Home Podróże po świecieEuropa Gruzińska Droga Wojenna, czyli łatwo można przegiąć w podróży

Gruzińska Droga Wojenna, czyli łatwo można przegiąć w podróży

by Sergiusz Pinkwart

Poczuliśmy się w Gruzji tak pewnie, bezpiecznie i europejsko, że zapomnieliśmy, że Gruzińska Droga Wojenna to nie Łazienki w niedzielne popołudnie.

Pod koniec podróży po Gruzji z dzieckiem postanowiliśmy wybrać się na szybki wypad na północ od Tbilisi. Ruszyliśmy stronę ośnieżonego pięciotysięcznika Kazbek, którego strome skały posłużyły w zamierzchłych czasach greckim bogom do ukarania Prometeusza, za podarowanie ludziom ognia. Zatrzymaliśmy się w Mcchecie, dawnej stolicy Gruzji, żeby zobaczyć wspaniałe cerkwie z freskami przypominającymi Pompeje. Odwiedziliśmy jeden z najpiękniejszych kościołów Gruzji – monastyr Dżwari. A potem ruszyliśmy wybudowaną przez Rosjan Gruzińską Drogą Wojenną.

Gruzińska Droga Wojenna
Piękne widoki na Gruzińskiej Drodze Wojennej.

Gruzińska Droga Wojenna prowadzi na północ od Tbilisi, przez góry, następnie przez granicę z Rosją, do Władykaukazu. Carskie wojska maszerowały tędy na początku XIX wieku, a w 2008 roku powtórzyły ten sam manewr, odpowiadając na „prośby” Osetyńców i Abchazów, którzy jęczeli pod gruzińskim jarzmem i marzyli o znalezieniu się w Rosji.

Gruzińska Droga Wojenna

Przeklęta szosa jest całkiem wygodna i pruliśmy 80-100 na godzinę, aż do pierwszych dziur, 80 km przed granicą. Potem droga zaczęła wić się wśród zaśnieżonych pól. Mijaliśmy tureckie, ukraińskie, azerskie i rosyjskie tiry stojące w kilkudziesięciokilometrowej kolejce do policyjnego punktu kontrolnego przed granicą. Słońce krwawo zachodziło, rzucając czerwone rozbłyski na pokryte lodem szczyty, a dolina, której dnem jechaliśmy, przekraczając po dziurawych mostach rwącą rzekę, pogrążała się w cieniu. I wtedy zapaliła się kontrolka paliwa.

Gruzińska Droga Wojenna
Gruzińska Droga Wojenna pod granicą Rosyjską. Już tylko co jakiś czas mijamy tiry na rosyjskich numerach.

