Home Podróże po świecieEuropaAustria Stubai: Słoneczne stoki i apres-ski

Stubai: Słoneczne stoki i apres-ski

by Sergiusz Pinkwart

Zaczynaliśmy ten dzień z niepokojem, a kończyliśmy – szczęśliwi. I znamy wreszcie sposób na zmotywowanie czterolatka do nauki jazdy na nartach. Lodowiec Stubai okazał się dla nas łaskawy.

Z hotelu, w którym mieszkamy w dolinie Stubai, do granicy słonecznej Italii jest zaledwie 18 kilometrów. Ale granica to tylko linia na mapie. Przez wieki wędrowała to tu, to tam, a ludzie, którzy żyli na tej ziemi, po prostu uważają się za Tyrolczyków. Pogoda też ignoruje granice i mamy tu w grudniu piękną… no nie wiem jak nazwać tę porę roku. W nocy łapią przymrozki, ale w dzień jest bezchmurne niebo, temperatura zmienia plus na minus dopiero około 2500 metrów nad poziomem morza. Akurat po to, by śnieg na wspaniale wyratrakowanych trasach narciarskich utrzymał pożądaną konsystencję.

Tak się jeździ na lodowcu Stubai.

Do szkółki narciarskiej  przy stacji kolejki Gamsgarten na 2600 m n.p.m. jedziemy już w sporym (jak na Alpy) tłoku. Nic dziwnego. Dziś sobota. Z odległego o godzinę jazdy Innsbrucku, ruszyli wysportowani Austriacy i budzą naszą zazdrość atletycznymi sylwetkami.

W szkółce narciarskiej jest więcej dzieci niż wczoraj, ale nasz Wili już od rana ma zawadiacką minę i po wczorajszym stresie nie pozostał żaden ślad. Co nie znaczy, że jest świetnie. Nasz czterolatek teraz przegina w drugą stronę. Trenerki co chwilę go upominają, by spitze nart trzymał zusammen.

Wili niezbyt uważnie słucha trenerki. Tylko czeka, by mógł zjechać z górki bez żadnych zasad.

A on ma to w głębokim poważaniu. Ze śmiechem zjeżdża na krechę. Byle szybciej. Niczym się nie przejmuje. Dochodzi do tego, że kompletnie ignoruje trenerki i po wjechaniu „żółwikiem” na pagórek, zamiast grzecznie czekać – jak inne dzieci – aż trenerka ustawi mu dzioby nart, rusza od razu prosto w dół.

Muszę interweniować i ściągam chłopaka na przymusową przerwę. Pięć minut bez nart załatwia sprawę. Wili wraca na stok już grzeczniejszy i przez kolejne pół godziny jakoś daje radę. Potem mówi, że jest zmęczony.

Wczoraj przy kolacji długo o tym z Magdą rozmawialiśmy i musieliśmy przyznać, że zmuszanie dziecka do „jeszcze jednej próby”, gdy ma ewidentnie dość, mija się z celem. Lepiej go „zdjąć z boiska” i dać chwilę odpocząć. Pięć minut bez nart, batonik energetyczny lub czekoladka, a potem łyk wody i dziecko z nową energią rusza na podbój świata.

Wili kończy zajęcia o dwunastej i tym razem wszyscy w trójkę, cali szczęśliwi, idziemy na obiad do pobliskiej restauracji przy stacji kolejki. Dla najmłodszych jest tam specjalna Kinder Restaurant z odpowiedniej wysokości stolikami i menu dla dzieci. A obok jest popularna, niedroga restauracja samoobsługowa Marktrestaurant Gamsgarten (taka sama jest przy górnej stacji kolejki Eisgrat). Działa to tak, że po przejściu bramek bierze się tackę i spacerując po strefach sałatek, pieczywa, ciepłych dań i napojów wybiera się sobie obiad. Są tu sznycle wiedeńskie, zapiekany camembert, ryba w panierce, spaghetti bolognese, czy lubiane przez niemieckich gości kiełbasy i żeberka. Do tego frytki, ziemniaki lub sałatki. Zestaw ryba, frytki i sok pomarańczowy kosztuje 12 euro, spaghetti bolognese 9,5 euro. Z wybranym zestawem idziemy do kasy i do stolika. Wiliemu jedzenie bardzo tu smakowało.

Pod szczytem Schaufelspitze. Za Magdą w oddali bieleją Dolomity.

