Home Poradnik Czy posyłać do pracy pięciolatka?

Czy posyłać do pracy pięciolatka?

by Magda Pinkwart

Warto oswajać dziecko z pracą od młodości? A może jak najdłużej trzymać z dala od obowiązków? Moje doświadczenie pokazuje jednoznacznie.

Dobrze pamiętam swoją pierwszą stałą pracę na początku lat 90-tych. Zmywanie brudnych naczyń, sprzątanie i czyszczenie toalet na stacji benzynowej. Szłam tam co wieczór z koleżanką. Po szkole i kółku teatralnym pracowałyśmy 2-3 godziny i dostawałyśmy kilka złotych od dziewczyny, która akurat była na zmianie. Ona, małym kosztem miała z głowy najgorszą, brudną robotę, my z Pauliną – z dnia na dzień widziałyśmy jak przybywa nam pieniędzy na zajęcia teatralne i na upatrzone ciuchy. Miałyśmy po 13 lat i doświadczenie zawodowe że ho, ho – dwa lata wcześniej wpadłyśmy na pomysł, żeby sprzedawać ubrania, które nam się już nie podobają i kasety, których już nie słuchamy, na bazarze w Warszawie przy hali Banacha. Interes szedł świetnie, co sobotę rozkładałyśmy stragan i po kilku godzinach miałyśmy porządną dniówkę, którą dumnie oddawałyśmy mamie na porządny obiad dla całej rodziny.

Poza tym, ponieważ nigdy nie przyszłoby mi do głowy prosić rodziców o pieniądze na moje pasje, przez kilka lat pracowałam w stajni w zamian za darmowe lekcje jazdy konnej. Razem z inną koleżanką, Danusią, wstawałyśmy co sobotę o 4 rano, kolejką WKD jechałyśmy do Podkowy Leśnej, kolejne półtora kilometra, śnieg nie śnieg, deszcz nie deszcz, szłyśmy do stajni TKKF Podkowa. Tam przez 12 godzin sprzątałyśmy boksy, wywoziłyśmy 2 wozy pełne gnoju (do tej pory zachodzę w głowę jak dwie jedenastolatki własnymi rękami ciągnęły pełen gnoju, ciężki wóz), rozładowywałyśmy, ścieliłyśmy, karmiłyśmy, wyprowadzałyśmy na paddock, a na noc zaopatrywałyśmy konie. W międzyczasie pomagając kursantom czyścić i siodłać. W zamian za 12 godzin roboty miałyśmy 1,5 godziny jazdy konnej. Dziś wydaje się, że to wyzysk w biały dzień, wtedy czułyśmy, że złapałyśmy Pana Boga za nogi.

Trochę jest ze mną jak w tym dowcipie: „przyjmę do pracy 30-letnią, wysoką blondynkę zaraz po studiach, z 20-letnim doświadczeniem zawodowym”. Wiele osób dziwi się, że w tym roku, w wieku 38 lat, mam 22-lecie pracy dziennikarskiej. A przecież po takim starcie nie mogło być inaczej. Wkrótce praca na CPN-ie zamieniła się w pracę hostessy, potem w pierwsze zlecenia dziennikarskie – terenowe materiały i wywiady, których nikomu z redakcji nie chciało się robić, a 16-latka brała je z uśmiechem i przygotowywała z pasją godną lepszej sprawy. Do końca liceum współpracowałam już na stałe z kilkoma redakcjami.

Praca w stajni też dała owoce. Na studiach codziennie o 5 rano jeździłam na Służewiec i objeżdżałam treningowo konie na Wyścigach. Dopiero potem szłam na zajęcia, a w wolnym czasie – pracowałam w redakcjach, zarabiając – niewiele, ale zawsze coś, ćwicząc warsztat i ucząc się zawodu, a co najważniejsze – życia. W wakacje robiłam kurs na licencję pilota wycieczek zagraniczych i przewodnika, i pilotowałam grupy do ciepłych krajów. Dziś, jeśli nagle wyłączą internet i nie będę mogła pisać bloga, mogę pojechać na Islandię, gdzie czeka miejsce pracy w stadninie koni przy jednej z najpiękniejszych plaż świata.

