Zaczął się ostatni miesiąc wakacji, przed nami ostatnie rodzinne weekendy, potem czas do przedszkola. A ponieważ kilka dni temu obchodziliśmy 72. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, chcemy naszemu małemu warszawiakowi pokazać stolicę.
Na początek ruszamy do Muzeum Powstania Warszawskiego. Nowoczesna multimedialna ekspozycja została umieszczona w dawnej elektrowni tramwajowej z początku XX wieku. To interaktywne muzeum pozwala poznawać tragiczne dzieje stolicy i tym najmłodszym i tym najstarszym. To świetne miejsce na wycieczkę dla całej, wielopokoleniowej rodziny, jeśli ktoś ma szczęście mieć taką, koniecznie powinien się tam wybrać. A dziadkowie, którzy pamiętają te czasy, będą mogli opowiedzieć wnukom swoją historię.
Nasz synek jest za mały na zwiedzanie ekspozycji, ale świetnie się bawi w sali Małego Powstańca, gdzie śpiewa powstańcze piosenki i koloruje mundury oraz biało-czerwone opaski. My ruszamy zwiedzać. Zaraz po wejściu do ciemnego pomieszczenia muzeum wpadamy w sam środek nalotu bombowego. Nad naszymi głowami świszczą pociski, słychać wybuchy i domy walące się w gruzy. Momentalnie cofamy się o 72 lata wstecz i potykając się na prawdziwym warszawskim bruku przenosimy się w inną rzeczywistość. Możemy wsiąść na motocykl z czasów wojny, wydrukować tajną gazetę, przejść się ciasnymi, wąskimi kanałami, przyjrzeć z bliska naturalnej wielkości samolotowi Liberator – takie właśnie maszyny zrzucały nad walczącą Warszawą zasobniki z bronią i żywnością. Na powierzchni ponad 3000 metrów kwadratowych wyeksponowano blisko 1000 eksponatów oraz 1500 fotografii i filmów, przedstawiających walkę i powstańczą codzienność. Sercem Muzeum jest stalowy pylon przebiegający przez wszystkie kondygnacje. Na jego ścianach wyryte jest kalendarium Powstania, a dobiegające z niego brzmienie bijącego serca symbolizuje życie Warszawy, które nie zgasło w 1944 roku.
Po wizycie w muzeum, kiedy dzieciaki już lepiej rozumieją historię, warto pokazać im miejsca, gdzie Powstanie Warszawskie toczyło się naprawdę. Dlatego przejeżdżamy przez warszawskie korki w stronę Starówki. Na szczęście nasz Ford Tourneo Connect, kiedy tylko zatrzymuje się w posuwającym się wolno sznurze samochodów, automatycznie wyłącza silnik. Dzięki temu przez kilkanaście minut drogi z Woli do Śródmieścia nie wypalamy niepotrzebnie paliwa. W tym czasie ładujemy laptopy i telefony – w głębokim schowku między fotelami jest miejsce na podręczne rzeczy, jak portfel i telefon, a także stacja ładowania na kilka urządzeń. Nawet kiedy zajmujemy się podłączaniem sprzętu, nasz samochód w korku zachowuje czujność. Ma sprytny system Active City Stop, który wykorzystuje czujnik światła i odległości, dzięki czemu nawet, gdy kierowca się zagapi, nasz mądry samochód nie wjedzie „w tyłek” auta hamującego przed nami w korku, tylko sam zatrzyma się w bezpiecznej odległości. To zbawienny wynalazek dla zaganianych mam, którym – jak mnie – zdarza się malować rzęsy w korku. Kiedy w dużym tłoku zmieniamy pas przydaje się czujnik martwego pola. Dzięki pomarańczowej diodzie w lusterku dokładnie widzimy, ile mamy miejsca, żeby bezpiecznie wślizgnąć się pomiędzy samochodami na pas do skrętu. A w korku wśród warszawskich kierowców nie jest to łatwe 😉
Po naładowaniu sprzętów czytamy naszemu synkowi o historii Starego Miasta w Warszawie. Starówka została doszczętnie zniszczona w czasie Powstania Warszawskiego, a w latach 50-tych dźwignięta w ekspresowym tempie przez architektów i budowniczych. Za wierność rekonstrukcji warszawskie Stare Miasto zostało we wrześniu 1980 roku wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Podczas spaceru można obserwować autentyczne ślady po kulach na zachowanych z czasów wojny nadprożach, kolorowe kamieniczki i urocze zaułki, cieszyć się ciszą w samym centrum miasta przechodząc Międzymurzem Zachwatowicza, które omijają wycieczki, a za to bardzo lubią nowożeńcy podczas ślubnych sesji zdjęciowych. Oglądać słynne warszawskie monumenty – Syrenkę (tę autorstwa Konstantego Hegla, do drugiej, dłuta Ludwiki Nitschowej, trzeba pojechać nad Wisłę), pomnik Małego Powstańca, Jana Kilińskiego i najstarszy świecki pomnik w Warszawie – Kolumnę Zygmunta z 1644 roku.