– Coś za wcześnie – zatroskała się Magda spoglądając na stan licznika. – Przejechaliśmy ledwo trzysta kilometrów. To ile ten smok pali?
– To solidna terenówka – poklepałem pieszczotliwie naszą wypożyczoną na lotnisku Hondę CRV. – Musi dużo palić, ale to rzeczywiście przesada. Może kontrolka się zepsuła? Jeszcze pół godzinki i dojedziemy, akurat na zachód słońca do tych pięknych górskich monastyrów przy granicy.
– A pamiętasz kiedy mijaliśmy jakąś stację? – Magda sprowadziła mnie na ziemię.
Oczywiście nie pamiętałem. Gdy ruszaliśmy z Tbilisi, były jedna za drugą. Ale Gruzińska Droga Wojenna miała na poboczu tylko kilka spalonych ruin, „pamiątek” po niedawnym konflikcie gruzińsko-rosyjskim.
– Aaaaaaaaa!!! – nasz synek Chruczek, który do tej pory smacznie spał w foteliku na tylnym siedzeniu, przypomniał sobie, że przecież jest głodny jak wilk.
– Musimy go nakarmić! – powiedziała stanowczo Magda.
– Musimy zatankować! – odpowiedziałem równie stanowczo. – Coś sobie przypomniałem.
Magda spojrzała na mnie badawczo, zastanawiając się, czy bardziej zaszkodziło mi świeże kaukaskie powietrze, czy wczorajsza gigantyczna porcja adżarskiego chaczapuri.
– To amerykański samochód – wyjaśniłem najprościej jak potrafiłem.
– Honda? – Magda starała się zachować zimną krew i kamienny wyraz twarzy. – Myślałam, że to japońska firma. A zresztą co to ma…
– Aaaaaaaa! – Chrucz bezwzględnie domagał się jedzenia ze słoiczka.
– Oczywiście, że japońska – zgodziłem się, równocześnie próbując zawrócić na wąskiej drodze, po jednej stronie mając mokrą, ciemną skałę, a po drugiej przepaść. Z żalem popatrzyłem na zaśnieżony szczyt Kazbeku, który był już na wyciągnięcie ręki. – Ale wersja, którą jeździmy była robiona na Amerykę. Stąd jest automatyczna skrzynia i licznik w milach.
– Nawet zastanawiałam się, co tak wolno jeździsz. – Magda kiwnęła głową. – Czyli ile przejechaliśmy?
– Sto sześćdziesiąt razy trzy. Prawie pięćset kilometrów. Zatankowałem pięćdziesiąt litrów. Nie mam pojęcia jak długo jechał na rezerwie, więc przyjmijmy, że do baku mieści się 55 litrów. Ten smok pali co najmniej dziesięć, a po górach dwanaście. Czyli…
– Musimy zatankować! – niemal krzyknęła Magda. – I to natychmiast!
W sumie ucieszyłem się, że się ze mną zgodziła.
– Aaaaaaa! – przerwał nam synek.
– On też musi coś zjeść, bo się wścieknie.
Spojrzeliśmy po sobie niepewnie.
A co będzie jeśli tu nam zaraz zabraknie benzyny? Dłuższy czas jechaliśmy w milczeniu. Nie licząc wrzasków synka.
– Ile mamy słoiczków? – zapytałem cicho.
– Jeden. I pół soczku. To za mało, żeby przetrwać do rana. I zaraz będzie noc. I zimno.
Magda nerwowym ruchem otworzyła przewodnik po Gruzji i Adżarii. Książka, napisana dość swobodnym tonem, miała bardzo niedokładną, ale jedyną mapę, którą posiadaliśmy.
– Jakie mamy najbliższe miasta? – zapytałem.
– Nie za bardzo wiem, gdzie jesteśmy, bo skala na mapie jest za duża – powiedziała Magda, ale sądząc po kolejce tirów bardzo blisko granicy, więc… Władykaukaz, Biesłan i Grozny.
Przełknąłem ślinę. Te nazwy przywodziły na myśl wszystko, tylko nie bezpieczną przystań dla nas i dziecka. Przycisnąłem mocniej pedał gazu, ale zaraz się opanowałem. Potrzebowaliśmy teraz zimnej krwi i ekonomicznej jazdy.
Patrzyliśmy z lekką obawą na zalesione pobocza, jakby spodziewając się, że zobaczymy tam surowe twarze czeczeńskich bojowników. Próbowałem sobie przypomnieć, czy słyszałem coś o tym, że do Gruzji przedzierają się brodaci partyzanci. Mimo wszystko wolałbym takiego spotkania uniknąć. Droga wolno, zakosami, sprowadzała nas w dół.
Wpatrywałem się w pomarańczową lampkę rezerwy i w myślach przeliczałem przejechane mile na kilometry.
Już dwadzieścia na rezerwie, trzydzieści, czterdzieści…
– Aaaaaaa! – zaryczał Chrucz.
– Wszystko mi jedno – Magda była już mocno zdeterminowana. – Stań gdzieś. Nakarmimy go.
Wzruszyłem ramionami. Ok. Niech się dzieje…
Skręciłem na parking pod okazałymi ruinami zamku Ananuri.

