznurami zielonych winnic. Gdy wjeżdżamy w gąszcz wąskich uliczek, kierując się na główny plac, pomiędzy kościołem a ratuszem, osada wydaje się opuszczona, zastygła w ciepłym, pachnącym lawendą i bugenwillami powietrzu. Ale wystarczy, że nasze dziecko wyjdzie z samochodu, a natychmiast otwierają się okiennice, a na ulicach pojawiają się uśmiechnięci ludzie.
– Bimbo! Jaki piękny!
– A ile lat ma wasz bimbo?
– Jaki rezolutny bimbo! Może chcecie odrobinę ciasta, świeżo upieczone?
– Skąd jesteście? Jak ma na imię wasz bimbo?
A jeszcze przed minutą wyglądało na to, że będziemy tu sami.
Nasz bimbo – czyli 'urwis’ z zadowoleniem przyjmował wyrazy uznania.
Spróbowaliśmy ułożyć jego listę 'naj’ we włoskim Marche.
Po pierwsze – jedzenie
Nie udawajmy, że to nie jest ważne. Bo jest! A zwłaszcza we Włoszech. Miejscowi zamiast śniadania wrzucają jakiś kawałeczek ciasta i spłukują go kawą. I nic dziwnego, że już od jedenastej rozmawiają wyłącznie o jedzeniu. A o trzynastej zamykają na cztery spusty (wróć! Tu nikt nie zamyka drzwi na klucz, bo przecież wszyscy się znają) i udają się na trzy-czterogodzinny obiad połączony z ożywczą drzemką. Włoskie jedzenie wydaje się być skrojone na miarę dwuipółlatka.
A więc na przystawkę:
– oliwki all’ascolana, nadziewane dwoma rodzajami mięsa i opieczone w panierce. Chruczek się nimi zajadał.
– carpaccio z owoców morza
– pizzetta – maleńkie pizze z różnościami. Dla dziecka – rewelacja. Czy widzieliście kiedyś dzieciaka, który by nie lubił pizzy?
Na PIERWSZE pierwsze danie:
– maccheroncini – cieniutkie makaroniki z aromatycznym sosem pomidorowym
– gnocchi z szałwią i masłem – danie doskonałe w swej prostocie, delikatne i idealne dla dzieci.
Na DRUGIE pierwsze danie:
– pasta z owocami morza. Czyli mówiąc po naszemu – spaghetti z małżami i niewielkimi krewetkami. Chruczek spaghetti wciąga jak odkurzacz i – ku uciesze kelnerów – z powagą mówi: spaeti am am.
– morskie ravioli – pierożki z rybnym i krabowym nadzieniem w smakowitym sosie. Pierożki nadziewane „mięskiem” (to nic, że krabów) to było TO! Chruczek za nimi przepadał.
Na drugie danie (na szczęście już tylko jedno):
– ryby, wielkie gambasy, jagnięcina
(Chruczek patrzył z zainteresowaniem, ale bez entuzjazmu. Tata wręcz przeciwnie)
Dolci, czyli słodkości:
– Ice Cream!!! – wykrzyknął Chruczek, kiedy zobaczył kelnera zbliżającego się z tacą pełną białych jak śnieg sorbetów. Oderwał się od pierożków i spałaszował dużą porcję deseru.
Po drugie – miasteczka
Są jak cukiereczki. Czyste, niewielkie, pokryte idealnie dopasowanymi kamiennymi płytami. Uliczki są tak wąskie, że samochody – o ile w ogóle tędy jeżdżą – posuwają się z prędkością 5/h. Można swobodnie usiąść w kawiarni i utrzymywać z dzieckiem kontakt wzrokowy, nie stresując się, gdy eksploruje na własną rękę średniowieczny ryneczek (a może raczej antyczną agorę). Naszego Chrucza na co najmniej piętnaście minut zainteresowała stara, ręczna pompa, z której kapała woda. Szybko opanował nalewanie wody do konewki. Podlewanie wystawionej w donicach lawendy – kolejny kwadrans. Wygrzewający się na słońcu kotek – znów pięć minut, dopóki nie postanowił jego też podlać. W tym czasie spokojnie, leniwie popijaliśmy kawę przy stoliczku wystawionym przed kawiarenką.