Na pożegnanie z lodowcem wjeżdżamy na potężny trzytysięcznik Schaufelspitze. Na szczycie znajduje się „Top of Tirol” – ażurowy taras widokowy zawieszony nad przepaścią. Poniżej jest Stubai Zoo. Zaintrygowało naszego synka, który chciał oglądać żyrafy i lwy na śniegu, ale to nie jest ogród zoologiczny, a snow-park, w którym można ćwiczyć akrobacje. Wystarczy nam, że sobie popatrzymy, a Wili wróci tu jako nastolatek. Możemy za to trochę pobawić się na nartach, nad urwistym stokiem, z widokiem na kilka pasm górskich. Gdy, mrużąc oczy, patrzymy w kierunku południa, widzimy włoskie Dolomity.

Sześć lat temu tu właśnie poznaliśmy się z Magdą. Wymieniliśmy kilka uwag o pogodzie i parę żartów na temat naszych umiejętności narciarskich. Ja bezskutecznie usiłowałem złożyć dla niej leżak z nart i kijków – sposobem, który podpatrzyłem u opalonych na brąz narciarzy na Gubałówce, ale nigdy sam tego nie testowałem. Dziś, kilkanaście metrów nad tym ważnym dla nas miejscem stoi mała, górska kapliczka, zawieszona nad przepaścią. Czy to możliwe, że przed laty jej nie zauważyliśmy? A może pojawiła się tu nieprzypadkowo, jako wotum wdzięczności? Hmmm…

Mała, alpejska kapliczka, wisi tuż nad przepaścią.

Jedno jest pewne – dziś tu z dzieckiem jeszcze na nartach nie pojeździmy, bo jak na początkującego narciarza zjazd kolejno trzema kilkukilometrowymi trasami na dół to za duże wyzwanie. Może za rok?

Magda z Wilim zjeżdżają więc kolejką, ja ścigam się z nimi jadąc na nartach (ale mam po drodze jeden podjazd wyciągiem krzesełkowym). Przegrywam o minutę.

Oddajemy w wypożyczalni przy stacji Gamsgarten narty i po raz ostatni zjeżdżamy na sam dół.

Impreza apres-ski rozkręca się pod hotelem przy dolnej stacji kolejki linowej.

Obok hotelu tuż przy dolnej stacji kolejki, w którym mieszkaliśmy sześć lat temu, rozkręca się impreza. Après-ski to tradycja, którą musieliśmy pokazać małemu adeptowi narciarstwa. Przy tyrolskich przebojach wypijamy drinka i chwilę tańczymy, wspominając dawne dzieje. Wili tańczy z małą narciarką i jest zachwycony błyskami światełek i sztucznym dymem jak na dyskotece.

Słońce zaszło nad doliną Stubai, przez chwilę jeszcze podświetlając na różowo niebo nad górami.

A potem jedziemy do hotelu na kolację wigilijną.

Spóźniamy się parę minut i gdy wchodzimy, wszyscy stoją już odświętnie ubrani, z kieliszkami szampana w dłoniach. A właściciel hotelu, w otoczeniu rodziny, czyta Ewangelię św. Łukasza.

Właściciel hotelu „Fernau” w otoczeniu gości czyta Ewangelię.

Razem z gośćmi i z towarzyszeniem kwartetu muzyków grających na instrumentach dętych, śpiewamy kolędy. Gdy rozbrzmiewa „O Tannenbaum, o Tannenbaum, Wie treu sind deine Blätter!” Pani domu zapala na choince świeczki (prawdziwe!) i ognie (sztuczne). Robi się wzruszająco.

Zgodnie z tradycją, świeczki na choince zapalają kobiety.

A potem wszyscy goście hotelu, gospodarze i pracownicy, składają sobie świąteczne życzenia.

Wili z poważną miną robi zdjęcia gościom swoim plastikowym, zabawkowym aparatem.

Wili krąży pomiędzy ludźmi z zabawkowym aparatem fotograficznym i robi zdjęcia. I gdy już wypinam z dumą pierś, gratulując sobie jak to niedaleko padło jabłko od jabłoni, Magda ociera łzę z kącika oka: „Cały dziadek Grzegorz!”.

Mapa tras na lodowcu Stubai

 

Related Articles

3 komentarze

MK 30 grudnia 2017 - 15:00

Po ilu lekcjach wasz synek nauczył się jazdy na nartach?

Reply
Sergiusz 30 grudnia 2017 - 17:08

Wili miał do tej pory cztery lekcje. I uczciwie mówiąc widzieliśmy dzieciaki, które po tym czasie już zaczynały panować nad nartami. Ale nie Wili. Spróbujemy jeszcze raz tej zimy.

Reply
SKI plus CITY Pass Stubai Innsbruck – świetny pomysł na zimowe wakacje 18 listopada 2021 - 19:11

[…] muzeami i zabytkami jak i wieloma kilometrami doskonale przygotowanych tras narciarskich na najsłynniejszym austriackim lodowcu i w Dolinie […]

Reply

Leave a Comment