Home Podróże po świecieEuropa Wyspy Owcze: Trekking na Slaettaratindur – najwyższy szczyt archipelagu

Wyspy Owcze: Trekking na Slaettaratindur – najwyższy szczyt archipelagu

by Sergiusz Pinkwart

Obiektywnie patrząc, Wyspy Owcze składają się głównie z gór i oceanu. Z powietrza wyglądają jak czubki Wysokich Tatr wystające z Atlantyku. Codziennie tu chodzimy na krótsze lub dłuższe trekkingi. Dziś porywamy się na Slaettaratindur. Wyżej już się nie da.

Gdy wyruszamy z domu, lekka mgiełka spowija wierzchołek, a stojące przy drodze owce patrzą na nas lekko kpiącym wzrokiem, jak na śmiałków, którzy nie wiedzą, na co się porywają. W końcu w lidze skandynawskich gór, które mają trudne do wymówienia nazwy, Slaettaratindur jest całkiem wysoko, zaraz obok słynnego islandzkiego wulkanu Eyafjallajökull. Tak przynajmniej mi się wydaje, zanim nie usłyszę jak nazwę swojego najwyższego szczytu wymawiają Farerzy. I brzmi to już dla mojego ucha całkiem normalnie – „Zlatatindur”. Góra wznosi się na wyspie Eysturoy i wyrasta 882 metry nad poziom morza.

Owce patrzą na nas zdziwione. W tle najwyższy szczyt Wysp Owczych – cel naszej wspinaczki.

Dobrze, że jedzie z nami Sabina – właścicielka Fjord Cottage, polsko-farerskiego pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy, bo na pewno przegapiłbym początek szlaku na Slaettaratindur. O tej porze jest tu kompletnie pusto, a trzeba zaparkować samochód na małym skrawku wydeptanej trawy, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy wioskami Ei∂i a Gjógv (Farerzy by powiedzieli „Eji” i „Dziokw”). Nie ma tu ani jednego znaku, ale miejsce jest charakterystyczne. Po jednej stronie mamy trzy potężne szczyty, które – jak się wydaje – sięgają nieba. Po drugiej jest płotek, nad którym jest przerzucona drabinka i niemal niewidoczna ścieżka powoli pnie się w stronę nieodległych skał. Pozory mylą, bo – jak już się pewno domyślacie – szlak na najwyższy szczyt Wysp Owczych, to właśnie ta niemal niewidoczna ścieżka, a trzy „giganty” po drugiej stronie asfaltu, są jednak niższe od Slaettaratindur.

Drabinka przerzucona przez płotek to początek szlaku.

Wili i Magda zostają na dole. Nasz dzielny czterolatek ma jeszcze czas, by zdobywać szczyty, na które nie wiedzie żaden znakowany szlak, a o wypadek na piarżystej ścieżce – nietrudno. Magda ustępuje mi (choć nie bez walki). Przekonuje ją dopiero argument, że przez całe wieki mieszkańcy Wysp Owczych omijali Slaettaratindur szerokim łukiem, bo istniało przekonanie, że jeśli ktoś młody wybierze się na szczyt, elfy chroniące złotego skarbu ukrytego na „płaskiej górze” (tak brzmi spolszczona nazwa Slaettaratindur) ukarają go perfidnie i wróci na niziny jako siwy jak gołąbek staruszek.

Szczegółowo opowie nam o tym spotkany na szlaku 69-letni Farer, który – jak się przyznaje – wchodzi na Slaettaratindur po raz pierwszy w życiu. Po prostu uznał, że doszedł do wieku, w którym już nie musi się już obawiać gwałtownej, nieoczekiwanej starości.

Im wyżej się wznosimy, tym piękniejsze widoki.