Z miejsca pełnego historii ruszamy do tego tętniącego życiem dziś – Placu Zbawiciela. Jest tu najstarsza restauracja w mieście, kilka hipsterskich knajp, pijalnia szampana, naleśnikarnia, sklep ze świeżymi włoskimi produktami i mnóstwo młodzieży. To kameralne miejsce, które w ostatnich latach zyskało sobie zasłużoną miłość Warszawiaków. Okrągły plac jest częścią założenia z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego – Osi Stanisławowskiej, biegnącej od Zamku Ujazdowskiego, przez dzisiejszy Plac na Rozdrożu, Plac Zbawiciela i Plac Politechniki. Kamienice na „Zbawicielu”, na parterach których rozsiadły się najmodniejsze warszawskie lokale, to część zabudowy MDM z lat 50-tych. Budynki siermiężnie obejmujące ramionami plac na którym przez kilka lat stała najbardziej kontrowersyjna polska tęcza, to fragment wzorcowej socrealistycznej dzielnicy ciągnącej się od Placu Konstytucji. Dominantą Placu Zbawiciela jest kościół Najświętszego Zbawiciela. Neorenesansowa budowla projektu Józefa Piusa Dziekońskiego została wybudowana w 1900 roku jako kontrapunkt dla nieistniejącej już cerkwi na dzisiejszym Placu na Rozdrożu. Wewnątrz świątyni w jednej z kaplic po lewej stronie, można zobaczyć postać niezwykle rzadko w ikonografii występującego świętego – św. Ekspedyta. Ten nawrócony rzymski żołnierz dzierży proporzec z hasłem: Hodie (dziś). Jednym z atrybutów jego postaci jest kruk, skrzeczący: Kras, kras! (jutro). Św. Ekspedyt jest patronem tych, którzy odkładają wszystko na ostatnią chwilę i studentów (w zasadzie na jedno wychodzi). Wieczorami kościół jest pięknie iluminowany i nadaje temu miejscu niezwykły wygląd.
Skoro pokazujemy dziecku najbardziej charakterystyczne punkty Warszawy, nie może wśród nich zabraknąć Pałacu Kultury i Nauki. Dla jednych to ciekawy wieżowiec, dla innych relikt przeszłości, który jak najszybciej trzeba usunąć z horyzontu. Z całą pewnością to budowla, wobec której nie da się przejść obojętnie.
Utrzymując się w klimacie PRL idziemy na obiad do baru mlecznego. Jest ich w stolicy wiele, ale naszym faworytem jest „Złota Kurka” przy Placu Konstytucji. Wchodząc do lokalu możemy nie tylko przenieść się w głęboki PRL, ale także mamy unikalną szansę zobaczyć od podszewki niesamowity rozmach projektu domów w dzielnicy MDM – socjalistycznej wzorcowej dzielnicy robotniczej, która rozorała centrum miasta przerywając tradycyjny bieg ulic i wstydliwie kryjąc fasady kościołów. Wysoko sklepione wnętrze pokazuje PRL-owskie mozaiki i stiuki, pochylające się nad prostymi, nawiązującymi do estetyki lat 70-tych stolikami, na których lądują leniwe, schabowe, pierogi i mizeria. Towarzystwo – od studentów pobliskiej Politechniki, przez aktorów starszej daty, którzy nie mogą sobie pozwolić na stołowanie w lepszym lokalu po zagranicznych turystów. Dla nas – niespotykana już nigdzie indziej magia minionych lat, kiedy pani w fartuszku i siatkowym czepku na włosach woła znad aluminiowych garów: „Pierogi odebrać!”.