Gruzińska Droga Wojenna zamek Annanuri
Gruzińska Droga Wojenna, twierdza Annanuri.


Wyłączyłem silnik, modląc się, by jeszcze udało mi się go odpalić. Wyszedłem z samochodu. I wtedy podbiegł pierwszy, potem drugi, trzeci, i następne. Sfora wielkich, kudłatych, głodnych psów.
Na szczęście nie były agresywne, ale dobitnie dawały sygnały o co im chodzi.
– Może sobie jednak stąd pojedziemy gdzie indziej?–- zapytałem.
– Aaaaaaa! – zaprotestował Chruczek. A potem uśmiechnął się i wyciągnął rączki do kudłatych bestii.
– Myślę, że chciałby mieć takiego pieska… – przez chwilę zapomniała o kłopotach Magda. – Mogliby się razem bawić, chodzić na spacery…
Nie powiedziałem jej co o tym myślę, tylko szybko wyjąłem z bagażnika torbę z rzeczami dziecka. Wyciągnąłem słoiczek, sięgnąłem głębiej po łyżeczkę i z torby wypadła mi kukurydziana chrupka.
W sekundę koło mnie zakotłował się kudłaty wir. Psy pożarły chrupkę niemal w locie. Chruczek zaśmiał się i klasnął w dłonie.

Gruzińska Droga Wojenna zamek Annanuri
Psy otaczają nas coraz ciaśniejszym kręgiem…


I zaczęło się. Magda karmiła Chruczka, a ja rzucałem psom chrupki. Wyskakiwały w górę jak delfiny, łapiąc kąski w locie. Pomyślałem, że szkoda, że nie widzą tego nasze dwie wybredne kotki, które marudzą, jak dostają puszkę z pasztetem z królika, a nie łososia.
Rzuciłem psom ostatnią garść chrupek i wskoczyłem do samochodu nie oglądając się za siebie. Silnik zaskoczył i ruszyliśmy dalej. Zrobiło się ciemno, ale byłem dobrej myśli. I rzeczywiście, dwa kilometry dalej wesoło zamrugał na czerwono Łukoil.

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej równie ciepło pomyślał o rosyjskich naftowych oligarchach. Byliśmy uratowani…

Przeczytaj inne nasze wpisy z Gruzji na blogu Keep Calm and Travel. Albo wypróbuj przepis na pyszne adżarskie chaczapuri, który przywieźliśmy z naszej podróży.

Related Articles

6 komentarzy

Joanna Pinkwart 22 marca 2014 - 20:03

To sie nazywa miec wiecej szczęścia,niz rozumu…. 😉 ale przynajmniej zobaczyliscie z bliska Kaukaz!

Reply
AnnaGawron 25 marca 2014 - 17:25

Uwielbiamy Was „czytac”…napiecie roslo i roslo, ale cale szczescie wszystko sie szczesliwie skonczylo.

Reply
sergiusz 25 marca 2014 - 22:49

Po fakcie wszystko wydaje się nam dziś zabawne, ale gdy jechałem wpatrując się jednym okiem w dziury w drodze, drugim gapiąc się na kontrolkę paliwa i gorączkowo przeliczając mile na kilometry… minę miałem nietęgą. 🙂

Reply
malgorzata 5 lutego 2015 - 14:28

a kierowcy z tirow nie chcieli odsprzedac? albo podpowiedziec skad wziac solarke?

Reply
magda 5 lutego 2015 - 19:24

nie doszliśmy do etapu zaczepiania kierowców tirów, na szczęście udało się bez tego 🙂

Reply
malgorzata 6 lutego 2015 - 09:21

z mojego doświadczenia wynika, że to zwykle mili i chętni do pomocy ludzie 🙂 ale oby nie trzeba było zbyt często szukać pomocy.

Reply

Leave a Comment