Niedziela Palmowa. Z samego rana ruszamy do Łysych na Kurpiach. Dwie i pół godziny drogi od Warszawy można znaleźć najpiękniejsze palmy w Polsce. Dla dzieciaków to żywa lekcja historii i tradycji. A dla nas dodatkowo okazja, by na jarmarku kupić ekologiczne smakołyki.
Niedziela Palmowa to święto przesycone symboliką życia i trwania. Dlatego w Polsce do palm od wieków kładziono to, co symbolizowało witalność, a w Polsce tradycyjnie były to „wiecznie zielone” gałązki tui, świerku, bukszpanu i borówek leśnych, a także symbolizujące zmartwychwstanie i przemożną chęć życia gałązki wierzbowe. Wierzba wyrośnie w każdych, nawet najgorszych warunkach. A, o czym doskonale wiedziały gospodynie, postawiona w wilgotnym kącie wierzbowa miotła potrafi wypuścić zielone listki. Dlatego ostatnia niedziela Wielkiego Postu była nazywana także Wierzbną lub Kwietną. Palmy polskie przypominają smukłe bukiety, a najwyższe, ozdobione kolorowymi wstążeczkami i kwiatami z bibuły, możemy zobaczyć na Podhalu i sądecczyźnie, w Lipnicy Murowanej na Orawie, czy właśnie tu gdzie jedziemy, na Kurpiach. Tu palmy są szczególnie efektowne i kolorowe, przypominają słupy na całej długości pokryte kolorowymi kwiatami z bibuły. W konkursach palm co roku biorą udział gospodarze z okolicznych wsi, a także młodzież ze szkół, które pielęgnują tę wyjątkową tradycję. Kilkumetrowe palmy niesione są do kościoła wczesnym rankiem. Potem biorą udział w uroczystej procesji o godzinie 11. Przejście z barwnymi słupami górującymi nad tłumem wiernych jest niezwykłym widowiskiem.
Na placu przed kościołem pierwsze stragany rozstawia się jeszcze w całkowitych ciemnościach, przed piątą rano. Od ósmej już wszystko działa pełną parą, a z estrady DJ puszcza na cały regulator ludowe przyśpiewki na zmianę z „Ona tańczy dla mnie”. Pieniądze wędrują z rąk do rąk, wymieniane na gliniane koguciki, pęta swojskich kiełbas, podlaskie sękacze, chleb pieczony w liściach tataraku, wielkie pajdy ze smalcem i krojonymi w plastry kiszonymi ogórkami, „kozicowe psiwo” (podpiwek na owocach jałowca), czy piekielnie mocną, 58-procentową „miodunkę” – kurpiowską wódkę na miodzie. No ale przede wszystkim wszędzie sprzedają palmy. Po 5-10 zł te bardziej pospolite, z kwiatkami wycinanymi z bibułki. A te bardziej pracochłonne, ze zwijanymi kwiatkami, które wzbudziłyby zachwyt japońskich miłośników origami można kupić już od 15 zł.
A skąd się w ogóle wzięły te strojne palmy na tydzień przed Wielkanocą?
Pierwsze procesje z palmami odbywały się już w IV wieku, sam obrzęd święcenia gałązek wprowadzono do liturgii w XI wieku. Taka poświęcona palma według wierzeń ludowych miała właściwości lecznicze i chroniła przed urokami. Przyniesioną z kościoła kropiono obejście, dotykano boków bydła w oborze, bazie wkładano do gniazd drobiu, żeby lepiej się niósł, podkładano pod pierwszą skibę zaoraną na polu. W domu, kładziono poświęconą palmę za święty obraz lub na cały rok przybijano nad drzwiami wejściowymi, by strzegła gospodarstwa, a jego mieszkańcom przynosiła błogosławieństwo. Na niektórych wsiach, głównie na południu Polski, z rozebranych na części palm robi się krzyże, a w Wielkanoc lub o świcie w Lany Poniedziałek symbolicznie wbija się je w ziemię na polu i w ogrodzie, by błogosławiły zasiewom.
Dlatego, kiedy w Łysych zapytamy gospodynie, które zrobiły w tym roku najpiękniejsze i najwyższe palmy, komu ten zwyczaj jest jeszcze potrzebny, odpowiedzą zgodnie: nam samym.
Te największe, kilkumetrowe, robią całe szkoły. Ale prawdziwe kurpiowskie gospodynie o palmie na Niedzielę myślą już po Bożym Narodzeniu. Wtedy zaczynają zwijać z bibuły różne gatunki kolorowych kwiatów. Na jedną palmę trzeba ich zrobić tysiąc.
Efekt jest, ale żeby go naprawę podziwiać i docenić, trzeba się tu wybrać. Naprawdę warto.
1 comment
wycieczka na kapciu nie pojedzie 🙁 co najwyżej do Warszawy jest w jednym miejscu wystawa palm z Łysych