To kraina baśni i wrzosów. Poza tym mają świetne ścieżki rowerowe. I mnóstwo parków rozrywki – słyszeliśmy o Dolnej Saksonii. Postanowiliśmy to sprawdzić.
W podróży z dzieckiem najważniejsze jest dobre planowanie i duży margines czasowy. Nie ma innych uniwersalnych zasad, które pasują do wszystkich. Bo każde dziecko jest inne. Jedne uwielbiają podróże samochodem i same z ochotą wspinają się na fotelik i zapinają pasy. Inne trzeba do tego zmuszać i co pięć minut kontrolować, czy się nie wyswobodziły z pięciopunktowych pasów. Inaczej się podróżuje z dzieckiem półrocznym, które lubi spać słuchając pomruku silnika, inaczej z żywym, ciekawskim trzylatkiem, a inaczej z siedmiolatkiem. Zapewne uważamy, że sami najlepiej wiemy, jakim typem podróżnika jest nasze dziecko. Ale nigdy się tego nie dowiemy „na sucho”, siedząc w domu, przed telewizorem. Trzeba się ruszyć z kanapy.
My na długi weekend majowy postanowiliśmy wybrać się do Dolnej Saksonii. Drugi co do wielkości land w Niemczech jest jednocześnie najbardziej zróżnicowanym. Tylko tu są i góry i morze, to w tym miejscu znajdziecie miasteczka jak cukiereczki, z zabytkowymi domami w konstrukcji szachulcowej, tajemnicze zamki i pałace, a także przejdziecie bajkową trasą śladami baśni Braci Grimm. Możecie także poszwędać się szlakiem Szczurołapa, który pewnej nocy, z braku zapłaty, wyprowadził z miasteczka ponad setkę dzieci, których już nigdy nie odnaleziono… Podobno na uliczce, którą wychodził, trzeba uważać, gdy dziecko za bardzo się oddala. Nasz Chrucz nie tylko w mieście Szczurołapa leci na oślep w przeciwnym kierunku niż my, więc takie atrakcje mamy na co dzień… A przy tym jest tu wiele parków rozrywki, w tym słynny Heidepark, czy rezerwaty pełne egzotycznych zwierząt z różnych części świata. To niezwykłe miejsce jest 1000 kilometrów od Warszawy, więc podróż z dzieckiem trzeba dobrze zaplanować.
Nasz syn podróżuje od pierwszych dni życia, ale to wcale nie znaczy, że jest nam dużo łatwiej. Owszem – lubi podróże, hotele i obserwowanie zmieniającego się świata, ale czasem doprowadza nas do szału swoimi zachciankami.
– Mleczko. Chcę mleczko. MLECZKO! CHCĘ! TERAZ!!!
Przygotowanie mleczka w jadącym autostradą samochodzie nie należy do najprostszych zadań. A to dopiero początek.
– Chcę oglądać Tayo!
Wytłumacz trzylatkowi, że jesteśmy w Niemczech i nasz mobilny internet tu nie działa i nie da się włączyć na YouTube ulubionej bajki.
– Chcę siku!
Zatrzymujemy się w małej zatoczce. Oczywiście to „fałszywy alarm” i chodziło tylko o mały sabotaż.
Jedziemy dalej.
– Chcę zobaczyć niebo!
Odsłaniamy szyberdach.
– O samolot!
– O ptaszki!
– Mamo, potrzymaj mnie za rączkę.
– Chcę soczek!
– Chcę wysiadać!
– Chcę do hotelu!
– Chcę do restauracji!
– Chcę kaszkę!
– Nie, nie chcę bułeczki!
– Nie chcę serka!
– Nie chcę paróweczki!
– Chcę kaszkę!
Trzeba mieć nieskończone pokłady cierpliwości. Odróżniać potrzeby rzeczywiste, od prób manipulacji i sabotażu. A jednocześnie pamiętać, że ta podróż powinna być dla małego odkrywcy przyjemnością. Przecież chcemy, żeby był otwarty, pogodny, z radością przeżywał tę wyprawę i miał ochotę na następne wyjazdy. Jeśli będziemy na siłę wtłaczali go w swój własny świat, to jesteśmy na najlepszej drodze do tego, by podarować dziecku traumę i zniechęcić go do podróży na całe życie.