Dzieli się z nami jeszcze jedną opowieścią. Podobno przed wiekami ukrytego na szczycie złota, strzegły dobre elfy. Natomiast któregoś razu podstępnie wdarła się na szczyt rodzina złych elfów i zabiła dotychczasowych strażników złota. Część skarbu ukryła w pobliskim fiordzie i zamieszkała – by go pilnować – w wiosce Funningur u stóp góry. Najpierw jednak udali się do stolicy – Torshavn. I tam, w małym czerwonym domku tuż koło portu, weszli do fryzjera. Cyrulik widząc włochate, złe stwory, zdębiał. Ale jak na profesjonalistę przystało, zgodził się za brzęczące złote monety, ucharakteryzować elfy na ludzi. Usadził na fotelu kolejno: dziadka elfa, babcię, ojca, matkę i trójkę złych małych szkrabów elfowych. Ogolił ich, obciął ogony i po tej operacji nie różnili się już zbytnio od ludzi. Mogli zamieszkać w Funningur i strzec skradzionego złota. Jednak gdy zapadają ciemności, można zauważyć, że elfy poruszają się jak NIELUDZIE. I dlatego nasz Farer po zmroku stara się omijać Funningur, a jeśli musi tamtędy przejechać, to rozgląda się bardzo uważnie i ze strachem przygląda poruszającym się po drodze cieniom…

Słuchając takich historii, dzielnie tłumaczonych z farerskiego przez Sabinę, szybko nabieramy wysokości. Z każdym metrem droga robi się jednak bardziej stroma i trudniejsza. Wątłe kępki trawy dają słabe oparcie nogom, a osypujący się piarg i śliskie błotko, to najgorsze możliwe połączenie. Jeden nieuważny krok i można sturlać się dwieście – trzysta metrów w dół. Gdy wychodzimy na grań, jest już dużo lepiej, bo pod nogami czujemy solidną skałę. Jeszcze tylko dwadzieścia metrów wspinaczki i jesteśmy na szerokim płaskim szczycie. Tak jak obiecuje nazwa Slaettaratindur.

Sam wierzchołek jest płaski, ale przepaści wokół niego mogą przyprawić o zawrót głowy.

Mamy prawdziwe szczęście. Wiatr rozgonił chmury i mamy przed sobą bajkową panoramę. Wyspy Owcze w całej krasie. Dopiero z tej wysokości widać, jak niewiele tu znaków świadczących o naszej cywilizacji. Gdzieś tam, na skrawku wybrzeża stoi kilka domków. A reszta, to woda i góry. Pustka i cisza. Tylko świszcze wiatr.

Lepiej usiąść i podziwiać, a nie włóczyć się po skraju urwiska.

Wejście zajęło nam nieco ponad godzinę. Zejście – niewiele mniej, bo trzeba uważać podwójnie, by fałszywy krok nie skończył się bolesnym upadkiem.

Po powrocie z niepokojem zerkam w lustro. Uff… Nie postarzałem się jakoś zauważalnie. A potem przychodzi refleksja, że gdy ta legenda powstawała, średnia długość życia nie przekraczała 35 lat. No cóż… W takim razie mogę wspinać się na Slaettaratindur choćby codziennie. Nic mi nie grozi.

Related Articles

4 komentarze

Belweder 14 czerwca 2018 - 02:55

Świetne zdjęcia. Przepiękne widoki!

Reply
Magda 14 czerwca 2018 - 13:47

Dzięki! 🙂

Reply
Arek 14 czerwca 2018 - 13:46

Mam pytanie do Sergiusza – jaki jest stopień trudności wspinaczki? Jak wygląda kwestia trekkingów na Wyspach? Czy potrzeba zezwoleń? Chodzimy trochę po górach i właściwie myśleliśmy o wyjeździe do Islandii, ale teraz zainteresowały nas Wyspy Owcze 🙂 I poprosimy o kontakt do Sabiny 🙂

Reply
Sergiusz 15 czerwca 2018 - 03:06

Już odpowiadam: kontakt do Sabiny przez jej stronę https://www.facebook.com/fjordcottage/
Hiking na 'Slata’ jest prosty gdy jest sucho. Gdy jest mokro, albo oblodzone, to może być ciężko. Pierwszy odcinek jest spoko. Końcówka też bez problemu. Najgorsze jest ostatnie 100 metrów w pionie do grani. Bardzo stromo i po piargu, więc z każdym krokiem trochę się osuwamy. Wydeptana ścieżka jest fatalna, więc trzeba szukać innych rozwiązań.
Zezwolenia na 'Slata’ nie potrzeba. Co do innych szczytów, to ścieżka wiedzie najczęściej przez prywatne posesje. I trzeba poprosić właścicieli o pozwolenie (najlepiej zadzwonić i uprzedzić). Wsztystko pomoże załatwić Sabina, więc to Ona jest najwłaściwszym adresatem tego pytania.
Pozdrawiam
S.

Reply

Leave a Comment