Bo dzięki doświadczeniom pracy w dzieciństwie nigdy, w przeciwieństwie do wielu moich koleżanek ze szkoły, które zaczynały rozsyłać CV dopiero po odebraniu dyplomu, nie miałam problemów ze znalezieniem pracy. A kiedy przychodziła bessa w dziennikarstwie – po prostu zrzucałam redaktorską skórę i oprowadzałam wycieczki.

Dlaczego o tym piszę? Bo dziś wzruszył mnie mój 5-letni syn. Wili, gdziekolwiek jesteśmy, rwie się do pracy. W pociągu pomaga konduktorowi sprawdzać bilety, w samolocie dołącza do teamu stewardess, w hotelu wchodzi na recepcję, a w restauracji prosi o bloczek i długopis i pomaga zbierać zamówienia. Wszystko to robi sam z siebie, z własnego pomysłu i z własnej woli, pytając grzecznie o zgodę, zadając dużo pytań, z uroczym uśmiechem i radością poznającego świat dziecka. I wszędzie w czasie naszych podróży ludzie cudownie i życzliwie pokazują mu świat swojej pracy, który nierzadko fascynuje go bardziej niż zabytki czy plaże.

No więc dziś wybraliśmy się do Starbucksa w centrum Liverpoolu.

– Mamo, czy mogę im pomóc? – zapytał Wili wskazując na krzątających się za ladą pracowników kawiarni.

– Możesz spróbować, choć nie wiem czy ci pozwolą, bo są bardzo zajęci – odpowiedziałam i wróciłam do rozmowy.

5 minut później usłyszałam brawa i śmiechy. Na środku kawiarni nasz syn, w pracowniczym uniformie, z tabliczką z imieniem „Willi” przyjmował zamówienia. Kiedy wychodziliśmy, szef zmiany zapytał go: „To, co widzimy się jutro o 6.00 rano?”. Wili był wniebowzięty. Po kawie poszliśmy na szybkie zakupy, a Wilhelm nie mógł ustać w miejscu bezczynnie i już zaczął pomagać ochroniarzowi układać koszyki i odstawiać je na miejsce. Natychmiast dostał drugą, w ciągu pół godziny, propozycję pracy. 

Nie wiem, kim będzie Wili jak dorośnie, ale wiem, że już teraz naprawdę dużo wie o tym, jak wygląda praca stewardessy, kelnera, recepcjonisty czy przewodnika. Jest tego szalenie ciekawy i zaskakuje nas swoją praktyczną zawodową wiedzą. 

Można mówić różne rzeczy o Wojciechu Cejrowskim, ale jest fragment jego biografii, który bardzo mi się podoba. Zawsze, w każdym miejscu na świecie, gdy był w kawiarni – nie siadał przy stoliku i nie scrollował facebooka. Tylko szedł za ladę i pytał, czy może pozmywać i posprzątać w zamian za darmową kawę i obiad. Gdy przechodził koło tartaku – wstąpił zapytać, czy może popracować za parę groszy. Po prostu – gdziekolwiek był – szukał okazji, by pracować. Podobnie dzieci bogatych, mądrych rodziców, na przykład Billa Gatesa, które nie dostały nieprzerwanego strumienia kasy, tylko zasuwały w prostych pracach od 13. roku życia i miały za zadanie opłacać swoje studia i przyjemności.

Nie wiem kim będzie Wilhelm, ale bardzo wierzę, że praca od najmłodszych lat to tak naprawdę wielka frajda odkrywania świata, a z drugiej strony bardzo mocny fundament na przyszłość.

I wiem jedno. Po takim starcie Wili na pewno sobie w życiu poradzi.

fot: Wili podczas pracy w Starbucksie w Liverpoolu/Sergiusz Pinkwart

Related Articles

Leave a Comment