Po trzecie – ludzie
Włosi kochają dzieci, rozpieszczają je, a nasz Chruczek z podziwu godną bezczelnością z tego korzystał. Doskonale sobie zdawał sprawę z tego jak zaskarbić sobie ich łaski. Choć dopiero uczy się mówić, popisywał się znajomością włoskiego, a nowe słówka łapał codziennie. Mówił z powagą: 'aqua’ – wskazując na wodę tryskającą z fontanny i uśmiechał się oczekując wyrazów zachwytu. Dawał się głaskać po blond czuprynie i budził entuzjazm wcinając ravioli. Chętnie się dzielił zabawkami z innymi dziećmi (zwłaszcza, jeśli to były zabawki tych dzieci). Pozwalał się dokarmiać słodyczami, a czasem, gdy podczas trwającej do północy włoskiej kolacji dopadało go zmęczenie, po prostu kładł się na ziemi i zasypiał – budząc oczywiście poruszenie wśród Włochów, którzy z troską podtykali mu pod głowę poduszki i zamartwiali się, że mu jest niewygodnie. Ale przed wszystkim zgodnie twierdzili, że tak dzielnego chłopca jeszcze nie widzieli.
A dlaczego Marche zachwyciło nas – dorosłych?
Po pierwsze – historia jest tu na wyciągnięcie ręki
W każdej, najmniejszej nawet miejscowości, jest coś ciekawego i niezwykłego. Kamienny kościółek okazuje się dawną komandorią Templariuszy, usadowioną na miejscu jeszcze dawniejszej świątyni tajemniczej bogini Cupra. Nieopatrznie, w senne przedpołudnie wejdziesz do zacienionego ratusza, i natkniesz się na wystawę wykopanych w okolicznych ogródkach rzymskich posągów. Zaglądasz do sympatycznej kawiarni, a w środku olśniewające zdobienia rozbuchanej secesji. A przy okazji dowiadujesz się ze skromnej tablicy na ścianie budynku, że kiedyś przemawiał tu Garibaldi, porywając tłumy do walki o wolność i zjednoczenie Włoch.
Po drugie – wino
Tu właściwie można byłoby zakończyć. Bo w tym jednym słowie jest zaklęta cała poezja świata. Nawet nazwy tutejszych szczepów brzmią jak imiona bóstw z oper Mozarta: Passerina, Pecorino, Montepulciano… A smakują jeszcze lepiej, niż się nazywają.
Po trzecie – Adriatyk
Tak. Wiem, że prawdziwy mors gardzi lazurową wodą o temperaturze +28, ale po rytualnym zapewnieniu, że „Nasz Bałtyk Ma Za To Najpiękniejsze Plaże” – możemy pozwolić sobie na odrobinę szczerości: lubimy pomoczyć się w wodzie, która nadaje się do pływania, a nie tylko krioterapii.
Po czwarte – góry
Eee tam, jakie góry są w środkowych Włoszech? Ano są. Apeniny w Marche robią wrażenie. Nawet leżąc na adriatyckiej plaży możemy podziwiać ośnieżone szczyty, który wznoszą się na dwa i pół kilometra. A w sezonie zimowym otwierają tam stacje narciarskie. Serio.
I wreszcie po piąte – kultura
Dopóki jej sobie nie zaaplikujemy, to nie odczujemy jej braku. Ale jeśli nieopatrznie wpadniemy na festiwal operowy do Teatre Serpente Aureo w Offidzie, albo na „Templaria” do Ascoli Piceno, to już jest po nas. Zakochamy się w prześlicznym, teatrze barokowym, w którym co miesiąc jest nowa premiera, niczym w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Albo będziemy czekać z niecierpliwością na karnawał, podczas którego całe miasto przebiera się w stroje średniowieczne, a restauracje serwują dawno zapomniane – w innych częściach Europy – dania, gdy do kolacji przygrywają minstrele.