Po obiedzie jedziemy za miasto, bo chcemy poznać najdawniejsze dzieje Warszawy. Nasz synek spokojnie zapada w poobiednią drzemkę w foteliku. Rozkładamy tylną kanapę Forda Tourneo, żeby zrobić mu jeszcze bardziej komfortowe łóżeczko.
A my ruszamy w stronę Czerska. Dziś to niewielkie miasteczko nad Wisłą, ale niegdyś była to siedziba Książąt Mazowieckich. Na przełomie XIV i XV wieku książę Janusz I zbudował tu potężny gotycki zamek z dwiema wieżami oraz obronną wieżą bramną.
Od końca XIV wieku Czersk powoli zaczął tracić znaczenie na rzecz Warszawy, dokąd w 1413 roku przeniesiona została siedziba księstwa. Jak wyglądała taka zmiana książęcej siedziby i stolicy regionu? Warszawski kościółek św. Jana podniesiono do rangi kolegiaty i zbudowano zamek (dziś to najstarsza części Zamku Królewskiego), do którego przeniósł się książęcy dwór.
Ponowny okres rozkwitu przeżył Czersk, gdy przyjechała do niego królowa Bona. Otrzymała ona Czersk jako odprawę po śmierci Zygmunta Starego. Królowa chętnie przebywała na zamku. Uruchomiła tu browary i zainicjowała uprawę winorośli, warzyw i owoców. Dziś Czersk to piękne, spokojne miasteczko. Mały ciągle śpi więc zatrzymujemy się wśród ogrodów pod zamkowym wzgórzem. Siadamy wygodnie na wielkiej tylnej kanapie, na której mieści się fotelik i my dwoje. Popijamy kawę i wykorzystujemy tę chwilę, by dowiedzieć się czegoś więcej o zamku.
Pierwsze zabudowania obronne na szczycie wzgórza zamkowego istniały najpewniej już w XI wieku. W czasach, kiedy Mazowszem rządził Konrad Mazowiecki (ten od Krzyżaków) w – jak podaje kronikarz – silnie obwarowanym zamku w 1229 roku więził on Henryka Brodatego, a dziesięć lat później Bolesława Wstydliwego, swoich konkurentów do panowania na ziemi krakowskiej. Potem murowany zamek wybudował tu Janusz I Starszy. Bronił on państewka od strony granicy krzyżackiej. Początkowo pełnił też funkcję jego stolicy, lecz naturalne przesunięcie się koryta Wisły o kilka kilometrów na wschód spowodowały, że Janusz I na nową siedzibę wybrał prowincjonalną Warszawę. Zamek pięknie rozbudowała Królowa Bona, której słoneczna rezydencja na wzgórzu, na którym rosły sady i winorośle, przypominała rodzinną Italię.
Mały budzi się, więc ruszamy na zwiedzanie. Wejście na wieżę i spacer po zamkowym dziedzińcu zajmuje godzinkę. warto przyjechać tu w czasie cyklicznie organizowanych turniejów rycerskich. Wtedy nieco opuszczony na co dzień Czersk tętni życiem, jak w średniowieczu.
Mały Chruczek po obudzeniu ma mnóstwo energii.
– Chcę do parku!
– Dobrze kochanie
– Chcę na basen! Na basen! Chcę kółko – zmienia zdanie.
– Pociąg, chcę się bawić w pociąg!
Cały nasz synek. Milion pomysłów na minutę. Na szczęście bagażnik naszego Forda Tourneo Connect po złożeniu tylnego rzędu siedzeń jest naprawdę ogromny i jest w nim miejsce na akcesoria do spełniania wszystkich zachcianek trzylatka.
A potem wracamy do domu. Nam, tak jak czerski zamek królowej Bonie Italię – nasz dom przypomina Paryż. Prawda, że pięknie?