Nasz Chruczek uwielbia hotele. I dlatego, żeby spowodować, że podróż była dla dziecka bardziej komfortowa, no i żeby sprawić mu przyjemność, w drodze do Dolnej Saksonii zatrzymaliśmy się na nocleg w połowie drogi. Dziś rano obudził się w Zajeździe „Chrobry” w Torzymiu pod niemiecką granicą i był naprawdę szczęśliwy. W restauracji na parterze od rana spory ruch. Nie taki, jaki pamiętamy z przed wybudowania autostrady. Przy starej drodze na Świecko „Chrobry” był lokalem kultowym.
Ale i teraz tirowcy lubią tu z samego rana wpaść na kotleta, rosół, czy bigos. My zamówiliśmy trzy zestawy śniadaniowe. I to był duży błąd. Jajecznica dla Magdy była niezjadliwa (poprosiła o mocno ściętą, bo się brzydzi „glutami” z białka i oczywiście dostała półpłynne „niewiadomoco”). Parówki Chruczka były jakieś spuchnięte i bardzo niesmaczne. Na szczęście prawie ich nie tknął, bo zainteresował się fajnym – to trzeba przyznać – kącikiem zabaw. Choć po piętnastu minutach przeniósł się do sali „dla palących”, w której stały błyskające światełkami maszyny do uprawiania hazardu. Korzystając z dobrego łącza internetowego, przy śniadaniu wypełniliśmy PIT-y. A potem ruszyliśmy samochodem w stronę Hannoveru.
Cztery godziny z hakiem jazdy wieczorem i cztery godziny rano to jak na rodzinną wycieczkę niewielkie odległości. Zwłaszcza, że przez legendarne niemieckie autostrady płynie się szybko, gładko, a kilometry mijają nie wiadomo kiedy. Małe dziecko zniosło podróż bez problemu i kiedy wczesnym popołudniem popołudniem dotarliśmy do celu – sielskiej miejscowości Schneverdingen, był w znakomitym humorze.
Od razu ruszył na wielki plac zabaw w Walter-Peters-Park. Tam razem z dolnosaksońskimi łobuzami zjeżdżał z wielkich zjeżdżalni, wspinał się po linach i huśtał na huśtawce, która jednocześnie obracała się w kółko, w górę i w dół. Siłą trzeba go było zabierać do parku Hopen-Heidegarten, słynącego z niezwykłej hodowli wrzosów.
Te niezwykłe kwiaty, których jest tam 130 gatunków i 120 tysięcy sadzonek tworzą tu piękne, wymyślne wzory. A dzieci mogą obserwować owieczki, albo… robale mieszkające w specjalnych domkach. Są także stylizowane przewijaki, więc można tu przyjechać nawet z niemowlęciem.
Po pierwszych wrażeniach dotarliśmy na nasz camping. Po miesiącu we Francji, który spędziliśmy na tamtejszych campingach w Dolinie Loary czy Alzacji, mieliśmy wiele obaw. Jednak pięciogwiazdkowy Camping-Park Luneburger Heide okazał się niezwykle przyjazny, czysty, elegancki a zarazem idealny dla dzieci. Chruczek nie wiedział, czy biec najpierw do miłych sąsiadów z przyczepy obok, na plac zabaw, nad jezioro czy do zagrody kózek.
Ciągnęło go także do kotków czy do ogrodu motyli, ale ostatecznie w pierwszy wieczór poprzestał na kózkach. A my w ciepłej, komfortowej przyczepie, z ogrzewaniem (bo majowy weekend w Dolnej Saksonii jest równie zdradliwy jak w Polsce), z kuchnią, gdzie mogliśmy przygotować smaczną kolację, którą potem zjedliśmy z widokiem na jezioro, cieszyliśmy się na kolejny dzień.
Jutro idziemy na rowery. Bo Dolna Saksonia słynie z doskonałych, niezwykle malowniczych i doskonale przygotowanych ścieżek rowerowych.