Czego w Marche nie ma? Odpowiedź jest prosta: tłoku. Wszyscy turyści walą jak w dym do PR-owo ogranej Toskanii. Niczym w pochodzie pierwszomajowym defilują ulicami Sieny i Florencji. Robią selfie z Duomo i czym prędzej zajmują miejsca w kolejkach do turystycznych restauracji.
Tego Marche nie oferuje. Na szczęście.
Jedźcie tam, zanim inni się zorientują, że to właśnie tam bije serce Italii.

A w tej XIV-wiecznej „Torre” – czyli wieży, mieszkaliśmy pod Montedinove. Jeśli marzycie o wakacjach w takim miejscu dajcie nam znać, a my podpowiemy odpowiednie adresy…
Jeśli chcesz wybrać się do Marche na bazujący na naszych doświadczeniach program tygodniowej wyprawy kulinarnej, z wizytami w winnicach, gospodarstwach czy manufakturach trufli, no i wspaniałym ucztowaniem z włoskimi pysznościami i regionalnym winem, rzuć okiem na stworzoną przez nas Wyprawę kulinarną z warsztatami kuchni włoskiej.
8 komentarzy
Oj tak, Włosi uwielbiają dzieci 🙂 W Bergamo spiesząc się na pociąg stanęliśmy w kolejce po tylko jedną bułkę dla Weroniki i zanim doszło do nas Weronika już miała bułkę i rogalika w łapkach. Głupio była nam tak wyjść ale w sumie weszliśmy tylko po bułkę. Na pociąg zdążyliśmy rzutem na taśmę a z piekarni wyszliśmy z 4 bułkami 😉
No tacy właśnie są. Bardzo lubimy ten luz, który włosi mają. Zawsze jest czas na chwilę rozmowy, filiżankę kawy, czy kieliszek wina. Praca może poczekać, bo życie jest ważniejsze 🙂
Bardzo interesujący wpis! Dziękuję za podsunięcie pomysłu na wakacje z trochę starszym niż Wasz szkrabem :-). Czy mogłabym prosić o namiary na wspomniane przez Was oryginalne i klimatyczne noclegi? W jakich miejscowościach radzicie się zatrzymać na noc będąc w Marche? Z góry dziękuję za pomoc!
Ten artykuł leżakował w zakładkach i doczekał się odkopania 😉 przy okazji planowania wakacji. Byliście może w okolicach Sirolo/Numana? Na zdjęciach wygląda ładnie, ale chcemy uniknąć jarmarcznego klimatu i dzikich tłumów. Bede wdzieczny za odpowiedz
Jarmarcznych tłumów w Marche nie ma. Chyba, że na jarmarku w Ascoli w pierwszą niedzielę sierpnia 🙂
Dzień dobry 🙂 chętnie skorzystam z pomocy w sprawie noclegów w tamtych rejonach. Bardzo przekonał mnie wasz wpis. Jestem zauroczona. Pozdrawiam
Dzięki! Marche jest wspaniałe. My mieszkaliśmy w Torre – historycznej wieży strażniczej przerobionej na luksusowy apartament z basenem. Sprawdzi się na wyjeździe większą grupą, bo to duży dom https://www.tripadvisor.com/VacationRentalReview-g1405379-d6701023-La_Torre_di_Guardia_Di_Montedinove-Montedinove_Province_of_Ascoli_Piceno_Marche.html
Jeśli szukasz czegoś innego to zapraszamy do kontaktu na magda@dzieckowdrodze.com, podamy numer telefonu do Polki, która zajmuje się turystyką w regionie Marche i ona podpowie więcej możliwości 🙂
super 🙂 będę się kontaktować