Podobno w turystyce liczą się tylko trzy rzeczy: lokalizacja, lokalizacja i… oczywiście lokalizacja. Jeśli to prawda, Sabina Poulsen, Polka, która prowadzi na Wyspach Owczych mały pensjonat Fjordcottage, wygrała los na loterii.
Wyspy Owcze można przejechać od krańca do krańca w dwie godziny. Fjordcottage jest niemal idealnie w połowie drogi. Do „wielkomiejskiego”, stołecznego Tórshavn jest 45 minut jazdy samochodem. Trochę krócej do Vestmanna, skąd odpływają statki wycieczkowe na niesamowity rejs do niebosiężnych klifów zamieszkałych przez tysiące morskich ptaków. Do początku szlaku na Slaettaratindur – najwyższy szczyt Wysp Owczych, jedzie się 20 minut. W dwóch słowach: lokalizacja marzenie.
Ale nawet widok z okna na fale Skálafjørður i zachodzące nad górami słońce, to miły dodatek do „clue”, czyli gościnności i energii właścicielki Fjordcottage.
Sabina Poulsen nie jest typową farerską houswife, spędzającą czas na dzierganiu wełnianych sweterków i doglądaniu owiec. Pochodzi z gospodarnej Wielkopolski, więc dom lśni czystością, ale pasje ma dość nietypowe – wspinaczka, turystyka górska i gotowanie farerskich dań, do czego trzeba – tak jak i do wspinaczki po nadmorskich klifach – żelaznych nerwów. Prowadzi także ciekawy fanpage o Wyspach Owczych, który warto poczytać przed wyjazdem. Z naszego – rodziny podróżującej z dzieckiem – punktu widzenia ważne było też to, że z zawodu Sabina jest… pedagogiem. Czy trzeba lepszej rekomendacji, by wybrać jej Fjordcottage na rodzinny urlop?
Jeśli tak, to spójrzmy na domek. Od razu trzeba zaznaczyć, że Wyspy Owcze do niedawna były turystyczną pustynią, niczym Zakopane w połowie XIX wieku, kiedy ksiądz Stolarczyk i warszawski lekarz Tytus Chałubiński, błagali górali, by na lato wynajmowali miastowym choć jedną izbę w chałupie. Farerzy, niczym ówcześni górale, uważają, że kawałek pozamiatanej polepy i wiązka słomy, w zasadzie powinny „ceprom” wystarczyć. „Gwiazdkowych” hoteli jest na Wyspach Owczych bardzo niewiele, a przed sezonem biura turystyczne biją się o każdy pokój. Stąd „kosmiczne” ceny.
Sabina postawiła na swojej ziemi mały domek letniskowy z dwoma sypialniami na piętrze (i dodatkowo kanapą przy schodach, gdyby przyjechała nieco większa rodzina). Na parterze jest kuchnia i łazienka. Obok jest jej dom rodzinny z dużym salonem i kuchnią przystosowaną do prowadzenia warsztatów kulinarnych.
Czy wspominaliśmy już o tym, że Sabina umie gotować farerskie „przysmaki”, takie jak na przykład owcza głowa? Albo zupa rybna z owocami? No to umie. I świetnie o tym opowiada.
Uwierzcie, taki gospodarz, to prawdziwy skarb. Bo w porównaniu z Islandią, Polonia na Wyspach Owczych jest nieliczna, a zanim Farerzy zaproszą kogoś do domu na obiad, by opowiedzieć o swoim życiu, zwyczajach i kuchni, musi minąć kilka lat znajomości. A tyle urlopu raczej nie dostaniemy…
Dlatego jeśli planujecie wypad na Wyspy Owcze, w gronie rodzinnym, lub z paczką przyjaciół, to śmiało dzwońcie i piszcie do Sabiny. Przy odrobinie szczęścia uda wam się zarezerwować Fjordcottage, a jeśli namówicie Sabinę na wycieczkę w góry, albo na warsztaty z kuchni farerskiej, to urlop na Wyspach Owczych będziecie wspominać długo, a – co jeszcze ważniejsze – miło…
1 comment
Kto by nie chciał takiego urlopu na kilka lat. Ale cóż, marzenia marzeniami, a rzeczywistość swoją drogą. Dobrze, że na Wyspach Owczych jest takie miejsce, gdzie można bliżej poznać kulturę i tradycję. W końcu to jedne z ciekawszych aspektów podróży.